Serialowa alternatywa: "Jordskott"
Mateusz Piesowicz
19 sierpnia 2015, 20:02
Słowo się rzekło, po dwóch tygodniach przerwy Alternatywa zagląda do Szwecji. A skoro Skandynawia, to jasne jest, że na tapecie będzie kryminał. Nazwa cyklu do czegoś jednak zobowiązuje, więc żeby alternatywie stało się zadość, to kryminał będzie nietypowy.
Słowo się rzekło, po dwóch tygodniach przerwy Alternatywa zagląda do Szwecji. A skoro Skandynawia, to jasne jest, że na tapecie będzie kryminał. Nazwa cyklu do czegoś jednak zobowiązuje, więc żeby alternatywie stało się zadość, to kryminał będzie nietypowy.
"Jordskott", produkcja szwedzkiej telewizji publicznej SVT z 2015 roku, łączy w sobie cechy rasowego kryminału z elementami baśniowego fantasy. Brzmi znajomo? Oczywiście, wszak takie kombinacje to nic nowego, poczynając od "Miasteczka Twin Peaks", a kończąc na niedawnym "Fortitude". Echa tych i wielu innych produkcji z łatwością dadzą się odnaleźć w "Jordskott", więc poszukujący nowatorstwa na małym ekranie mogą się poczuć rozczarowani. Jeśli jednak nie przeszkadza Wam wszechobecne uczucie w stylu "ja to już gdzieś widziałem", to ze szwedzkiego serialu można wycisnąć sporo przyjemności.
W opisie rzecz wygląda dość banalnie: policyjna negocjatorka Eva Thörnblad (Moa Gammel) powraca do rodzinnego miasteczka Silverhöjd, gdzie w tajemniczych okolicznościach znika kilkuletni chłopiec. Sytuacja budzi w bohaterce wspomnienia, ponieważ siedem lat wcześniej identyczna tragedia spotkała ją i jej córkę Josefine. Nadal niepogodzona z odejściem dziewczynki, szybko znajduje podobieństwa pomiędzy sprawami i wpada na trop. Do tego punktu brzmi to jak typowy kryminał, ale twórcy szybko dają nam do zrozumienia, żebyśmy nie przywiązywali zbytniej wagi do racjonalnych wyjaśnień. Wystarczy rzut oka na klimatyczne intro, by wiedzieć, że w "Jordskott" nic nie będzie takie, jakim się wydaje.
Tutaj powinienem wyjaśnić, czym właściwie jest tytułowe "Jordskott", ale oczywiście tego nie zrobię, żeby nie psuć zabawy tym, którzy zdecydują się sięgnąć po serial. Pisanie o nim bez podawania całej masy spoilerów jest dość karkołomne, więc wybaczcie, jeśli kilku drobnych nie uda mi się uniknąć.
Tym, co najbardziej rzuciło mi się oczy już po pierwszych odcinkach, była całkiem nieźle skonstruowana fabuła. Przyznam, że czytając zapowiedzi i widząc połączenie kryminału z baśnią, spodziewałem się raczej czegoś w stylu "Grimma", czyli więcej scenariuszowego efekciarstwa, niż sensu i dobrze napisanych postaci. A tu proszę – mocna kobieca postać na pierwszym planie (co akurat żadnym zaskoczeniem w skandynawskiej produkcji nie jest, że wspomnę tylko Sarę Lund z oryginalnego "The Killing"), szereg pełnokrwistych bohaterów drugoplanowych, w tym również takich rozwijających się dopiero w drugiej połowie sezonu i panujący nad tym wszystkim scenariusz. Na tyle klarowny, że pogubić się tu nie sposób, a jednocześnie raczej unikający łopatologicznych wyjaśnień. Przyczepić można by się nieco do końcówki, która wydaje się nadmiernie rozciągnięta. Pozbywając się kilku wątków, spokojnie dałoby się opowiedzieć całą historię w ośmiu odcinkach zamiast dziesięciu. Traci na tym nieco dynamika akcji, ale nie jest to nic szczególnie doskwierającego.
