Top 12: Najzabawniejsze aktorki komediowe z USA
Marta Wawrzyn
19 czerwca 2015, 23:04
Julia Louis-Dreyfus
Julia Louis-Dreyfus to prawdziwa królowa komedii. Żadna inna aktorka nie rzuca z takim wdziękiem przekleństwami jak ona, żadna nie stworzyła tak cudownej i jednocześnie okropnej postaci i żadna z roku na rok nie staje się coraz zabawniejsza i coraz… młodsza. Trudno powiedzieć, jak ona to wszystko robi naraz. Być może dekada spędzona na planie najlepszego sitcomu wszech czasów – "Seinfelda" – zrobiła swoje, a być może pewne rzeczy zaczynają człowiekowi wychodzić dopiero po 50-tce.
Tak czy siak JLD co roku zgarnia za "Veepa" mnóstwo nagród, a ja w ogóle się nie irytuję, że dla innych nie starcza. Ta kobieta to królowa, bogini, prawdziwa dama i komediowa brzytwa w jednym. Jeszcze nigdy świat polityki nie był tak śmieszno-straszny jak w "Veepie" duża w tym zasługa aktorki grającej główną rolę.
Jeśli nie widzieliście "Seinfelda", koniecznie go teraz nadróbcie, warto też zerknąć na stare występy JLD z "Saturday Night Live" z lat 80. Zobaczcie też dwa materiały poniżej – skecz Akademii Telewizyjnej, w którym Julia próbuje opchnąć swoją Emmy w lombardzie, i fragment "Inside Amy Schumer" zatytułowany "Last F**kable Day". W tym drugim ktoś próbuje nam wmówić, że nikt już nie chce pie***yć Julii na ekranie. Straszne kłamstwo, ale skecz rewelacyjny.
Gina Rodriguez
Gina Rodriguez dopiero tak naprawdę zaczyna karierę w telewizji, a już sprzątnęła sprzed nosa Julii Louis-Dreyfus Złoty Glob. Przyznaję, że było to spore zaskoczenia, ale to nie znaczy, że gwiazda "Jane the Virgin" na tę nagrodę nie zasłużyła. Wręcz przeciwnie – ona jest prawdziwym objawieniem tego sezonu serialowego. Udała jej się wielka sztuka – z kompletnie absurdalnej postaci ciężarnej dziewicy, egzystującej w równie absurdalnym otoczeniu, udało jej się stworzyć sympatyczną, naturalnie wypadającą w każdej scenie dziewczynę, której dramaty bardzo szybko zaczynają widza obchodzić.
A do tego "Jane the Virgin" to komediowe złoto, serial lekki, kolorowy i troszkę surrealistyczny, opowieść, która jest jak promyk słońca w szary dzień. Duża w tym zasługa Giny Rodriguez, która czasem jedną miną, jednym gestem, jednym tekstem jest w stanie przenosić komediowe góry. Tak fajnej, świeżej i zabawnej osóbki dawno w telewizji nie było.
Ellie Kemper
Na kilka dni przez premierą "Unbreakable Kimmy Schmidt" miałam w głowie ułożony tekst o tym, jak to era sitcomów się kończy i czy chcemy, czy nie, będziemy już oglądać tylko komediodramaty, bo tradycyjne komedie nie będą mieć nic do zaoferowania. Ellie Kemper sprawiła, że stało się to nieaktualne. Serial, z którego zrezygnowało NBC, stał się na Netfliksie hitem w dużej mierze właśnie dzięki niej.
Przyznaję, że trailery specjalnie mnie nie przekonywały, a sam pomysł wydawał mi się zbyt przegięty, by mogło to dobrze wypaść – sekta, nowe życie w Nowym Jorku, różowy plecak, żółty sweterek i szeroki uśmiech dużego dziecka, naprawdę!? A jednak Ellie Kemper udało się dokonać cudu i tchnąć życie w bohaterkę, która wydawała się strasznie irytująca i oderwana od rzeczywistości. Kimmy Schmidt to przedziwna mieszanka kompletnej naiwności, przesadnego optymizmu i ogromnej siły. Przedziwna, ale też bardzo naturalna i po prostu sympatyczna. Nie da się jej nie lubić i nie da się szczerze nie śmiać, patrząc, jak ta uparta osóbka zdobywa wielki świat.
