Pazurkiem po ekranie #78: Być jak James Bond
Marta Wawrzyn
11 czerwca 2015, 21:28
Ponieważ usłyszałam, że jak mi się nie podoba "Gra o tron", to mam milczeć, dziś nie będzie ani słowa o piromanach z Westeros. Będzie za to o biologicznych imperatywach, XIX-wiecznych coming outach, kotach żywych i martwych jednocześnie, a także o politycznych wtopach, przy których kampania Bronisława K. nie wypada aż tak źle. Spoilery z "Halt and Catch Fire", "Penny Dreadful", "Veepa" i "Doliny Krzemowej".
Ponieważ usłyszałam, że jak mi się nie podoba "Gra o tron", to mam milczeć, dziś nie będzie ani słowa o piromanach z Westeros. Będzie za to o biologicznych imperatywach, XIX-wiecznych coming outach, kotach żywych i martwych jednocześnie, a także o politycznych wtopach, przy których kampania Bronisława K. nie wypada aż tak źle. Spoilery z "Halt and Catch Fire", "Penny Dreadful", "Veepa" i "Doliny Krzemowej".
Zanim jednak przejdziemy do seriali, które, w zamierzeniu przynajmniej, ogląda się na telewizyjnych ekranach, zajrzyjmy tutaj. Już szósty sezon – fakt, króciutkie są to sezony, ale Brytyjczycy przyjęliby je ze zrozumieniem – Jerry Seinfeld wynajduje najbardziej stylowe auta i zawozi nimi swoich kolegów komików na kawę. "Comedians in Cars Getting Coffee" to jedna z tych rzeczy, które oglądam od przypadku do przypadku, od fajnego gościa do jeszcze fajniejszego gościa. W zasadzie nie wiem, czemu tak ten serialik zaniedbuję, bo jego twórcę wielbię bez granic. Uważam, że nie ma i być może nigdy nie będzie lepszej, inteligentniejszej i bardziej nieśmiertelnej komedii niż "Seinfeld". Serio, przez 25 lat wszyscy od niego pożyczali ile się da, a mimo to kiedy dziś ogląda się stare odcinki, większość zawartych w nich życiowych spostrzeżeń wydaje się wciąż i bardzo świeża, i diabelnie zabawna.
Mimo to internetowych dokonań Jerry'ego Seinfelda nie śledzę regularnie – być może włosów mi żal, a być może te rozmowy są po prostu zbyt luźne i czasem aż proszą się o scenariusz. Przyznaję jednak, że auta, kawa i wielkie nazwiska świata komedii tworzą razem absolutnie wyjątkowy miks. Zwłaszcza kiedy do programu wpada ktoś, kto Seinfelda świetnie zna. Jak tydzień temu Julia-Louis Dreyfus (dla odmiany wyglądająca coraz młodziej).
Takie rozmowy po prostu płyną same, a łatwość, z jaką komicy rzucają niezłej jakości żartami, godna jest pozazdroszczenia. Seinfeld przyjechał po swoją dawną serialową koleżankę wspaniałym Aston Martinem z lat 60. i oznajmił jej, że to logiczne, w końcu ona jest Jamesem Bondem komedii. Ona niedługo potem odwdzięczyła się komplementem w stylu "Veepa": "Jesteś milszy niż Hitler". Całość oglądało się jak zaginiony fragment "Seinfelda" i tylko kilka drobiazgów – jak wspomniany brak włosów albo żona przy telefonie – przypominało, że przecież minęła epoka.
JLD rzeczywiście jest i Bondem, i królową jednocześnie…
…ale przedostatni w tym sezonie odcinek "Veepa" znów skradł jej Tony Hale. Nie wiem i nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć, jak temu facetowi udaje się pomieścić w sobie takie pokłady dziwności przeróżnej maści, ale za za same sceny przesłuchania powinien dostać Emmy. Biedaczek plątał się, wił i jąkał, poniżali go inni i sam się poniżał, ale koniec końców chyba przyczynił się do uratowania szefowej.
"Veep" wspiął się w tym tygodniu na wyżyny cynizmu, bo czy serio ktokolwiek myślał, że administracja Seliny Meyer będzie w stanie wyjść z tego (prawie) bez szwanku? Niespodzianka – prawdopodobnie tak właśnie będzie. Rzeczywistość została wykrzywiona poza granice możliwości, równię pochyłą udało się zamienić w nieszkodliwe potknięcie, przed nami już tylko wybory. I jeszcze oni to wygrają! Tak brutalnie przewrotny jest świat "Veepa".
