"Humans" (1×01): To nie ludzie, to tylko maszyny
Marta Wawrzyn
19 czerwca 2015, 12:12
Wyglądają jak ludzie, mówią jak ludzie i zachowują się (prawie) jak ludzie. Nie czują, nie myślą, nie mają świadomości – a przynajmniej nie powinny. Nowy mroczny serial sci-fi z Wielkiej Brytanii przedstawia świat bardzo użytecznych gadżetów zwanych synthami.
Wyglądają jak ludzie, mówią jak ludzie i zachowują się (prawie) jak ludzie. Nie czują, nie myślą, nie mają świadomości – a przynajmniej nie powinny. Nowy mroczny serial sci-fi z Wielkiej Brytanii przedstawia świat bardzo użytecznych gadżetów zwanych synthami.
Nie masz czasu na sprzątanie, gotowanie, zajmowanie się dziećmi? Kup syntha, nowoczesną pomoc domową, która to wszystko zrobi za ciebie, a na koniec jeszcze zapyta miłym głosem, czy aby na pewno nie trzeba ci czegoś więcej. Na początku jest co prawda trochę dziwnie – bo wiadomo, wygląda toto jak człowiek, mówi, uśmiecha się i ma podejrzanie rozbudowaną inteligencję – ale z czasem można się przyzwyczaić. Zwłaszcza że taka maszyna naprawdę jest warta swojej ceny, bo jest w stanie nas wyręczyć dosłownie we wszystkim. Nic dziwnego, że służba zdrowia zamówiła ich pół miliona, by pomagały staruszkom. To po prostu wygodne. A jeśli się nie spodoba, w ciągu 30 dni można gadżet oddać z powrotem do sklepu. Jak laptopa albo płaszcz.
Jak łatwo się domyślić, jest tylko jedno "ale". Jak w każdej tego typu historii, w "Humans" szybko okazuje się, że zrobienie niewolników z robotów ma skutki uboczne. Jeśli maszyna posiada zaawansowaną sztuczną inteligencję i jest zmuszana do służenia człowiekowi, zawsze w końcu się zbuntuje. "Humans" czyni interesującym nie sam fakt, że niektórzy sztuczni ludzie skrywają tajemnicę – czują, myślą, mają świadomość – a to, w jak przerażający i drobiazgowy sposób pokazano całą paletę zagrożeń związanych z rozwojem nowych technologii.
Oglądamy je przez pryzmat zwykłych ludzkich historii, opowiadanych w prosty, kameralny sposób. Dokładnie tak jak w przypadku "Black Mirror" – oba seriale łączy ta sama brytyjska stacja TV, która zresztą jest też odpowiedzialna za znakomitą "Utopię" – nie oglądamy tutaj żadnej odległej przyszłości. Akcja "Humans" dzieje się w czasach podobnych do naszych, w świecie, który wygląda jak nasz. To nie do końca science fiction, bo łatwo sobie wyobrazić, że podobne humanoidy i podobne problemy etyczne za 10 czy 15 lat rzeczywiście się pojawią. W końcu w butikach w Tokio sprzedawcami już teraz są androidy.
Nowy serial Channel 4 od "Black Mirror" różni to, że tutaj temat jest tylko jeden i że przez cały sezon będziemy oglądać perypetie tych samych bohaterów. To od nich w dużej mierze będzie zależało to, czy po całym sezonie o serialu zapomnimy, czy uznamy go za objawienie.
W pilocie wszystko kręci się wokół Anity (bardzo przekonująca Gemma Chan, która nosi zielone szkła kontaktowe), syntha zakupionego przez głowę rodziny Hawkinsów. Joe (Tom Goodman-Hill), ojciec trójki dzieci, ma dość zajmowania się domem, podczas gdy jego wiecznie zapracowanej żony, Laury (Katherine Parkinson) zwyczajnie nie ma. Kupuje więc syntetyczną służącą w akcie desperacji, myśląc, że nie tylko zostanie odciążony, ale i wreszcie będą mieli z Laurą czas dla siebie. Niestety, małżonka nie akceptuje tak po prostu nowego członka rodziny, który nocami się ładuje zamiast spać. Reakcje dzieciaków na sztucznego człowieka też są bardzo ciekawe i naturalne – mała dziewczynka zachwycona jest nową nianią, która ma czas czytać jej bajki, nastoletni syn wydaje się stremowany, widząc, jak ładny robot przypadł im w udziale, z kolei nastoletnia córka traktuje Anitę jak niewolnika. Którym ta zresztą jest.