To było dla mnie prawdziwe objawienie – znałam co prawda Ellie z "The Office", widziałam ją oczywiście w "Druhnach", ale nigdy nie uważałam jej za aktorkę komediową ze ścisłej czołówki. Po pochłonięciu całego sezonu "Unbreakable Kimmy Schmidt" w kilka dni z przyjemnością przyznaję się do błędu i biję się w piersi.
A jeśli chcecie zobaczyć zupełnie inną twarz Ellie Kemper, obejrzyjcie skecz "Blowjob Girl", pochodzący z bardzo dawnych czasów, kiedy na świecie był już internet, ale Serialowej jeszcze nie było.
Mindy Kaling
Nie oglądam regularnie "The Mindy Project", ale bardzo lubię Mindy. Ma ten sam dziewczęcy urok co Zooey Deschanel, bardzo szybko mówi, wyrzucając z siebie dziesięć żartów na minutę i teoretycznie powinna mnie irytować. Ale tak nie jest. Mindy nie mówi niczego nowego o współczesnych związkach, nie ukrywa inspiracji Bridget Jones, zdrowo przesadza z kolorowymi ciuchami, a jednak patrzy się na jej ekranowe poczynania z przyjemnością. Jest w niej – prawdziwej Mindy Kaling i serialowej ginekolożce Mindy Lahiri – po prostu coś ciepłego i sympatycznego, coś, co sprawia, że lubi się ją i jej się kibicuje.
Wydaje mi się, że Mindy dopiero rozwinie skrzydła – jako aktorka i scenarzystka – i prędzej czy później będziemy świadkami czegoś wielkiego. A na razie cieszmy się, że Hulu uratowało "The Mindy Project", bo to jedna z lepszych komedii ostatnich lat.
Uzo Aduba
Umówmy się: cała obsada "Orange Is the New Black" rządzi, wszystkie panie są świetnymi aktorkami, mają razem nieziemską chemię i doskonałe wyczucie komediowe. Ale nie bez powodu to Uzo Aduba jest najbardziej uhonorowaną aktorką z tej znakomitej obsady. Gra bardzo skomplikowaną postać, którą najłatwiej byłoby sprowadzić do roli kompletnej wariatki. Tak właśnie jest na początku – Piper jest przerażona, kiedy Suzanne, zwana Crazy Eyes, zaczyna uważać się za jej więzienną żonę, bo ta kobieta wydaje się zupełnie szalona.
Z czasem poznajemy Suzanne bliżej i okazuje się, że jest jak Shrek i cebula – ma wiele warstw i za nic nie da się jej sprowadzić do roli więziennego klauna. Widzimy, jak się załamuje, jak płacze, jak daje sobą manipulować, jak przeżywa jeszcze raz koszmary z dzieciństwa. Ale widzimy też, jak czasem potrafi odlecieć – kosmiczne porno z 3. sezonu to najlepszy dowód na to, że w Suzanne siedzą przedziwne rzeczy i że bynajmniej nie jest ona dużym dzieckiem.
Uzo Adubie – aktorce bez większego doświadczenia telewizyjnego czy filmowego – udało się stworzyć wielowymiarową postać, która potrafi i wywołać współczucie, i sprawić, że niemal tarzamy się ze śmiechu. Rewelacja, bez dwóch zdań.
Tina Fey
"30 Rock" się skończyło, Złotych Globów z Tiną Fey i Amy Poehler więcej nie będzie, ale na pewno prędzej czy później znów zobaczymy je obie na małym ekranie. Ostatnio Tina Fey razem z Jonem Hammem skradli show Ellie Kemper w "Unbreakable Kimmy Schmidt" – którego Tina jest współtwórczynią – ale to oczywiście za mało. Chcę więcej, chcę dla niej głównej roli w serialu, najlepiej takim, który nie miałby nic wspólnego z "30 Rock".
Nie sposób wymienić tutaj wszystkiego, co Tina Fey w życiu zrobiła, i wszystkich nagród, które otrzymała. Jej lista osiągnięć z ostatnich 15 lat jest po prostu imponująca. Zakładam, że wszyscy przynajmniej słyszeli o "30 Rock", ale jeśli macie półtorej godziny, zobaczcie "Wredne dziewczyny" z Tiną w roli nauczycielki matmy. I jej występy w "Saturday Night Live", zwłaszcza te, w których udawała Sarah Palin. "SNL" działało wtedy trochę jak ASZdziennik – cytaty z programu uchodziły wśród Amerykanów za prawdziwe wypowiedzi Palin.
Warte zobaczenia są też wszystkie trzy monologi otwarcia Złotych Globów. Zwłaszcza pierwszy, w którym padło kilka kultowych żartów, w tym ten o Jamesie Cameronie i torturach.
Ilana Glazer
Warto powiedzieć sobie jasno: "Broad City" nie istnieje bez duetu Abbi – Ilana. We dwie rozpoczęły przygodę z komedią od nagrywania kolejnych odcinków "Broad City" na YouTube, we dwie zamieniły internetowy serialik w "prawdziwą" produkcję telewizyjną, którą krytycy od dwóch sezonów są zachwyceni. Żadna nie pociągnęłaby tego sama.
Ale gdybym z tej dwójki miała wybrać jedną osobę, którą lubię bardziej, byłaby to Ilana. To właśnie ona częściej idzie na całość – w sensie komediowym i każdym innym – to ona tryska niesamowitą energią, a jej nonszalancki sposób bycia na ekranie bawi, nawet kiedy w zasadzie niczego takiego nie robi. Serialowa Ilana jest niegrzeczna jak diabli, ciągle pali trawkę, zalicza przygody seksualno-intelektualne, obija się w pracy i czegoś uparcie szuka, choć kompletnie nie wie czego. Nic dziwnego, że szaleje za nią pewien dentysta, którego zresztą fatalnie traktuje – każdy by tak miał.
Na razie Ilanę doceniają głównie krytycy – dostała już dwie nominacje do Critics' Choice Awards, w tym jedną w tym roku – Emmy, Złote Globy i szersze uznanie publiczności dopiero przed nią. Ale nie mam wątpliwości, że i to przyjdzie – ta dziewczyna potrafi pisać, jest naturalna na ekranie i po prostu przyciąga wzrok.
Amy Poehler
Najlepsza osoba pod słońcem do rządzenia Departamentem Parków i Rekreacji w takim miasteczku jak Pawnee. Amy Poehler brzmi i zachowuje się jak urodzona optymistka. Ma w głosie tyle ciepła i uroku, że nie sposób się na nią gniewać, nawet kiedy rzuca bardzo mocnymi żartami (w tym miejscu warto przypomnieć Złote Globy 2013 i sugestię, że bycie żoną Jamesa Camerona to największe tortury na świecie).
Niektórzy za tę wesołość Leslie/Amy nie lubią, ja ją uwielbiam. Ta kobieta jest jak promyk słońca w listopadowy poranek, a jej dorobek komediowy po prostu imponuje. Amy Poehler pracowała w Comedy Central, spędziła dobrych kilka lat w "Saturday Night Live", gdzie prowadziła razem z Tiną Fey "Weekend Update", pisze scenariusze, produkuje, docenia młode talenty (dziewczyny z "Broad City"!), pojawia się na wielkim ekranie – krótko mówiąc, próbowała wszystkiego.
Za miesiąc zobaczymy ją na Netfliksie w "Wet Hot American Summer: First Day of Camp", ale mnie oczywiście już się marzy coś zupełnie nowego i nietypowego. Nie polityczna satyra, nie sitcom, a może jakiś hipsterski komediodramat w stylu "Togetherness"? Chciałabym pooglądać Amy na luzie, refleksyjną, w repertuarze, który nie do końca by pasował do jej dotychczasowego wizerunku. Miejmy nadzieję, że ktoś w HBO albo Netfliksie też na to wpadnie.
Chelsea Peretti
Gina z "Brooklyn 9-9" jest absolutnie wyjątkową osobą – najpiękniejszą, najmądrzejszą, najlepszą we wszystkim i co najważniejsze świadomą swojej wartości. Bez niej serialik o 99. posterunku na pewno dużo by stracił.
Ale choć to głównie dzięki "B99" ją znamy, Chelsea Peretti już wcześniej była bardzo aktywną w świecie komedii osobą. Napisała sporo scenariuszy, w tym do "Parks and Recreation". Udała się na bardzo niezręczną randkę z Louiem. Próbowała szczęścia w "Kroll Show", "Saturday Night Live", "Funny as Hell".
Nie wszędzie jej wyszło, ale trzeba przyznać, że sprawdza się świetnie w stand-upie. Zobaczcie koniecznie netfliksowe "Chelsea Peretti: One of The Greats", w którym Chelsea jest ostra, bezczelna i udowadnia, że nie boi się niczego. Od tej pory będziecie inaczej patrzeć na Ginę. No, trochę inaczej.