Tymczasem Jared z "Doliny Krzemowej" odkrył kota Schrodingera…
…i doszedł do wniosku, że to wielka bzdura. Też tak zawsze uważałam – kot jest albo żywy, albo martwy, niezależnie od tego, czy my wiemy, co się z nim dzieje, czy nie. Nie ma opcji, aby był żywy i martwy jednocześnie, prawda jest tylko jedna problemem jest tu tylko to, że my jej nie znamy. To samo tyczy się jaja kondora. Natomiast ten nieszczęśnik, który zdejmował kamery, na żywego nie wygląda, i rzeczywiście na początku ciągu prowadzącego do tego smutno-strasznego wydarzenia znalazł się pewien telefon do muzeum. Przy czym żadnych kotów bym w to nie mieszała.
Trochę jestem zaskoczona tym, jak wiele wydarzyło się w tym sezonie "Doliny Krzemowej". Praktycznie co odcinek mamy zmianę nastroju – pojawia się szansa, od razu jest zaprzepaszczana, a chłopaki dostają jeszcze bardziej w kość, potem na horyzoncie rysuje się nowa okazja, i tak w kółko. Ogląda się to dobrze, przewidywanie czegokolwiek nie ma żadnego sensu, zastanawiam się tylko, na jak długo starczy tu jeszcze pomysłów. Oczywiście, w serialu nie brakuje komediowych perełek – jak "dziewczyna" Richarda czy rozmowa, w której prawnicy pełnili rolę suflerów – ale niestety "Dolina Krzemowa" zrobiła się jakby mniej wciągająca. Wydarzyło się bardzo dużo, tak dużo, że Richard powinien już wylądować na oddziale zamkniętym. A on ciągle walczy, trudno zrozumieć czemu. Na tym etapie brałabym jakiekolwiek pieniądze i uciekała z tego bagna. Ale nie sądzę, by właśnie to czekało nas w tegorocznym finale.
To, co "Dolina Krzemowa" pokazuje na wesoło…
…"Halt and Catch Fire" robi na poważnie. I choć w 2. odcinku zrobiło się jakby mniej ekscytująco, wciąż w serialu jest ta niesamowita energia, której rok temu nie było. Problemy, z którymi zmagają się bohaterowie, wydają się zaskakująco współczesne – ktoś spiracił grę, jakiś haker został nagrodzony pracą, jakiś programista pracuje na kokainie. To dzisiejsze problemy dzisiejszych ludzi z branży IT. Nic się nie zmieniło.
A i kobiety wcale nie mają lepiej niż Donna i Cameron. Co prawda żaden inwestor nie ośmieli się już pytać właścicielek start-upu o "biologiczne imperatywy", bo z miejsca zostałby pozwany, ale prawdziwe historie pań, które próbują się przebić w Dolinie Krzemowej, nie napawają wcale optymizmem. To męski świat, ale niewątpliwie dziewczyny z "Halt and Catch Fire" mają predyspozycje, by wywalczyć w nim to, co im się należy. Co oznacza, że oto znalazł się kolejny most łączący serial o świecie komputerowców z lat 80. z serialem o świecie pracowników nowojorskich agencji reklamowych z lat 60. – i tu, i tu śwat by się nie zmienił bez upartych kobiet.
Ale w kategorii "Najbardziej stylowy serial"…
…trudno teraz przebić "Penny Dreadful". Oczywiście, serial wlecze się strasznie, Dorian Gray jeszcze nie stał się ładnym chłopcem, który morduje, jest ładnym chłopcem, który romansuje i wyprawia bale. Dziwnie usłyszeć określenie coming out w wiktoriańskim serialu, ale w zasadzie trudno byłoby chyba znaleźć coś, co byłoby w tym momencie w stanie je zastąpić. To był rzeczywiście coming out, zaskakująco dobrze przyjęty, choć dla pewnych osób niewątpliwie ten wieczór nie zakończył się w taki sposób, jaki im się marzył.
Oglądając najnowszy odcinek, mogliśmy przekonać się po raz kolejny, jak wiele skomplikowanych relacji da się stworzyć w obrębie jednej małej grupki. Victor jest w lekkim szoku, kiedy Vanessa mówi, że poznała niejakiego pana Clare'a. Lily została rozpoznana i sama też chyba zaczęła się orientować, że miała już kiedyś jedno życie w Londynie. Dobrze, że chociaż Chandler akurat tego wieczoru przepoczwarzał się zamiast tańcować, to pozwoliło odwlec nieuniknione w czasie.
Bo katastrof widać na horyzoncie przynajmniej kilka i tylko jedna ma związek z – tym razem ubranymi – wiedźmami i posiadającą przerażające moce Madame Kali. Wątki w "Penny Dreadful" wyraźnie zmierzają w rejony, które znamy z oryginalnych opowieści o tych samych ludziach, tyle że czynią to bardzo, bardzo wolno. I w zasadzie to nie zarzut, serial Showtime'a dojrzał i smakuje w tym sezonie wyśmienicie. Może tak się wlec w nieskończoność.
Na koniec tradycyjnie pytanie: co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.
PS. Ale na smoku to by się polatało, prawda? Tylko takiego miękkiego poproszę.