"Gra o tron" (5×10): Valar morghulis
Nikodem Pankowiak
15 czerwca 2015, 23:13
Zaskakująco przeciętny sezon "Gry o tron" doczekał się zaskakująco dobrego finału. Jestem pewien, że niejeden widz wyje teraz z rozpaczy i rwie sobie włosy z głowy, ale przecież chyba nikt nie powinien być tym obrotem spraw zdziwiony, prawda? Wszystkie możliwe SPOILERY.
Zaskakująco przeciętny sezon "Gry o tron" doczekał się zaskakująco dobrego finału. Jestem pewien, że niejeden widz wyje teraz z rozpaczy i rwie sobie włosy z głowy, ale przecież chyba nikt nie powinien być tym obrotem spraw zdziwiony, prawda? Wszystkie możliwe SPOILERY.
Jon Snow nie żyje. I już nie wróci. Tak mówi Kit Harington, tak mówi duet Benioff & Weiss, a ja im, kurcze blade, nie wierzę. Mogą się zarzekać, ile chcą, ale ja jestem przekonany, że Jona jeszcze w jakiejś postaci w serialu zobaczymy. Po pierwsze, w jego historii zostało jeszcze zbyt wiele do opowiedzenia, po drugie myślę, że twórcy właśnie po to wysłali Melisandre do Czarnego Zamku, aby za chwilę mogła Jona wskrzesić. To możliwe, o czym przekonaliśmy się już zarówno w serialu, jak i w książce.
Wiadomo, twórcy i aktor nie mogą już teraz powiedzieć, że jeszcze zobaczymy go na ekranie, to byłoby niczym sabotaż, ale chyba wszyscy mieliśmy wrażenie, że jego historia jeszcze nie osiągnęła punktu kulminacyjnego. Od dawna zanosiło się na jego większy udział w finalnym starciu z Białymi Wędrowcami i ich armią, a przecież nadal nie rozwiązano też zagadki jego pochodzenia. Czyżby faktycznie miał być zwykłym bękartem spłodzonym z nudów? W końcu o zupełnie nie pasuje ani do tego bohatera, ani do jego ojca.
Jon Snow zapłacił wysoką cenę za to, że w swoich działaniach kierował się częściej sercem aniżeli rozumem. Właściwie od pierwszego dnia pobytu na Murze był tam niechciany i przez wielu znienawidzony. Później doszły jego skomplikowane relacje z Dzikimi oraz heroiczna obrona Muru przed ich atakiem pod koniec 4. sezonu – to tylko jeszcze bardziej rozsierdziło tych, którzy nie potrafili udźwignąć ciężaru dowództwa na własnych barkach. Zastanawiam się tylko, dlaczego Alliser w ogóle zdecydował się na wpuszczenie Jona i Dzikich przez bramę. Przecież mógł zostawić ich na śmierć, która niechybnie czekałaby ich na północ od Muru.
Kolejny raz w "Grze o tron" okazało się, że albo jesteś pragmatykiem, albo lądujesz w kałuży własnej krwi. Podziwiam konsekwencję Kita Haringtona, który do samego końca postanowił nie przejawiać choćby odrobiny charyzmy i nawet w scenie śmierci swojego bohatera nie wyrażał żadnych emocji. Wiem, robię się już nudny, ale pocieszcie się, że jeśli ten bohater faktycznie zginął, jest to już ostatni raz, gdy narzekam na grę aktorską Haringtona.
Choć to scena śmierci (bądź "śmierci") Jona będzie najhuczniej omawiana w internetach, moim zdecydowanym faworytem jest spacer Cersei. Wyobrażam sobie, że nakręcenie tej sceny było niezwykle karkołomnym zadaniem – wiele ulic i uliczek Dubrownika z pewnością zostało zamkniętych, zaangażowano tłum statystów, a i dla samej aktorki (to znaczy, jak odkrył Reddit, dla jej dublerki) było to nie lada wyzwanie. Ten spacer to także doskonałe odzwierciedlenie rozwoju tej postaci na przestrzeni wszystkich sezonów – najpierw dumna i wyniosła, z czasem upada coraz bardziej.
Zrobiło Wam się Cersei żal? Zupełnie niesłusznie, jestem święcie przekonany, że za chwilę w ramach zemsty puści ona połowę Królewskiej Przystani z dymem. Tym bardziej, że Królewska Straż właśnie zyskała nowego członka, który zapewne wykona każdy rozkaz królowej. Trzeba pochwalić twórców za to, że nie kombinowali zbyt wiele przy tym wątku i zdecydowali się iść drogą wytyczoną w książkach Martina. Dzięki temu mogliśmy zobaczyć sporą przemianę tej najbardziej znienawidzonej postaci i teraz pozostało nam już tylko czekać na to, jak wydarzenia z finału wpłyną na nią w kolejnym sezonie. Póki co jestem pod wrażeniem tego, jak świetnie wyreżyserowana i zagrana została ta scena. Naga Cersei, poniżana przez motłoch – nie ma innej opcji, to musiało robić wrażenie.
Właściwie wszystkie wątki, co całkiem logiczne, osiągnęły w finale swój punkt kulminacyjny i nie inaczej było ze Stannisem, od zeszłego tygodnia najmniej lubianym bohaterem "Gry o tron". Przyznam szczerze, że chociaż po drugiej stronie barykady stał Ramsay Bolton, nie potrafiłem Stannisowi kibicować. Nie po tym, co zrobił w zeszłym tygodniu. Bardzo cieszy mnie fakt, że przed ostateczną klęską zrozumiał, że sam ponosi za nią winę. Opuszczony przez żonę, Melisandre i najemników nie miał najmniejszych szans w starciu o Winterfell. Wiara wiarą, ale jak na zgłaszającego pretensje do królewskiego tytułu podejmował zbyt wiele złych decyzji. Oczywiste było, że ludzie zaczną odwracać się od niego w momencie, gdy rozkazał spalić swoją córkę żywcem.
Tutaj także pojawia się pytanie, czy Stannis aby na pewno jest martwy. Moim zdaniem nie i choć Brienne była już gotowa do ostatecznego ciosu, idę o zakład, że coś jej w tym w ostatniej chwili przeszkodziło. Pamiętajcie, jeśli w "Grze o tron" nie widzieliście kogoś martwego, prawdopodobnie nadal żyje. A nawet jeśli ten ktoś martwego przypomina, nadal może żyć. Ostatni z braci Baratheon jest człowiekiem pokonanym, którego zgubiła chorobliwa ambicja. Jeśli faktycznie przeżyje, porażka otwiera przed tą postacią ciekawe furtki. Samozwańczy, przepełniony dumą król został bez armii, bez rodziny, bez przyjaciół i bez widoków na sukces. Mam nadzieję, że przeżyje, bo oglądanie go pokonanego będzie sprawiało mi dużo radości.
Przy okazji, ten odcinek pokazał, że producenci lwią część budżetu zużyli na dwa poprzednie odcinki. Bitwa o Winterfell, do której dążyliśmy od początku sezonu, jeszcze się nie zaczęła, a już się skończyła. Trochę szkoda.
Cały sezon czekałem, aż coś ciekawego wydarzy się wreszcie w wątku Aryi no i się doczekałem. Scena, w której wręcz bestialsko i z zimną krwią zamordowała Meryna Tranta, była jedną z lepszych w finałowym odcinku, ale oczywiście nie mogła ona obyć się bez konsekwencji.
I znowu, cała sytuacja została zresetowana, można powiedzieć, że w kolejnym sezonie wątek młodszej z sióstr Stark zacznie się na nowo. Mimo że pozbawiona wzroku, może stać się jednym z większych badassów w całym serialu. Szykuje nam się trochę taki "Daredevil" w wersji "Gry o tron". O Sansie, kluczowej postaci tego sezonu, można powiedzieć niemal wyłącznie tyle, że była. No dobra, w ciągu tej chwili, gdy widzieliśmy ją na ekranie, udało jej się razem z Theonem uciec z Winterfell. Choć nie mam bladego, jak ktokolwiek miałby bez uszczerbku przeżyć taki skok. Myślę, że to tylko kwestia czasu, aż Sansa spotka w 6. sezonie Brienne.
