Aktorzy, których chcemy jeszcze zobaczyć w TV
Redakcja
21 czerwca 2015, 14:00
Jennifer Aniston
Nikodem Pankowiak: Powrót Jennifer do telewizji to na ten moment czyste science fiction. Póki co nie zanosi się na żadną zmianę w tej materii, ale nie zmienia to faktu, że bardzo chętnie znów zobaczylibyśmy ją na małym ekranie. Gościnne występy w serialach Courtney Cox, najpierw "Dirt", potem "Cougar Town, to zdecydowanie zbyt mało. Z drugiej strony, jestem w stanie zrozumieć jej zmęczenie telewizją po 10 latach odgrywania tej samej postaci. Lepiej, że Aniston postawiła na karierę filmową, niż miałaby grać w coraz gorszych serialach, jak jej kolega Matthew Perry.
Cała nadzieja w tym, że za kilka lat, gdy jej kariera w Hollywood będzie dogasać – panie po pięćdziesiątce nie mają tam wiele szczęścia do ról – otrzyma ona scenariusz serialu, który pokocha na tyle, by do telewizji wrócić. A może kiedyś na stół zostanie rzucona kwota, której nie da się odrzucić i dojdzie do powrotu "Przyjaciół" (Netfliksie, tylko ty jesteś w stanie to zrobić), kto wie. Póki co jednak musimy chodzić do kina, jeśli chcemy zobaczyć Jennifer w akcji. Swoją drogą, właśnie możecie oglądać ją w "Dziewczynie wartej grzechu", zalicza tam naprawdę dobrą rolę.
Michael C. Hall
Nikodem Pankowiak: Michael C. Hall zapewne do tej pory liże rany po fatalnym zakończeniu "Dextera" (przy okazji polecamy tekst "Dexter", czyli jak zabić serial), bo choć od jego zakończenia minęły już niemal dwa lata, nie pojawił się w żadnej gościnnej roli w innym serialu, a jego kinowy dorobek od tego czasu ogranicza się do niezależnego "Cold in July", który zadebiutował w styczniu 2014 na festiwalu Sundance. Z drugiej strony, trudno mu się dziwić, że potrzebuje chwili odpoczynku – przez 12 lat co roku kręcił sezon jednego serialu, każdy byłby zmęczony po tylu latach intensywnej pracy, zwłaszcza że role Dextera oraz Davida w "Sześć stóp pod ziemią" były także wymagające psychicznie.
Mam jednak nadzieję, że już za rok czy dwa aktor stwierdzi, że pora na nowe wyzwanie i znajdzie dla siebie nową rolę. Tak naprawdę nie mam pojęcia, w kogo mógłby wcielić się tym razem – był już gejem prowadzącym zakład pogrzebowy, później seryjnym mordercą pracującym w policji, więc teraz pora na… księdza? Zapijającego się na śmierć detektywa, którego dręczy nierozwiązana sprawa z przeszłości? Tak czy siak, jestem pewien, że wybierze mądrze i w swojej roli, jak zawsze będzie rewelacyjny. Czekam na coś, co porwie widownie, bo Hall zdecydowanie zasługuje na większe laury niż jeden Złoty Glob i niekończące się nominacje.
Neil Patrick Harris
Nikodem Pankowiak: NPH zdążył już zaprezentować się widzom jako król komedii, choć mam wrażenie, że 9 sezonów "How I Met Your Mother" oraz te wszystkie rozdania nagród, jakie miał okazję prowadzić, nieco zaszufladkowały go jako aktora. Teraz Harris zbyt często postrzegany jest jako ten facet, który potrafi zaśpiewać i rozśmieszyć, a przecież dobrze pasuje on także do ról dramatycznych, co udowodnił chociażby w "Zaginionej dziewczynie".
Kręcenie ponad 20 odcinków sitcomu każdego roku musiało być męczące i trudno się dziwić Harrisowi, jeśli chce teraz odpocząć. Co prawda pojawił się z dwóch odcinkach "American Horror Story: Freak Show", ale zrobił to wyłącznie z prywatnej sympatii do produkcji i Ryana Murphy'ego, na dziś nie słychać żadnych plotek o kolejnych rolach. Mam nadzieję, że gdy Harris pojawi się na małym ekranie ponownie, będzie to rola, która kompletnie zerwie z wizerunkiem Barneya. Myślę, że doskonale pasowałaby do niego rola seryjnego mordercy, to byłaby ciekawa odmiana. Mam tylko nadzieję, że nikt nie będzie prosił Neila, żeby teraz grał tylko homoseksualistów lub transwestytów – wystarczy, że robi to na Broadwayu.
Glenn Close
Nikodem Pankowiak: Glenn nie jest może typową aktorką serialową, ale jej telewizyjne występy – najpierw w jednym z sezonów "The Shield", a później główna rola w "Damages" – pozwalają mieć nadzieję, że na dobre otworzyła się na mały ekran i jeszcze ją na nim zobaczymy. Nadzieja ku temu jest tym większa, że swoje najlepsze lata w karierze Close już ma za sobą – kino nie ma zbyt wielu ról dla kobiet w jej wieku, a jeśli ma, to zgarnia je Meryl Streep. Telewizja za to przyjęłaby taką aktorkę z otwartymi ramionami i odpowiednio ją zagospodarowała.
Po genialnej roli Patty Hewes w "Damages", za którą Close zasłużenie zgarnęła Złoty Glob i dwie nagrody Emmy, chętnie zobaczyłbym ją ponownie w roli czarnego charakteru. Oby nadszedł moment, w którym jakaś stacja kablowa znajdzie dla niej scenariusz, który przekona ja do powrotu do telewizji. Od finału "Damages" minęły już trzy lata i czas najwyższy, żebyśmy znów mogli ją w jakimś serialu zobaczyć. Nie obraziłbym się, gdyby przy okazji swojego powrotu na mały ekran ściągnęła tam także swoją uczennicę z "Damages", Rose Byrne.
Alexis Bledel
Marta Wawrzyn: Spotkanie obsady "Gilmore Girls" po latach przypomniało mi, jak różnie potoczyły się losy tych ludzi. Od finału serialu minęło osiem lat, a oni w większości albo gdzieś znikli, albo grają ciągle drugoplanowe role. Oczywiście są w tym gronie prawdziwe gwiazdy, jak Melissa McCarthy. Są osoby, którym udało się dostać fajną rolę w dość popularnym serialu – jak Lauren Graham i "Parenthood".
Ale Alexis Bledel i jej niebieskie oczęta niestety znikły całkiem z małego ekranu, a i na tym wielkim oszałamiającej kariery nie zrobiły. Ostatni jej serial, sitcom "Us & Them", został skasowany, zanim zdążył wejść na antenę. Wcześniej aktorka zagrała epizod w "Mad Men" i wyszła za mąż za Pete'a… znaczy Vincenta Kartheisera. W prawdziwym życiu, bo akurat w serialu mniej jej się poszczęściło. Czasem pojawia się gdzieś na drugim planie, ale niestety na razie wciąż jest głównie Rory Gilmore.
I naprawdę szkoda, bo uważam, że ona ma duży talent i komediowy, i dramatyczny, i nie widzę powodu, dla którego nie miałaby dostać głównej roli w jakimś ambitniejszym serialu. Najlepiej komediodramacie, bo wydaje się, że taki właśnie miks odpowiada jej najbardziej. Netfliksie, nie masz tam niczego dla Rory?
Olivia Wilde
Nikodem Pankowiak: Olivia Wilde jeszcze za czasów "Doktora House'a" postawiła na karierę filmową, stąd jej bardzo niewielki udział w dwóch ostatnich sezonach kultowego serialu. Choć nadal pojawia się ona w wielu produkcjach, można odnieść wrażenie, że szum wokół niej nieco ucichł. Być może jest to spowodowane faktem, że rok temu aktorka została mamą i teraz więcej czasu poświęca rodzinie. Wydaje się, że jej powrót do telewizji jest w najbliższych latach wykluczony, bo od trzech lat pojawiła się jedynie gościnnie w "Portlandii" (coś, nie wiem co, przyciąga znane nazwiska do tej produkcji) oraz użyczyła głosu w "American Dad", "Robot Chicken" i "BoJack Horseman". Trochę mały ten dorobek i chyba dobitnie on udowadnia, że telewizja nie znajduje się w planach Olivii na najbliższe lata.
Gdybym jednak mógł o tym decydować, chętnie obsadziłbym ją w roli pani detektyw prowadzącej skomplikowane śledztwo. Trochę przemawia tu przeze mnie seksizm, bo wychodzę z założenia, że skoro Olivia doskonale prezentowała się w lekarskim kitlu, to na pewno tak samo dobrze wyglądałaby w mundurze…
Jerry Seinfeld
Marta Wawrzyn: Jeśli stworzyło się najlepszy sitcom wszech czasów, dostało Emmy i Złoty Glob, prawdopodobnie można sobie pozwolić na to, aby w okolicach 60-tki robić tylko serialik w internecie i od czasu do czasu pojawiać się gościnnie w telewizji. Jerry Seinfeld jest i zawsze będzie jednym z najlepszych komików, jakich Ameryka kiedykolwiek miała.
Ale jednak szkoda, że nie robi czegoś trochę mniej niszowego niż "Comedians in Cars Getting Coffee". Gdyby chciał, przypuszczam, że spokojnie mógłby mieć serial w stylu "Louiego", w którym stand-upy przeplatałyby się ze scenami z życia, trochę prawdziwego, a trochę nie.
W grudniu zeszłego roku pojawił się z krótkim stand-upem w "The Tonight Show" i oczywiście okazało się, że wciąż jest w tym świetny. Fenomen "Seinfelda" polegał na tym, że jego autor sypał jak z rękawa genialnymi spostrzeżeniami na temat codzienności, tych zwykłych, drobnych rzeczy, które nas bawią, dziwią, irytują. I oczywiście, że on wciąż to ma w sobie i wciąż to potrafi! Wielka szkoda, że nie chce dzielić się z nami tym swoim wielkim talentem co tydzień, bo telewizja jest przez to dużo, dużo uboższa.
Anna Torv
Nikodem Pankowiak: Przez długi czas fani "Fringe" narzekali na Annę Torv, ponieważ uważali, że jej postać jest zbyt drewniana. Z czasem wszystko się zmieniło, a momentem przełomowym był chyba 3. sezon, gdzie jej rola stała się podwójna. Od finału "Fringe" minęły już jednak ponad 2 lata, a Anna w tym czasie zupełnie zniknęła z radarów. Miała pojawić się w "Open" Ryana Murphy'ego, ale ten długo zapowiadany serial ostatecznie nie otrzymał zamówienia od HBO. Podobno zagra w miniserialu pt. "Secret City", ale jego premiera przewidziana jest dopiero na rok 2016, nie wiemy nawet, czy produkcja już wystartowała.
Aby faktycznie poznać umiejętności tej aktorki, chciałbym zobaczyć ją w jakimś kameralnym dramacie, gdzie najważniejsze są ludzkie emocje. Myślę, że produkcja w stylu "The Affair" byłaby odpowiednia, żeby odciąć się od "Fringe". Tak zrobił jej kolega z planu, Joshua Jackson, i chyba nie żałuje on podjętej decyzji. Być może to zniknięcie z mediów spowodowane jest zwykłą chęcią odpoczynku od telewizyjnego zgiełku, ale jeśli to faktyczny powód, to mam nadzieję, że za chwilę odpoczynek się skończy i Anna na stałe wróci na nasze ekrany.
Bryan Cranston
Marta Wawrzyn: Wiem, wiem, wciąż niewiele czasu minęło od finału "Breaking Bad", a Bryan Cranston zagrał już absolutnie wszystko, co tylko aktor w telewizji może zagrać, i zgarnął wszystkie nagrody, jakie zgarnąć się da. Kiedyś był świetny w repertuarze komediowym, potem Vince Gilligan dał mu jedną z najlepszych ról dramatycznych, jakie kiedykolwiek były w TV, i to dopiero okazał się strzał w dziesiątkę!
Nie mam pojęcia, co więcej ten facet mógłby nam pokazać. To wybitny aktor, pod każdym względem, więc chyba jedyne, czego od niego oczekuję, to żeby podzielił się znów z nami swoim talentem. Czytając wywiady z nim, zauważyłam, jak świetne ma poczucie humoru, może więc to jest jakaś droga. Inteligentna czarna komedia w stylu "Fargo". Albo jakiś hipsterski komediodramat dla Amazona. Skoro Aaron Paul będzie w serialu Hulu, Cranston też mógłby odnaleźć się w internetowych klimatach. Oczywiście mówię tu o czymś z najwyższym półki – jak "House of Cards" albo "Transparent".
Mila Kunis
Nikodem Pankowiak: Właśnie jestem w trakcie nadrabiania "Różowych lat 70." i muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem Kunis w roli Jackie, bo nie przypuszczałem, że dysponuje ona aż takim komediowym potencjałem, a już na pewno nie pokazała tego podczas występu w "Tedzie". Jej kariera filmowa rozwija się na tyle dobrze, że raczej nie mamy co marzyć o szybkim powrocie Mili do telewizji. Jeśli już, to tylko z gościnnym występem i to zapewne w serialu, w którym pojawi się też Ashton Kutcher.
Popuśćmy jednak na chwilę wodze fantazji i wyobraźmy sobie, że Mila Kunis jednak do telewizji wraca. W jakiej roli mogłaby się sprawdzić? Z pewnością większość osób nie chce już oglądać jej w roli słodkiej egoistki – 200 odcinków "Różowych lat 70." zdecydowanie wystarcza. Osobiście, po roli w "Czarnym łabędziu", wyobrażam sobie Milę jako femme fatale w jakimś psychologicznym dramacie. Już nawet jej uroda predysponuje ją moim zdaniem do takiej właśnie rol. Postać mroczna, pełna tajemnic – myślę, że Mila doskonale sprawdziłaby się w takim wcieleniu.
Teri Hatcher
Marta Wawrzyn: Uwielbiam wszystkie desperatki i naprawdę mnie dziwi, że Teri Hatcher i Marcia Cross praktycznie znikły, kiedy powinny świecić jak prawdziwe gwiazdy. Zwłaszcza tej pierwszej mi brak – jej talent komediowy jest nie do przecenienia i na pewno nie powinna rozdrabniać, pojawiając się w jakichś serialikach dla nastolatek, które spadają z anteny po jednym sezonie (patrz: "Jane by Design").
Ona powinna być królową telewizji, najlepiej niesprowadzaną do roli 50-letniego podlotka albo czyjejś żony bądź kochanki. Solidny dramat o rodzinie, kryminał w stylu "The Killing", może jakiś mroczny serial o polityce czy biznesie – w czymś takim chętnie bym zobaczyła Teri Hatcher.
Matthew Fox
Nikodem Pankowiak: Po zakończeniu "Lost" Matthew Fox stwierdził, że ma dość telewizji i od tego momentu będzie pojawiał się tylko w filmach. I jak to często bywa z serialowymi gwiazdami, którym zachciewa się podbić Hollywood, jego kariera nieco wyhamowała i wciąż najbardziej znany pozostaje z roli Jacka z "Lost" oraz Charliego z "Ich pięcioro".
Niedługo na ekrany powinien wejść film "Extinction", drugie podejście Foxa do tematyki zombie. Z kinowej wersji "World War Z" jego postać została niemal całkowicie wycięta, także nawet jeśli widzieliście ten film, mogliście przegapić jego udział. Obstawiam, że Fox do telewizji wróci prędzej czy później, jak wielu przed nim, którzy wracać nie chcieli. Wystarczy, że hajs nie będzie już się zgadzał tak jak wcześniej, wtedy szybko znajdzie się scenariusz, który go zainteresuje.
Osobiście chciałbym zobaczyć go w roli czarnego charakteru w jakimś thrillerze czy kryminale. Po roli Jacka, który był najbardziej prawą i sprawiedliwą osobą w całej amerykańskiej telewizji, przydałaby mu się jakaś odmiana. Jestem pewien, że na jego biurku co jakiś czas lądują kolejne scenariusze i mam nadzieję, że jeden z nich okaże się na tyle dobry, by Fox zmienił swoje postanowienie i wrócił do telewizji.
George Clooney
Marta Wawrzyn: Nikodem twierdzi, że powrót Jennifer Aniston do TV to science fiction, ja mam na szczęście więcej wyobraźni. No i widziałam "House of Cards". Dlatego jestem w stanie sobie wyobrazić doktora Rossa ponownie na małym ekranie, oczywiście w czymś dobrze napisanym i dobranym tak, by pasowało to do jego "dorosłego" wizerunku.
Przez ostatnie 15 lat George Clooney bardzo dobrze dobierał role filmowe, ale wciąż brakuje tutaj czegoś naprawdę monumentalnego, jakiejś kultowej roli właśnie w stylu Franka Underwooda. Uważam, że to właśnie telewizja teraz pozwala rozwijać aktorom skrzydła i tworzyć portrety bardzo skomplikowanych bohaterów. Czekam, aż George Clooney też do tego dojdzie. Może… w okolicach 3. sezonu "Detektywa"?
Christina Applegate
Nikodem Pankowiak: Gwiazda telewizji z lat 80. i 90. nie pojawiła się na małym ekranie od czasu wpadki z "Up All Night" i dziwnych zakulisowych konfliktów przy tej produkcji, chyba że będziemy liczyć jej gościnne występy w niszowym "Web Therapy". Trochę szkoda, bo zdecydowanie ma ona komediowy talent, który ostatnimi czasy nieco się marnuje.
Być może problem polega na tym, że Christina jednoznacznie kojarzy się z sitcomami, a te obecnie znajdują się w odwrocie. Tak naprawdę ta urocza blondynka nigdy nie otrzymała prawdziwej szansy, aby pokazać się w niekomediowej roli i dziś może być już zdecydowanie za późno, żeby to zmienić. Goszcząc na ekranach od prawie 30 lat (naprawdę, to już tyle czasu od premiery "Świata według Bundych"!), Christina Applegate miała wystarczająco dużo czasu, aby zostać zaszufladkowaną.
Być może niebawem ktoś znów zechce wykorzystać jej komediowy talent i uda jej się trafić do dobrej produkcji, która nie zniknie z ekranu po cichu, nieoglądana przez nikogo. Amerykanie kochają historie o triumfalnych powrotach, a Christinie taki powrót do telewizji na pewno by się przydał.
Alexander Skarsgård
Marta Wawrzyn: Najdoskonalsze ekranowe ciacho w ostatnich sezonach "Czystej krwi" trochę się marnowało, więc tym bardziej za nim tęsknię. Alexander Skarsgård to jeden z najprzyjemniejszych dla oka aktorów, jacy pojawili się na małym ekranie w ciągu ostatniej dekady. Oczywiście, wiadomo, najbardziej lubimy go, kiedy zdejmuje to i owo (a najlepiej po prostu wszyściuteńko), ale nie sprowadzałabym jego zalet do urody.
Jako wampir Eric pokazał, że dobrze czuje się w czarnej komedii i kiedy trzeba, potrafi pokazać komediowe kły. Razem z Pam stanowili przez lata najbardziej wyrazisty, najostrzejszy duet w "Czystej krwi". Uważam, że Skarsgård spokojnie mógłby udźwignąć ciężar głównej roli w jakimś dobrym serialu. Tymczasem on woli grać filmowego Tarzana…