"Gra o tron" (5×09): Piromania
Nikodem Pankowiak
9 czerwca 2015, 22:16
To już niemal koniec, przed nami tylko finał 5. sezonu "Gry o tron". Nie wiemy, czy będzie on wielki, bo póki co ten sezon wielki zdecydowanie nie jest. I nie zmienia tego fakt, że w najnowszym odcinku fabuła była dość ognista. Spoilery.
To już niemal koniec, przed nami tylko finał 5. sezonu "Gry o tron". Nie wiemy, czy będzie on wielki, bo póki co ten sezon wielki zdecydowanie nie jest. I nie zmienia tego fakt, że w najnowszym odcinku fabuła była dość ognista. Spoilery.
Zacznijmy od pochwał, jakie za swój kolejny świetny występ powinien zebrać Kit Harington. Ta mimika, spojrzenie w kierunku muru, oddech z ulgą, gdy otwierają się jego bramy… Prawdziwy popis, zasługujący na nominację do Emmy! Naprawdę, im dłużej oglądam "Grę o tron", tym bardziej gra Haringtona mi przeszkadza, bo facet zabija jedną z ciekawszych książkowych postaci. Gdzie ten lider, którego charyzma przebijała się przez kartki powieści Martina? Osobom odpowiedzialnym za casting do "Gry o tron" powinno być wstyd. Naprawdę tak ciężko było znaleźć innego zarośniętego aktora, którego środki wyrazu nie znajdowałyby się na poziomie kołka drewna? Na całe szczęście wątek Jona został w tym odcinku ograniczony do minimum – przejścia przez bramę, więc ani on nie musiał się zbyt długo męczyć (czasem naprawdę mam wrażenie, że aktorstwo to dla niego męczarnia), ani ja nie musiałem tego oglądać.
A skoro już jesteśmy przy aktorach, to kolejny wspaniały występ zaliczyła także Nathalie Emmanuel. Zupełnie nie rozumiem awansowania Missandei do głównej obsady serialu. Czy naprawdę na nazwisko w czołówce zasługuje aktorka, której postać drugi odcinek z rzędu nie wypowiada ani jednego słowa? Po co w ogóle zajmuje ona miejsce na ekranie? Żeby potrzymać Daenerys za rękę? To niestety trochę za mało. Wcześniej twórcy próbowali chociaż wprowadzenie dla niej jakiegoś wątku i zaserwowali nam zupełnie niepotrzebną historię jej miłości do Szarego Robaka. Szybko ten pomysł zarzucili, a mogli pójść za ciosem i Missandei uśmiercić, jednak jakiegoś powodu póki co się wstrzymują. Szkoda, bo była ku temu świetna okazja.
Zamiast niej został uśmiercony Hizdahr zo Loraq, ale nie wzbudziło to we mnie i pewnym w nikim innym jakichkolwiek emocji. To hodowanie kolejnych trzecioplanowych bohaterów tylko po to, żeby ich zabić, zaczyna być męczące. Wybaczcie, ale nie potrafię w pełni zachwycać się scenami w Meereen, choć po przeczytaniu wielu opinii na temat wczorajszego odcinka widzę, że wzbudziły one wśród widzów spory entuzjazm. Wszystko wyglądało bardzo dobrze do pewnego momentu. Przez chwilę naprawdę byłem pod wrażeniem efektów specjalnych – stadion prezentował się doskonale, jakby wyjęte prosto z hollywoodzkiego filmu, a Drogon wyglądał znakomicie, zwłaszcza gdy zaryczał po wyciągnięciu z niego włóczni. Cały dobre wrażenie zostało jednak zmarnowane, gdy tylko dosiadła go Daenerys. Biedny Tyrion, szedł do niej przez 3/4 sezonu, a gdy wreszcie doszedł, ona odleciała…
Marta porównała finałową scenę tego odcinka do "Niekończącej się opowieści" i należy takiemu porównaniu przyklasnąć, zwłaszcza że w "Grze o tron" wyglądało to tylko troszkę lepiej niż w kultowej produkcji sprzed lat. David Benioff w rozmowie z EW.com opowiedział o swoich obawach, że sfilmowanie tej sceny będzie zwyczajnie za drogie. Do tej pory sceny zbyt drogie w produkcji pomijano, tym razem jednak, dzięki dodatkowym funduszom od HBO na produkcję 5. sezonu, postanowiono o jej realizacji. Efekt jest, jaki jest, w najlepszym wypadku możemy nazwać go średnim, ale też rozumiem, że fabuła niejako wymusiła na twórcach jej nakręcenie.
