Pazurkiem po ekranie #81: Zwierz zwany kobietą
Marta Wawrzyn
2 lipca 2015, 19:03
W kolejnej pociągowej edycji "Pazurkiem po ekranie" zajmiemy się niezdolnością twórcy "Detektywa" do zrozumienia, co to takiego kobieta. Przyjrzymy się też najnowszym odcinkom kilku seriali, które tego problemu nie mają. Spoilery z "Penny Dreadful", "UnReal" i "Halt and Catch Fire".
W kolejnej pociągowej edycji "Pazurkiem po ekranie" zajmiemy się niezdolnością twórcy "Detektywa" do zrozumienia, co to takiego kobieta. Przyjrzymy się też najnowszym odcinkom kilku seriali, które tego problemu nie mają. Spoilery z "Penny Dreadful", "UnReal" i "Halt and Catch Fire".
Jak już pewnie zauważyliście, nie jestem feministką, przynajmniej nie taką, która o coś walczy z męskim gatunkiem, ale bardzo lubię wyraziste postacie kobiece w serialach. Nie ma w tym sprzeczności, gdybym była facetem, pewnie też bym tak miała. Sprawa jest prosta – telewizyjny scenarzysta przez lata był zawodem zmaskulinizowanym. To mężczyźni wymyślali dziewczyny z komiksów w obcisłych wdziankach i ze sterczącymi piersiami, to mężczyźni pozbawiali bohaterki seriali odzienia – choć przecież Lucy Lawless w ubraniu wypada równie dobrze, co w paru skórzanych rzemykach – to mężczyźni tworzyli postacie kobiece płyciutkie, głupiutkie i pozbawione charakteru. Jak gdyby ten zwierz zwany kobietą kompletnie nie dawał się zrozumieć.
Niektórym zostało to do dziś. Rok temu broniłam "Detektywa" i Nica Pizzolatto, kiedy stawiano mu zarzuty, że kobieta to dla niego dziwka, żona albo kochanka, w tym roku raczej już nie odpuszczę. Wszystko dlatego, że kiedy cały serial staje się parodią samego siebie, trudniej jest wybaczyć jakiekolwiek potknięcie. A tyrada pani detektyw granej przez Rachel McAdams na temat związku pomiędzy feminizmem i nożami w butach była tak żenująca, że aż nasuwa się pytanie, kiedy ostatnio autor serialu widział silną kobietę. Albo jakąkolwiek. Można odnieść wrażenie, że nigdy; że 100% czasu spędza w typowo męskim towarzystwie, cytując klasykę literatury pomiędzy bójkami w barach i piciem piwa. Innego świata nie zna, bo go nigdy nie widział. I nie, nie mają racji ci z was, którzy mi sugerowali, że postać z założenia ma być karykaturą feministki. Pizzolatto zapowiadał, że w tym sezonie będą silne kobiety, nie ich karykatury. To jest problem, choć pewnie mniejszy niż ogólna marność tego sezonu "Detektywa".
Bo tak się składa, że świetnych postaci kobiecych…
…we współczesnej telewizji nie brakuje. Mocne babki rządzą i w kryminałach, i w dramatach prawniczych, i w typowych obyczajówkach, i w komediodramatach też. Nawet te, które stworzył George R.R. Martin, choć czasem niesprawiedliwie gwałcone, mają charakter, są wyraziste i inteligencją przewyższają często facetów. No, przynajmniej niektóre. Inne nie – jak w życiu.
Niezmiennie zachwycają mnie dziewczyny z "Halt and Catch Fire", a rozmowa z jednym z twórców serialu, którą sprezentowało nam CBS Europa, uświadomiła mi jedną rzecz: Donna i Cameron to nie żaden wymysł scenarzystów, to odbicie pozycji, jaką w latach 70. i 80. miały kobiety w branży technologicznej. Wtedy rzeczywiście coś tworzyły, czymś rządziły, za coś odpowiadały. Dziś też tak jest – ale w mniejszym stopniu.