Problemem mogą natomiast dla niektórych okazać się schematy. Jak już wspomniałem, uczucie déjà vu towarzyszy nam od samego początku i nie opuszcza do ostatnich minut seansu. Sami bohaterowie to przecież gromada stereotypów. Obok Evy są tu dobry, choć zagubiony policjant, okrutny morderca, wszystkowiedząca, tajemnicza staruszka, bezduszny biznesmen itd. Cała galeria postaci, których inne wersje możemy znaleźć w dowolnym serialu o podobnej tematyce. Nie zmienia to jednak faktu, że pomimo braku oryginalności tych bohaterów bardzo łatwo się kupuje. Może to zasługa dobrze dobranej obsady, bo trudno tu znaleźć kogoś negatywnie się wyróżniającego, a może trzeba na to spojrzeć w inny sposób. Zamiast krytykować twórców za sięganie po najprostsze środki pogratulować bardzo umiejętnego posługiwania się baśniowymi archetypami? Bo te wymienione powyżej i cała reszta postaci z "Jordskott" to przecież nic innego, jak tylko przykłady zręcznego posłużenia się baśniowymi motywami na potrzeby serialu. Wielu pewnie będzie kręcić nosem, ale mi się to podoba – kopiować też trzeba umieć.
Oprócz fabuły i bohaterów, znajome motywy odnajdziemy także w innych elementach "Jordskott". Twórcy doskonale wiedzą, co jest siłą ich serialu, i czerpią z tego całymi garściami. Mowa oczywiście o klimacie, tej absolutnie niepowtarzalnej skandynawskiej atmosferze, w której mrok przenika się z tajemniczością i mistyką. Choć dzisiaj już praktycznie każdy szanujący się kryminał stara się ten klimat podrobić i niektórym wychodzi to wcale nieźle, to jednak oryginał łatwo wyczuć. Wszechobecna mgła, tutaj wcale nie depresyjna, lecz potęgująca atmosferę niesamowitości, gęste, nietknięte ręką człowieka lasy, sięgające chmur drzewa. Wszystko to bardzo pieczołowicie sfilmowane i pokazywane w częstych, choć krótkich ujęciach. Jak zazwyczaj nadmierne eksponowanie krajobrazów mi przeszkadza, bo często wykorzystuje się je, by zakryć fabularne luki, tak tutaj chciałem, żeby trwało jeszcze dłużej. Dodajmy do tego pompatyczną muzykę i gotowe. Ktoś powie, że to kicz w czystej postaci. Może i tak, ale za to jak wygląda!
Wracając do motywu podobieństwa, trzeba twórcom oddać, że z klisz, która składają się na "Jordskott", potrafią świetnie korzystać. Z kryminału zaczerpnęli śledztwo w sprawie zaginionych dzieci, tajemniczego seryjnego mordercę, zagadki z przeszłości, fałszywe poszlaki, mylenie tropów itp. Z baśni, poza oczywiście wątkami fantastycznymi, pochodzą również motywy typowo horrorowe – jeśli kogoś straszą przerażająco wyglądające dzieci, to tutaj może chwilami chcieć zamknąć oczy. Do tego dodać trzeba również bardzo duży nacisk położony na wątek proekologiczny oraz stary jak świat motyw rodzicielskiej miłości i matki posuwającej się do wszystkiego, by ocalić swoje dziecko. Tak, to wszystko już było, nawet w lepszym wydaniu, ale twórcy "Jordskott" tymi dobrze znanymi schematami żonglują z godną podziwu precyzją.
Można więc na szwedzki serial patrzeć dwojako. Komu się nie spodoba, powie, że schemat na schemacie, mało oryginalny, postaci ledwie zarysowane, niektóre wątki tylko lekko poruszone (jeszcze nie wiadomo, czy powstanie drugi sezon). I będzie miał rację. Inny natomiast zauważy, że stereotypowe postaci i wątki układają się tu w logiczną całość, że zabawa ogranymi motywami wychodzi twórcom lepiej niż dobrze i że oglądanie sprawia autentyczną przyjemność. On również nie będzie się mylił. "Jordskott" na pewno nie jest dla wszystkich. Kto nie trawi fantastyki w jakiejkolwiek formie, niech się nawet nie zbliża. Nie mam jednak wątpliwości, że jeśli szukacie nie obrażającej inteligencji rozrywki na przyzwoitym poziomie, to "Jordskott" nada się w sam raz. A jeśli się nie spodoba, to przynajmniej zostanie z Wami kończąca każdy odcinek Ofelia.
***