"Masters of Sex" (3×01): Twarze rewolucji
Mateusz Piesowicz
13 lipca 2015, 22:02
Początek 3. sezonu "Masters of Sex" przynosi zwiastuny kilku poważnych zmian, poczynając od rewolucji seksualnej, a kończąc na tych w życiu bohaterów. Pytanie tylko, czy oznacza to również rewolucję dla widzów. Spoilery.
Początek 3. sezonu "Masters of Sex" przynosi zwiastuny kilku poważnych zmian, poczynając od rewolucji seksualnej, a kończąc na tych w życiu bohaterów. Pytanie tylko, czy oznacza to również rewolucję dla widzów. Spoilery.
Gdy w zeszłym sezonie żegnaliśmy Billa Mastersa i Virginię Johnson, był rok 1961. On torpedował emisję filmu dotyczącego ich badań, ona traciła prawa do opieki nad dziećmi, a JFK właśnie rozpoczynał swoją prezydenturę. Tym razem zafundowano nam solidny skok w czasie, przenosząc akcję aż o cztery lata do przodu i oszczędzając w ten sposób kolejnych ekranowych łez wylanych wskutek zamachu w Dallas – i dobrze, już to widzieliśmy. Zmiany w krajobrazie politycznym nie miały jednak większego znaczenia dla naszych bohaterów, którzy w tak zwanym międzyczasie uczynili spore postępy w swojej pracy. Odbyło się to, jak zwykle zresztą, kosztem życia prywatnego, które zdaje się tkwić nadal w tym samym punkcie co poprzednio.
Upływ czasu najlepiej widać po dzieciach, które nie dość że wyrosły (czy tylko mnie się zdaje, że nieco za szybko?), to jeszcze stanowią na tyle liczną gromadę, że z początku trudno przyporządkować im właściwego rodzica. Sprawy nie ułatwia fakt, że wszyscy są tu już właściwie jedną wielką rodziną, a dr Masters i Virginia Johnson stali się wujkiem Billem i ciocią Gini. Po opanowaniu tego familijnego rozgardiaszu łatwo jednak dostrzec, że podejście tych dwojga do swoich bliskich nie zmieniło się ani na jotę. Bill trzyma dzieci na dystans, ucinając wszelkie próby kontaktu ze strony syna, co znajduje w końcu ujście w przesadnie dramatycznej scenie nad jeziorem. Znamy już jego kompletny brak ojcowskich uczuć, znamy problemy z własnym rodzicem i wałkowanie tego tematu z dojrzewającymi dziećmi nie wydaje się szczególnie szczęśliwym pomysłem. Wprowadza to wprawdzie nieco dynamizmu do serialu, mam jednak nadzieję, że nie stanie się dominującym motywem tego sezonu.
Zwłaszcza że Virginia zmaga się z podobnymi problemami. Zbuntowanych nastolatków oglądaliśmy już tyle razy, że ani odkrywanie własnej seksualności przez Tessę, ani szukanie drogi życiowej Henry'ego kierujące go do Wietnamu nie robią szczególnego wrażenia. Mimo wszystko większy potencjał zdaje się jednak drzemać w tym pierwszym wątku, a to ze względu na zaangażowanie Billa. Michael Sheen świetnie odgrywa sposób, w jaki zażenowanie miesza się u niego z zalążkami poczucia odpowiedzialności (może jednak nie jest tak w stu procentach antypatyczny?). Znów jednak serial kroczy tu po bardzo cienkiej linii dzielącej kicz od wielkości, ot choćby w scenie, w której nietrzeźwa dziewczyna rzuca się na Billa. Tutaj wyszło to nieźle, oby jednak atak uczuć Tessy był tylko efektem pijaństwa, bo dalsze brnięcie w ten "związek" byłby strzałem w kolano.
Wytchnieniem od problemów okresu dojrzewania okazała się Libby, która dość niespodziewanie wyrasta na najciekawszą postać w serialu. Porzucaliśmy ją zaplątaną w zakazany związek z czarnoskórym mężczyzną, który pozwalał jej powoli odzyskiwać radość życia. Pozytywy jednak zniknęły. Teraz codzienność Libby to dzieci i pigułki antydepresyjne, których działanie jest jednak mocno wątpliwe. Atak histerii, jakiego doznała w szpitalu, byłby najlepszym momentem odcinka, gdyby nie późniejsza rozmowa z Virginią. Teraz jeszcze trudno jednoznacznie wnioskować, co z tego wszystkiego wyniknie, tak jak trudno przewidzieć jakiekolwiek działanie Libby. Pocałunek z Virginią? Zaskoczenie na jej twarzy świetnie oddaje moje uczucia. Czyżby to Libby miała być twarzą rewolucji seksualnej, coraz śmielej pukającej do wrót amerykańskiego społeczeństwa? Pewnie nie, ale muszę przyznać, że w tym momencie twórcom udało się wprawić mnie w lekkie osłupienie, a tego się już po serialu Showtime'a nie spodziewałem.
Zupełnie na drugi plan względem problemów rodzinnych zeszła praca duetu Masters & Johnson, co, mam nadzieję, zostanie jednak naprawione w kolejnych odcinkach. Tym bardziej, że znajdują się oni w zupełnie innym miejscu niż w zeszłym sezonie. Coraz bliższa publikacja książki i zaskakująco ciepłe przyjęcie przez dziennikarzy pokazują, że skończyły się już czasy, gdy bohaterowie musieli walczyć choćby o możliwość przeprowadzenia badań. To natomiast otwiera przed nimi nowe możliwości – oby z nich skorzystano i nie zamieniono "Masters of Sex" w serial bardziej obyczajowy, niż powinien być. Choć większość tabu zostało już przełamane, na pewno znajdzie się miejsce na coś nowego, czyż nie?
W lekki niepokój wprowadził mnie jednak końcowy zwrot akcji, który mocno ukierunkowuje historię na dalsze odcinki. Wiadomo, że związek Billa z Virginią jest osią napędową serialu, ale chyba nie chcielibyśmy ponownie przerabiać scenariusza, w którym jest to właściwie jedyna godna uwagi atrakcja? A ciąża Gini może sugerować, że znów wejdzie on na pierwszy plan, całą resztę sprowadzając do roli nieciekawych zapychaczy. Obym się mylił, w końcu taki zwrot stwarza też wiele bardzo intrygujących możliwości, na czele z konfrontacją dwóch bohaterek. Słowa Libby o więzi, jaka połączyła ją z Virginią, nabierają w kontekście obecnej sytuacji zupełnie nowego znaczenia, jeśli więc ich wątek zostanie odpowiednio poprowadzony, to możliwe, że w trójkącie postaci na czoło wysunie się kobiecy duet, zostawiając dr. Mastersa nieco z boku. Kusząca opcja.
3. sezon "Masters of Sex" zaczyna się więc w sposób dość poprawny i przewidywalny. Nie ma się czym zachwycać, ale przesadne narzekania również nie są wskazane. Twórcy otworzyli sobie kilka furtek, które wyglądają w miarę obiecująco, kolejne pojawią się zapewne wkrótce, ale szczerze powiedziawszy, wątpię, by udało się jeszcze wskoczyć na poziom prezentowany na początku serialu. Pewien format się wyczerpał i niewiele można na to poradzić. Inna sprawa, że historia duetu Masters & Johnson jest ciągle na tyle dobrze napisana i zagrana, że lepszego serialu w te wakacje ze świecą szukać.