Niezmiennie zachwyca mnie łatwość, z jaką wydaje się być napisany ten sezon "Halt and Catch Fire". Rok temu niektóre odcinki oglądało się głównie w nadziei, że dalej będzie lepiej. W tym roku czepiać można się co najwyżej szczegółów, zwykle dotyczących wątków prywatnych. Rewolucja prezentuje się na ekranie niesamowicie, klimat start-upu z lat 80. jest po prostu nie do podrobienia (choć na pewno trochę kojarzy się to z "Doliną Krzemową", minus cynizm), a wątki osobiste aż tak nie irytują. Rzeczywiście jestem ciekawa, co wyniknie z połączenia ciąży Donny i choroby Gordona – wygląda na to, że Clarkowie mają przerąbane na każdym możliwym froncie i prędzej czy później dojdzie do jakiejś katastrofy – nie denerwuje mnie też wielokąt miłosny z Cameron i Joem. Choć Sara od początku wyglądała tu jak zbędne ogniwo – jak można tak marnotrawić umiejętności aktorskie i urodę Aleksy Palladino!? I jeszcze spławić ją w tak banalny sposób? Tak czy siak w połowie sezonu chcę od tego serialu już tylko jednej rzeczy: żeby trwał!
W ciekawych kierunkach rozwija się "UnReal"…
…które wciąż trochę jest operą mydlaną, trochę satyrą na współczesne media, trochę dramatem obyczajowym. I choć nie wszystko tu działa w tym samym stopniu, odcinek z Faith w roli głównej okazał się, przynajmniej dla mnie i totalnym zaskoczeniem, i strzałem w dziesiątkę. Breeda Wool – to nazwisko pojawia się chyba po raz pierwszy na Serialowej – była niesamowita jako dwudziestokilkuletnia fanatyczka religijna, która po raz pierwszy całuje faceta i odkrywa, że ups, to nie to. Ona wolała całować się z koleżanką. Kompletne zaskoczenie i przerażenie, że odrzuci ją Bóg, rodzina i społeczność małego miasteczka w Missisipi, szybko zmieniło się w euforię i pewność, że wszystko jest dokładnie tak, jak Bóg chciał, i w związku z tym czas na głośny coming out.
A ja tylko patrzyłam na to wszystko, czekając, kiedy dojdzie do spektakularnej katastrofy. I proszę – nie doszło! "UnReal" to chyba jedyny serial, gdzie opublikowanie sekstaśmy może stanowić akt dobrej woli. Swoją drogą, zaskoczyli mnie w tym odcinku wszyscy – i Adam, i Rachel, i były facet Rachel. Ciekawe rzeczy dzieją się też z Mary, która z oschłej i niedostępnej blondyny wyrasta na dającą się lubić osobę. To prawda, że "UnReal" dość stereotypowo dobrało uczestniczki swojego reality show, ale serial – podobnie jak choćby "Mr. Robot" – potrafi wycisnąć z tych schematów bardzo, bardzo dużo. Za chwilę połowa sezonu, a to wciąż jest świeże, niegłupie i po prostu pyszne.
Feministycznie jest też w tym sezonie "Penny Dreadful"…
…które chyba właśnie postanowiło zabić jednego z bohaterów (choć pewnie wszystko tutaj jest jeszcze możliwe). Cały 2. sezon opiera się na babskich pojedynkach, w których faceci pełnią co najwyżej rolę pomocników. Ale to w zasadzie żadne zaskoczenie, czarownice to z definicji feministki. A taka Lily Frankenstein ma jakieś tysiąc powodów, aby poodgryzać uszy wszystkim panom, jakich napotka na swojej drodze. "Klękaj, chłopcze" – mówi, a oni posłusznie dają się prowadzić na rzeź, w niektórych przypadkach czerpiąc z tego masochistyczną przyjemność. I choć trudno uznać Lily za postać dobrą – to taki anioł zemsty, który postępuje okrutnie, ale ma swoje racje – z pewnością nie jest ona wcieleniem zła. Jest produktem doktorka, który przesadził z zabawą w Boga, i setek albo i tysięcy facetów, którzy sponiewierali prostytutkę o imieniu Brona.
Umiejętne zabawy feministycznymi zagraniami to kolejna zaleta klimatycznego horroru Showtime'a, który w tym sezonie niby wlecze się dokładnie tak jak w poprzednim, a jednak podoba mi się dużo, dużo bardziej. Jak gdyby wszystko wreszcie zaczęło zmierzać w kierunku zakończeń, które znam. A jednocześnie spodziewam się tutaj niespodzianek, spodziewam się zmian w stosunku do kanonu, spodziewam się jeszcze więcej hipsterskich sweterków i bohaterów myślących w taki sposób, jak gdyby byli nam współcześni. To ostatnie nie przeszkadza mi ani trochę, choć w 2. sezonie zaznacza się zdecydowanie bardziej niż w pierwszym.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie, polecajcie wszystko to, czego ja pewnie do jesieni nie zobaczę, bo moje ślepia ostatnio wolą lasy, rynki i ludzkie twarze od ekranów. Pozdrawiam jak zwykle z pociągu relacji wiadomej i do następnego!