Amy Schumer
Amy Schumer, jedną z najbardziej niegrzecznych zabawnych dziewczyn, odkryłam dość późno, w okolicach 2. sezonu "Inside Amy Schumer", czyli wtedy kiedy wszyscy już się nią zachwycali. I ja też z miejsca się zachwyciłam, zaczęłam odgrzebywać jej stare występy, szukać na YouTube stand-upów. Amy tak naprawdę w kółko mówi o tym samym – o kobietach, seksizmie, girl power. I jakoś udaje jej się znajdować kolejne świeże sposoby, aby wykpić i kult macho, i ludzką hipokryzję, i to jak bardzo nie lubimy osób, które choć trochę odstają od przyjętych kanonów piękna.
W 3. sezonie "Inside Amy Schumer" były kpiny z dziecięcych konkursów piękności, był psi striptiz, świętowanie last f***able day Julii Louis-Dreyfus, była trwająca cały odcinek parodia "12 gniewnych ludzi" i całe mnóstwo feministycznych wspaniałości.
Przy czym należy tutaj zauważyć, że choć humor w wydaniu Amy jest bardzo, ale to bardzo feministyczny, nie ma ona zwyczaju walić publiczności łopatą w głowę. Jej żarty są ostre, lekkie i często po prostu trafiają w punkt. Nie ma moralizowania, jest kupa śmiechu.
A poza tym jak można nie lubić dziewczyny, do której programu co chwila wpada Josh Charles?
Kate McKinnon
"Saturday Night Live" od 40 lat co sezon ma solidną obsadę, a w niej zazwyczaj jedną czy dwie osoby, które rzeczywiście się wyróżniają. Kiedyś takimi osobami były Amy Poehler i Tina Fey, wcześniej m.in. Andy Samberg, teraz zapanowała era Kate McKinnon. Dziewczyny, która niczego się nie boi, zawsze daje z siebie wszystko i w każdym repertuarze wymiata.
Niezależnie od tego, czy wciela się w Justina Biebera, czy w Hilary Clinton, czy w Ellen DeGeneres albo kogokolwiek innego – jest świetna. Nie musi zresztą grać nikogo znanego, może udawać klientkę w sklepie, żonę jakiegoś nudziarza albo szkolną uczennicę, a i tak znajdzie sposób, żeby się wyróżnić. I pomyśleć, że kiedy parę lat temu dołączała do obsady, najwięcej mówiło się o jej orientacji seksualnej.
Po trzech sezonach Kate McKinnon to już gwiazda i jednocześnie osoba, która jest w stanie uratować nawet słabszy skecz. Oby w tym roku dostała wreszcie swoją pierwszą Emmy – bo już dawno na nią zasłużyła.
Aubrey Plaza
"Komiczka z kamienną twarzą" to jedno z najlepszych odkryć "Parks and Recreation". W pierwszych sezonach widywaliśmy ją głównie na drugim planie, potem jej wątek rozwinięto, postać pogłębiono i okazało się, że grana przez nią April nie jest żadnym wcieleniem szatana ani dzieckiem emo, jest fajną dziewczyną ze skłonnością do wprawiających ludzi w zakłopotanie żartów i zachowań. Taką, która z czasem może stać się najbliższą przyjaciółką wiecznie tryskającej energią i optymizmem Leslie Knope.
"Parks & Rec" się skończyło, Aubrey Plaza ciągle pojawia się w jakichś filmach – zwykle dość przeciętnych – i zawsze gra mniej lub bardziej samą siebie. A ja to wszystko i tak oglądam, niezależnie od jakości, bo sarkazm w głosie Aubrey poprawia mi humor jak mało co. Wiecie, że nawet obejrzałam świąteczny film Lifetime'a, w którym ona grała Grumpy Cata, tylko po to, aby posłuchać jej narzekania?
Ale oczywiście najbardziej marzy mi się jej szybki powrót do telewizji – i nie mam tu na myśli 10-minutowego występu u Conana O'Briena. Ta dziewczyna powinna mieć własny serial, najlepiej taki, w którym grałaby kogoś z pozoru zupełnie niepasującego do jej wizerunku. O, na przykład wredną, zabieganą karierowiczkę, która przypadkiem zaszła w ciążę i teraz próbuje poukładać sobie życie prywatne, nie przestając przy tym być sobą. To by było coś!