Obok toczy się druga historia – starszego profesora (William Hurt), który nawiązał ze swoim synthem (Will Tudor) specyficzną ojcowsko-synowską więź i za nic nie daje się przekonać, że najwyższy czas wymienić gadżet na nowy model, bo ten się już psuje. Ta dwójka wypada jeszcze ciekawiej niż rodzina Hawkinsów, bo jest w tej relacji mnóstwo emocji, których ani pracownicy opieki społecznej, ani policjanci zaakceptować nie mogą. Psujący się sztuczny człowiek staje się bowiem zagrożeniem dla otoczenia.
Mamy wreszcie trzeci wątek – tajemniczy chłopak o imieniu Leo (Colin Morgan) poszukuje kilkorga synthów, które najwyraźniej są wyjątkowe. Mają świadomość, potrafią myśleć i czuć (prawie?) tak jak ludzie. Nie ma sensu tutaj rzucać większymi spoilerami, dość powiedzieć, że wszystko w pilocie "Humans" ma swoje miejsce i łączy się ze sobą. Choć 45-minutowy odcinek może sprawiać wrażenie przeładowanego, chyba nie będzie przesadą ogłoszenie już na tym etapie brytyjskiego serialu najciekawszą premierą tego lata.
Oczywiście, nie jest to oryginalny koncept – a oparty na szwedzkiej produkcji "Real Humans". Nie da się też ukryć, że wiele z tego już w różnej formie widzieliśmy na ekranie dużym i małym. Postacie i dylematy etyczne wydają się na pierwszy rzut oka dość stereotypowe. Ale wykonanie niewątpliwie robi różnicę.
"Humans" toczy się spokojnie, niczym kameralny dramat, skupiając się na emocjach, drobiazgach, słowach. Już pierwsza scena, w której widzimy magazyn z synthami ubranymi tylko w majtki, robi wrażenie. Mechaniczni służący wyglądają jak ludzie, a traktowani są w sposób kompletnie nieludzki, uwłaczający godności człowieka. Kiedy widzimy, jak jeden z nich otwiera oczy, mamy prawo poczuć się nieswojo. Serial dba o detale, potrafi budować napięcie, potrafi też jedną, z pozoru mało znaczącą sceną sprawić, że widzowi ciarki przechodzą po plecach. "Jesteś tylko głupią maszyną, nie?" – pyta Anitę poirytowana Laura. A ta odpowiada spokojnym głosem: "Tak, Laura". Jak gdyby to była zupełnie zwyczajna konwersacja. Takich scen, pokazujących, jak bardzo sprawy mogą się skomplikować, kiedy spróbujemy sobie ułatwić życie za pomocą sztucznego człowieka, jest w pilocie "Humans" mnóstwo.
Niby relacje ludzi z synthami uregulowane są tysiącem bardzo szczegółowych zasad – a poza tym niechciany gadżet można zwrócić – ale to niczego nie ułatwia. Maszyny przypominające ludzi stworzono po to, by ludzie nie musieli już pracować jak maszyny. Aby mogli odzyskać człowieczeństwo, cieszyć się życiem zamiast poświęcać cenne chwile na prace godne… no właśnie, kogo? Niewolnika? Służącego? W tej logice widać pewną lukę, założenie, że człowiek jest gatunkiem nadrzędnym, któremu wszystko inne ma służyć.
Maszyny, o których mówi się nie "on" czy "ona", a "to", teoretycznie są bezpieczne w użytkowaniu, zaprogramowane tak, by nie uczynić właścicielom krzywdy. Można je eksploatować do woli – mogą być kucharkami, sprzątaczkami i prostytutkami w jednym. Sprzątają ulice, rozdają gazety, sprzedają drożdżówki – krótko mówiąc, otaczają ludzi z każdej strony. Do bardziej skomplikowanych prac się nie nadają, a przynajmniej tak sądzą ludzie, którym nie starcza wyobraźni, by zobaczyć, jak inteligentny synth w przyszłości zabiera im pracę. Zupełnie jak dziś imigrant.
Ten brak wyobraźni za chwilę doprowadzi pewnie do dramatycznych wydarzeń, a kameralny dramat zamieni się w thriller, w którym nic nie będzie proste. Czy ludzie pełnią tu rolę "tego złego"? Niekoniecznie. Tak jak nie wszystkie uciskane humanoidy reprezentują nieskończone dobro, bezwzględnie zasługujące na zwycięstwo. "Humans" nie będzie opowiadać o nowej odsłonie walki dwóch pierwotnych sił, skupi się raczej na pokazywaniu detali, które już na tym etapie wydają się bardzo skomplikowane i mają wiele odcieni moralnej szarości.
Pilot "Humans" wystarczy, by stwierdzić, że to inteligentnie napisany i bardzo dobrze zagrany serial, który ma coś do powiedzenia. A czy wciąga, wbija w fotel i pozostawia widzów na dłużej z uczuciem niepokoju? To się okaże w kolejnych tygodniach.