"Fear The Walking Dead" (1×01): U progu apokalipsy
Nikodem Pankowiak
25 sierpnia 2015, 22:02
W telewizji zaroiło się od rebootów, remake'ów i sequeli. Ten trend nie ominął także stacji AMC, która zaserwowała nam nową historię dziejącą się w uniwersum "The Walking Dead". Na całe szczęście dostaliśmy przynajmniej porządną produkcję. Drobne spoilery.
W telewizji zaroiło się od rebootów, remake'ów i sequeli. Ten trend nie ominął także stacji AMC, która zaserwowała nam nową historię dziejącą się w uniwersum "The Walking Dead". Na całe szczęście dostaliśmy przynajmniej porządną produkcję. Drobne spoilery.
Świat kocha zombie. Z jakiegoś powodu to właśnie chodzące zwłoki cieszą się popularnością – i to taką, o której telewizyjne wampiry mogłyny tylko pomarzyć. AMC jako pierwsze zobaczyło w zombiakach potencjał i spieniężyło go, dostarczając przy tym widzom kawał porządnej rozrywki. Tylko po co ograniczać się do jednego serialu, jeśli można zarobić dwukrotnie więcej? I chociaż "Fear The Walking Dead" powstało na zasadzie "Chcą tego, to dajmy im jeszcze więcej!", to należy AMC, Kirkmana i całą ekipę stojącą za tą produkcją nagrodzić wyrazami uznania. Nikt tu nie poszedł na łatwiznę i nie zaserwowano nam kolejnego serialu o świecie opanowanym przez zombie, tyle że z akcją w innej części USA. Tutaj mamy do czynienia z genezą apokalipsy – widzimy świat, który stoi na krawędzi i zaraz zrobi krok do przodu. Tyle że nikt jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy.
W spin-offie, a właściwie serialu towarzyszącym "The Walking Dead", przenosiny się do Los Angeles, gdzie poznajemy Madison Clark (naprawdę niezła Kim Dickens), matkę dwójki dzieci, oraz Travisa Manawę (Cliff Curtis), jej nowego życiowego partnera. Prowadzą oni zupełnie normalne życie i tak jak zdecydowana większość mieszkańców miasta aniołów nie mają bladego pojęcia o zbliżającej się katastrofie. Widzowie o niej wiedzą i to jest w tym najfajniejsze – jesteśmy zdecydowanie bardziej wyczuleni na wszystkie znaki dookoła, takie jak sygnały karetek i radiowozów, ciągłe dźwięki helikopterów czy bezdomny w parku dziwnie powłóczący nogami.
Główni bohaterowie po jakimś czasie zdają sobie sprawę, że coś jest nie tak, jednak jeszcze nie rozumieją, co dzieje się wokół nich. Nikt nie wypowiada słowa "zombie" (stały motyw w produkcjach o zombie), bo też nikt normalny nie brałby takiej możliwości pod uwagę. A przecież to właśnie syn Maddy, Nick (Frank Dillane), spotyka jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą zarażoną osobę. Niestety, zamiłowanie Nicka do narkotyków sprawia, że nikt nie bierze jego słów na poważnie. Na koniec odcinka Maddy i Travis przekonują się, że jednak mówił on prawdę, choć nie do końca są w stanie pojąć to, co widzą.
Trzeba przyznać, że twórcy atmosferę grozy i niepewności budują naprawdę dobrze. Czasem tylko się z nami bawią, jak wtedy, gdy dyrektor szkoły, w której pracuje Maddy zbyt długo nie reaguje na jej słowa, ale przez większość czasu dokładają małe elementy, które w przyszłości złożą się na apokalipsę. