"UnReal" (1×01-03): Prawie jak w bajce
Marta Wawrzyn
12 czerwca 2015, 21:13
Chyba jeszcze nigdy na Serialowej nie polecaliśmy niczego, co stworzył Lifetime. Ale tym razem musimy się przełamać, bo "UnReal" zdecydowanie zasłużyło na pochwały.
Chyba jeszcze nigdy na Serialowej nie polecaliśmy niczego, co stworzył Lifetime. Ale tym razem musimy się przełamać, bo "UnReal" zdecydowanie zasłużyło na pochwały.
Na "UnReal" nie tylko nie czekałam, ale wręcz miałam sobie odpuścić nawet pilota, wychodząc z założenia, że jest to po prostu rzecz zbyt daleka od tego, czego oczekuję od telewizji. Wolałabym chyba obejrzeć program o wędkowaniu niż odcinek "The Bachelor". Ale okazało się, że mimo to mogę się zainteresować serialem o kulisach reality show tego typu.
Zainteresować to mało powiedziane – ja połknęłam trzy odcinki pod rząd, a czwartego nie widziałam tylko dlatego, że po prostu był już środek nocy. "UnReal" to bardzo ostra satyra na współczesną telewizję, która wciąga jak diabli i już ze swoich szponów nie wypuszcza. Niby nie mówi nic nowego – wiemy nie od dziś, że telewizja kłamie, a coś, co wygląda na ekranie jak historia rodem z baśni, od strony kulis prezentuje się zupełnie inaczej. Nikt też chyba nie ma wątpliwości, że dramatyczne sytuacje w takich programach jak "The Bachelor" są inscenizowane przez producentów, którzy sterują uczestnikami, tak by ciągle na ekranie był seks, krew i wszelkiego rodzaju kontrowersje.
Ale co innego to wiedzieć, a co innego zobaczyć to w formie mięsistego, pełnokrwistego dramatu, jakim jest "UnReal". Już w pierwszych minutach widzimy, jak wielki jest rozziew pomiędzy rzeczywistością a rzeczywistością ekranową – przed kamerami karoca jak z "Kopciuszka" i brytyjski książę z bajki, za kulisami wiecznie wściekła producentka, przypominająca ekipie, za co mogą dostać bonusy finansowe: za seks, awantury uczestniczek, wizytę karetki na planie. Przed kamerami blichtr, elegancja, piękne suknie, za kulisami uczestniczki programu sikające zgodnie pod limuzyną.
Niby banały, ale "UnReal" znalazł sposób, by pokazać to wszystko z pazurem, co upodabnia serial raczej do "Episodes" albo "The Comeback" niż do typowych dramatów stacji Lifetime. Element komediowy to tutaj niby tylko dodatek, ale wiele komedii może pozazdrościć "UnReal" łatwości, z jaką operuje czarnym humorem. Serial jest bezlitosny w obnażaniu prawd o tym, jak się robi "dobrą telewizję". W takich programach jak "The Bachelor" nic nie jest prawdziwe – ani uśmiechy, ani emocje, ani biusty uczestniczek. I "UnReal" znalazł sposób, aby to w świeży sposób pokazać.
Wszystko dzięki postaciom, które zamieszkują kulisy tego królestwa kiczu. Wyróżniają się tu zwłaszcza Quinn (Constance Zimmer), główna producentka programu "Everlasting", który jest praktycznie kopią "The Bachelor", i Rachel (Shiri Appleby), jej prawa ręka i jednocześnie najzdolniejsza manipulatorka w ekipie. Rachel w mistrzowski sposób steruje uczestnikami programu, używając prostych sztuczek socjotechnicznych. Aż trudno uwierzyć, że ktoś mógłby na to pójść – zwłaszcza że uczestniczki to często wykształcone, inteligentne dziewczyny – ale warto przypomnieć sobie ich sytuację. Te dziewczyny (i kawaler) są tam praktycznie odcięte od świata, nie mają telefonów, nie mogą poradzić się przyjaciół czy rodziców, co dalej robić. Ich postrzeganie rzeczywistości z dnia na dzień staje się coraz bardziej wykrzywione. Manipulowanie nimi i tworzenie z całkiem normalnych ludzi jednowymiarowych bohaterów – jak "ta zła", "zdesperowana MILF", "dziewica" etc. – staje się banalnie proste.
A sama Rachel, która przypomina Jane z "The Comeback" – ta sama feministyczna poza, ten sam niechętny stosunek do pracy i ten sam zabójczy instynkt, który w pewnym momencie każe zapominać o skrupułach – niewątpliwie jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Zarówno w programie "Everlasting", jak i w serialu "UnReal". Nic dziwnego, że nawet brytyjski książę z bajki (Freddie Stroma) – który na ekranie jeździ karocą zaprzężoną w jednorożce czy coś takiego – zaczyna jej się przyglądać z zainteresowaniem. To ciekawa, skomplikowana dziewczyna, która jednocześnie uważa swoją pracę za "odbyt szatana" i nie potrafi bez niej żyć. Po trzech odcinkach wiadomo już, że nie ma takiej granicy, której Rachel by nie przekroczyła. A jednocześnie jasne staje się, że nie ma ani jednego powodu, aby jej zazdrościć tego specyficznego talentu.
Ta robota to najgorsze bagno emocjonalne, w jakie można się wpakować. Aby to rzeczywiście lubić, trzeba mieć w sobie coś z psychopaty. A tymczasem Rachel, mimo wszystkich swoich wad, wariatką nie jest. Dobrze wie, co robi, i jakie będą konsekwencje. Tylko nie może przestać. Dystansuje się więc od tego, jak może, ale prawda jest taka, że jest najważniejszą osobą w ekipie. Osobą, bez której słupki oglądalności nie skakałyby w górę jak szalone.
"UnReal" potrafi tworzyć mocne, wielowymiarowe postacie kobiece. I uczestniczki okazują się bardziej skomplikowane niż moglibyśmy sądzić po ich chichotach w limuzynie, i Quinn nie jest diablicą wcieloną, i Rachel zdecydowanie nie jest "tą dobrą". Nie ma tu czerni i bieli, jest tysiąc odcieni szarości.
A do tego całość zwyczajnie wciąga, niczym nietypowa, mroczna opera mydlana. Jak daleko posuną się producenci w inscenizowaniu dramatycznych wydarzeń na ekranie? Czy Rachel przeżyje kolejne załamanie nerwowe? Z kim skończy Adam? Komu ten program naprawdę rozwali życie? To wszystko jest ciekawe, znacznie ciekawsze od kolejnego odcinka "The Bachelor". Telewizji Lifetime udało się stworzyć mocny dramat ostro przyprószony satyrą na temat, którego do tej pory w serialach nie podejmowano. Nic tylko oglądać!