Wreszcie trochę do przodu ruszyła historia Aryi, ale nie nagradzałbym twórców z tego powodu przesadnym aplauzem, w końcu to przedostatni odcinek sezonu. Do Braavos razem z Macem Tyrellem (Maragery zdecydowanie nie odziedziczyła urody po nim) dociera także Meryn Trant, zajmujący jedną z pozycji na stworzonej przez Aryę liście osób do zabicia. Póki co wyglądało to tak, że ona go śledziła, on ją zauważył, ale nie był pewien, dlaczego ta twarz wygląda znajomo – i tak już do końca odcinka. Apogeum tej historii przyjdzie zapewne w finale sezon. Musi, inaczej cały ten wątek będziemy mogli uznać za jedną wielką stratę czasu.
Za to spokojnie stratą czasą możemy już nazwać wątek dziejący się w krainie Baśni tysiąca… znaczy w Dorne. Cała ta idiotyczna misja skończyła się tym, że Doran zgodził się na powrót Myrcelii do domu, a w pakiecie dorzucił jeszcze Trystane'a, który ma teraz zająć miejsce Oberyna w Małej Radzie. Cała rozmowa i utrzymanie pokoju niezbyt podoba się Ellarii, która głośna wyraża swój sprzeciw. A że w Dorne nic nie ma sensu, robi to tylko po to, by za chwilę ugiąć kolana przed Doranem, a podczas rozmowy z Jaimem wygłosić zupełnie niepotrzebny monolog na temat kazirodztwa. Rola tak szumnie zapowiadanych przed tym sezonem Żmijowych Bękarcic ograniczyła się do biciu się po łapkach (dosłownie) i robienia zbolałych min, gdy Ellaria korzyła się przed swoim szwagrem. Na grę aktorską zrzućmy tutaj kurtynę milczenia.
Oczywiście, największe wrażenie zrobiła na mnie, jak chyba na wszystkich widzach, scena śmierci Shireen. O dziwo, gdy Sansa została zgwałcona, podniesiono ogromne larum, ale spalenie żywcem dziecka nikogo już tak nie oburza… Oczywiście można się kłócić, czy była to scena potrzebna czy nie. Moim zdaniem była, choćby po to, aby przestać żywić jakiekolwiek pozytywne uczucia do Stannisa. Fakt, nigdy nie była to szczególnie lubiana postać, ale przynajmniej część z nas przynajmniej były powody, aby przyznawać mu rację, gdy rościł swoje pretensje do tronu. Teraz wiemy już, że władza jest dla niego środkiem do celu, a celem samym w sobie. Nikt, kto jest w stanie poświęcić dla niej dziecko, nie powinien zostać do niej dopuszczony. Już wcześniej, za sprawą Melisandre żywił on pewien sentyment do płomieni, ale skazanie swojej córki na śmierć w nich to już zupełnie inny poziom. Chyba po raz pierwszy jestem ciekaw, jak zareaguje Davos, gdy już o wszystkim się dowie. Ostatnio znów zaczął on kwestionować decyzje swojego pana i wydarzenia z tego odcinka mogą być dla niego czarą goryczy.
Do tej pory odcinki o numerze 9 były zawsze kulminacją sezonu i punktem zwrotnym w całej historii. Niestety, w tym roku nie czułem nawet krzty emocji, które towarzyszyły mi podczas Krwawych Godów albo Bitwy o Mur. Bardzo możliwe, że twórcy postanowili inaczej rozłożyć akcenty w tym sezonie, w końcu już rok temu wielki finał został tak naprawdę rozłożony na odcinek 9. i 10. Przyznam szczerze, że miałem nadzieję, że do końca sezonu zostanie już utrzymany poziom z zeszłego tygodnia. Nadzieja matką głupich, ale nadal mnie nie opuszcza i ciągle wierzę, że ten przeciętny sezon pożegnamy wspaniałym finałem.
Za tydzień finał i znowu niemal rok czekania.