"Dark Matter" (1×01): Powrót do przeszłości
Michał Kolanko
15 czerwca 2015, 20:32
"Dark Matter", najnowszy serial SyFy, to być może pierwsza od lat udana produkcja tej stacji, która toczy się w przestrzeni kosmicznej. I wcale nie przeszkadza, że wszystko tu jest bardzo znajome. Spoilery!
"Dark Matter", najnowszy serial SyFy, to być może pierwsza od lat udana produkcja tej stacji, która toczy się w przestrzeni kosmicznej. I wcale nie przeszkadza, że wszystko tu jest bardzo znajome. Spoilery!
Grupa nieznajomych budzi się na pokładzie statku kosmicznego, który dryfuje w przestrzeni. Stracili pamięć, nie wiedzą, kim są ani co robią na pokładzie. Zamiast nazwisk przypisują sobie numery – kolejność, w jakiej obudzili się z hibernacji. Ale jednocześnie mają w pamięci umiejętności, które pozwalają im przeżyć. To w skrócie punkt startowy "Dark Matter", serialu osadzonego w klasycznym uniwersum science fiction w jego "mrocznej" odmianie.
To bardzo typowa space opera – w formie i treści. Mamy podróże z prędkością nadświetlną, tajemniczego androida na pokładzie – połączenie 7z9 i holodoktora z "Star Trek: Voyager", starcia w przestrzeni. W kosmosie rządzą złe korporacje, a niektórzy bohaterowie posługują się terminami w stylu "sztuczna grawitacja" czy nawet "tłumiki inercyjne". Wszystko kojarzy się z serialami sprzed lat. Niektóre postacie na pokładzie przypominają załogę "Firefly" (statek w pewnym stopniu też), ale całość wygląda jak serial z lat 90., chociaż sposób prowadzenia kamery w kosmicznej potyczce przypomina z kolei nową "Battlestar Galacticę".
Bohaterowie są niemal całkowicie zbudowani z typowych dla gatunku klisz. Jest ktoś kierujący się sumieniem, "kosmiczny pirat", android, nawet nastolatka, którą prześladują tajemnicze sny. I tak dalej – to wszystko już gdzieś widzieliśmy. Widać, że nie jest to wysokobudżetowa produkcja – zarówno wnętrza statku, jak i osada górnicza pokazana w pierwszym odcinku niczym się nie wyróżniają.
To wszystko może sprawiać wrażenie, że "Dark Matter" to strata czasu. Nic bardziej mylnego. Serial ogląda się zaskakująco dobrze, chemia między postaciami załogi jest wyczuwalna, akcja toczy się szybko, a twist na końcu jest nawet zaskakujący. "Dark Matter" to bezpretensjonalna rozrywka w bardzo klasycznym stylu. Są tu echa klasyków gatunku – ale całość świetnie się ogląda. Brakowało takiego serialu. Jego twórcy – weterani "Stargate", Joseph Mallozzi i Paul Mullie – wiedzą, jak zmieszać składniki, by powstała udana całość.
Jest tu silnie zarysowany główny wątek. Każdy z bohaterów – w tym Six, czyli postać grana przez Rogera Crossa, z którym Serialowa niedawno rozmawiała – ma coś do opowiedzenia. I oczywiście coś wnosi do całego zespołu, nawet jeśli to nie jest oczywiste na pierwszy rzut oka. Dawno nie było nowego, "klasycznego" serialu z załogą statku. Roger Cross mówi, że ten serial przypomina "Strażników Galaktyki". I coś w tym jest, chociaż skala jest oczywiście dużo mniejsza. "Dark Matter" ogląda się z poczuciem nostalgii, z tęsknotą do czasów, gdy takie właśnie seriale wyznaczały nowe granice telewizji jako medium.
Nie ma tu jednak skomplikowanych dylematów moralnych, które wyróżniają współczesne produkcje. Nie ma ogromnego, filmowego rozmachu, pieczołowitości w odtwarzaniu jakiejś epoki. Ta produkcja niczego nie udaje, co nie znaczy, że nie jest ambitna na swój sposób. To solidny serial, który wciąga od pierwszej sceny. I takich właśnie bardzo teraz brakuje. Zwłaszcza że jego akcja toczy się w kosmosie, a całość ma bardzo klasyczny format z ciekawą fabuła, która mimo wielu znajomych elementów potrafi jednak zaskoczyć.
I to paradoks "Dark Matter". Elementy, z których ten serial jest zbudowany, nie są zbyt oryginalne. Ale całość to zaskakujący powiew świeżości. Być może dlatego, że takiego serialu – klasycznej, dobrze przygotowanej i zagranej, solidnej przygody w kosmosie – od wielu lat bardzo brakowało.