Wreszcie wypłynęliśmy z Dorne i miałem nadzieję, że to już prawdziwy koniec tego beznadziejnego wątku, jednak wygląda na to, że twórcy mieli inne plany. Jedyna nadzieja w tym, że teraz dojdzie do poważniejszego starcia niż te kilka machnięć mieczem z 5. sezonu. Wygląda na to, że Ellaria dopięła swego i udało jej się zabić Myrcellę, choć chyba nie do końca zdaje sobie sprawę, że tym samym ściągnęła na siebie gniew Cersei. Zamordowanie siostry króla nie może tak po prostu zostać zamiecione pod dywan za pomocą jakichś politycznych układów, takie rozwiązanie nie przejdzie nawet w Westeros – najbardziej cynicznej ze wszystkich znanych nam krain.
Idę o zakład, że nawet racjonalny do tej pory Jaime będzie gotowy zrównać nawet pół świata z ziemią, byle tylko wymierzyć sprawiedliwość. Co prawda nie zrobił tego po śmierci swojego syna, ale pamiętajmy, że Myrcella niczym nie zawiniła, podczas gdy Joffrey był zwykłym gnojkiem. Pytanie też, jak będzie wyglądała sytuacja polityczna w Dorne, bo przecież Ellaria musi pozbyć się Dorana, zanim on dowie się o całym zdarzeniu i pozbędzie się jej.
Wygląda na to, że choć Daenerys umie już dosiadać smoka, szybko nie spożytkuje tej umiejętności po raz kolejny. Ucieczka na grzbiecie swojego dziecka nie uwolniła jej od kłopotów, bo wszystko wskazuje na to, że właśnie trafiła ona do niewoli Dothraków. Czy tylko ja mam wrażenie, że choć minęło już pięć sezonów, to Daenerys zbliżyła się do Żelaznego Tronu zaledwie o centymetr?
Jej nieszczęście to także problem dla Tyriona, który chciał w chwale wrócić szybko do Westeros, a tymczasem musi zarządzać Meereen – miastem, o którym nic nie wie. Nie może on liczyć na wsparcie Joraha i Daario, bo obaj panowie wyruszają w podróż, by odnaleźć Matkę Smoków, co niestety może zwiastować nieco mdły trójkąt miłosny. Na całe szczęście dla karła, w odpowiednim czasie powrócił dawno nie widziany Varys. Wystarczyła jedna scena, abyśmy przypomnieli sobie, że jest to prawdopodobnie najlepszy duet w całym serialu. Ich dialogi zawsze są świetne i mam nadzieję, że twórcy wysłuchają moich próśb i dadzą Varysowi większą rolę do odegrania w kolejnym sezonie, dzięki temu interakcji między nim a Tyrionem będzie więcej. Z korzyścią dla wszystkich.
Już niemal na koniec chciałem podzielić się radością, że w tym odcinku wątek Sama i Gilly został ograniczony do minimum, ale jednocześnie zrozumiałem, że wraz z ich wyjazdem z Czarnego Zamku możemy widywać ich na ekranie jeszcze częściej. Zastrzelcie mnie profilaktycznie, proszę.
Być może 5. sezon musiał właśnie taki być – nierówny, przez większość czasu zwyczajnie nudny. Benioff i Weiss zostali zmuszeni do przebrnięcia przez ostatnie wydane do tej pory strony sagi Martina i w przyszły sezon mogą wskoczyć tylko z ogólnym zarysem fabuły i jeszcze większą swobodą twórczą. Ostatnie odcinki pokazały, że w serialu wciąż jest moc, wciąż potrafi wzbudzać on ogromne emocje i głęboko wierzę, że ten potencjał nie zostanie zaprzepaszczony. Wielu bohaterom w finale zafundowano swoisty restart i już teraz widzimy, że może przynieść to produkcji wiele dobrego.
Twórcy po raz pierwszy zdecydowali się na zabieg uśmiercenia bohatera w ostatniej scenie sezonu, ale jestem pewien, że kolejne 10 odcinków będzie miało nam do zaoferowania o wiele więcej niż tylko odpowiedź na pytanie, co się stało z Jonem (ewentualnie, co stanie się po jego śmierci). Czy po tym, co zafundowano nam w "Mother's Mercy", ktoś z Was nie ma ochoty zobaczyć, jak Cersei podnosi się z kolan po upokorzeniu, jak Arya zamienia się w zabójcę, jak Tyrion radzi sobie w Meereen, a pomiędzy Królewską Przystanią a Dorne wybucha wojna? No właśnie.
Do zobaczenia za rok.