Pazurkiem po ekranie #85: Zapach seksu
Marta Wawrzyn
30 lipca 2015, 21:44
W tym tygodniu do drzwi mistrzów seksu zapukał Josh Charles, "UnReal" pokazało nam, jak się udaje jazdę konną, a w "Halt and Catch Fire" ktoś stracił kontrolę. Oprócz tego będzie jeszcze o "Humans" i "Married", ze spoilerami oczywiście.
W tym tygodniu do drzwi mistrzów seksu zapukał Josh Charles, "UnReal" pokazało nam, jak się udaje jazdę konną, a w "Halt and Catch Fire" ktoś stracił kontrolę. Oprócz tego będzie jeszcze o "Humans" i "Married", ze spoilerami oczywiście.
Mój tydzień teraz zaczyna się nie od "Detektywa" – który zabrał nam wąsy, Lerę Lynn i wiarę w ludzkie talenty – a od "Masters of Sex". Historia dwójki badaczy ludzkiej seksualności wkracza w ciekawą fazę, kiedy ich życie ulega gwałtownemu przyspieszeniu. W prawdziwym życiu były imprezy, okładki, znajomości z celebrytami, sławni klienci – w serialu musieli jeszcze wmieszać w to nowe dziecko. Nie do końca mi się ta zmiana akcentów podoba, bo jednak to, co jest w tym wszystkim najbardziej interesujące, to praca tej dwójki. Kiedy widzę bezpośrednio, jak posiadanie "sprośnej mamuśki" wpływa na życie Tessy, jej wątek od razu staje się dla mnie dużo bardziej interesujący. Ale kolejna córka wydaje mi się już tylko niepotrzebną powtórką z rozrywki.
Wiem, wiem, przeczytałam jedną książkę i teraz kręcę nosem jak ci czytelnicy "Pieśni Lodu i Ognia", którzy po raz pierwszy w życiu postanowili włączyć telewizor. Ale nic na to nie poradzę – kiedy przed moim nosem paradują baroni rynku perfumeryjnego i króliczki "Playboya", serial od razu nabiera dla mnie blasku. Mimo że dobrze wiem, jak te historie się skończą i nie spodziewam się tutaj większych zmian. A kiedy widzę Josha Charlesa w roli bogacza próbującego zamknąć we flakoniku perfum zapach seksu i wykręcającego szyję za Virginią, to już w ogóle jestem przeszczęśliwa.
I szczerze powiedziawszy nie wiem, po co twórcy serialu aż tak kombinują z życiem prywatnym Mastersa i Johnson. Prawdziwa historia tutaj też wygrywa z fikcją, mimo – a może właśnie dlatego – że pełna jest mało spektakularnych rozczarowań, niedopowiedzeń i wzajemnych żali. Serial niby to oddaje, ale jakby nie do końca.
Na tydzień przed finałem prawdziwe piekło…
…rozpętało się w "UnReal". Rachel miota się między jednym łóżkiem a drugim, Quinn przemienia się w Cheta, Adam tego samego wieczoru uprawia seks z jedną i proponuje romantyczną ucieczkę na koniec świata drugiej. Wszystko to zmierza ku jakiemuś wielkiemu "bum", a ja naprawdę nie chcę się bawić w przewidywania, bo wiem, że i tak zawiodę. Twistów w serialu Lifetime'a jest już tyle co w "Modzie na sukces", a jednocześnie serial nie przestaje być ostrą satyrą na całe to telewizyjne piekiełko.
Jak zwykle najlepsze w tym wszystkim były kulisy. Udawana jazda konna, udawany lot balonem, udawane walenie młotkiem w ścianę, udawane ukryte pokoje. Prawdziwa propozycja Faith – trochę szkoda, że tak szybko odrzucona. Prawdziwy szantaż Quinn. Prawdziwe uczucia Anny i prawdziwe, ogromne "sama nie wiem", które zawisło nad Rachel. Dawać ten finał, ale już!
Sporo nowych zakrętów pojawiło się w "Halt and Catch Fire"…
…co oczywiście też ma związek ze zbliżającym się finałem. Mutiny jakoś pewnie się uratuje, bo ileż porażek ma znosić ta ekipa. Joe niewątpliwie ma ciekawszy wyraz twarzy, kiedy wypowiada imię Cameron, niż kiedy znajduje się w towarzystwie swojej małżonki i wmawia jej i nam, że tego właśnie chce. Gordon im bardziej skomplikowany się staje, tym bardziej mnie do siebie zniechęca. W 1. sezonie tego niezwykłego ponoć geniusza uważałam za najsłabsze ogniwo, teraz to się nie zmieniło. Jego choroba interesuje mnie tylko ze względu na Donnę.
Jednym z najlepszych momentów sezonu było "She's Lost Control", które zabrzmiało podczas spotkania udziałowców WestGroup. Cameron pokazała im, że potrafi, a przy okazji zaskoczyła i Joego, i samą siebie. Dla takich właśnie momentów oglądam "Halt and Catch Fire". Ale niestety w 2. sezonie też już zaczynam widzieć to straszne pogubienie scenarzystów, nieumiejętność łączenia wątków związanych z pracą z problemami prywatnymi bohaterów. I uważam, że właśnie to pogrzebie serial – a właściwie pewnie już pogrzebało.
Tuż przed finałem przyspieszyło również "Humans"…
…czyli jedna z perełek tego lata. Cała prawda o Karen, śmierć profesora, który z otwartością patrzył na świat, transfuzja niebieskiej krwi i jeszcze ta przyjacielska wizyta policji na końcu. Działo się bardzo dużo, zwłaszcza jak na serial, który toczył się do tej pory raczej spokojnym torem. Ale nie zabrakło w tym wszystkim miejsca na refleksję, nie zabrakło znaczącego "Być może ona jest przyszłością ludzkości".
"Humans" udało się w pierwszym sezonie dokonać tego, co już się nie udaje "Orphan Black". Czyli umiejętnie połączyć elementy sensacyjne z kameralnym dramatem obyczajowym i refleksją na temat rosnącej roli nowych technologii w naszym życiu. Wiem, wiem, na razie widzieliśmy tylko 7 odcinków i sama nie jestem pewna, czy widzę tu potencjał na kolejny sezon, niemniej jednak jeśli mam oceniać to, co było do tej pory, mogę tylko powiedzieć: jest świetnie i niech tak będzie dalej.
Z braku dobrych komedii sięgnęłam po porzucone rok temu "Married"…
…i zdziwiłam się. Serial, który w 1. sezonie wypadał bardzo blado przy "You're the Worst", może jeszcze nie rozkwitł, ale na pewno stanowi kawał przyzwoitej rozrywki. Bohaterowie wciąż są małżeństwem z długim stażem, które wkracza w niezbyt wesoły wiek, ale już nie sprawiają, że mam ochotę się zabić na myśl o tym, co będzie za kilka lat. Być może to zmiana tonu serialu na nieco lżejszy, być może zmieniłam się ja. Tym niemniej – dostrzegam w tej komedii coraz więcej powodów do śmiechu i coraz mniej powodów do płaczu tudzież załamywania rąk. I cieszę się, że Jenny Slate, którą za chwilę zobaczymy w jej własnym serialu, wciąż znajduje czas, aby pojawiać się w "Married".
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!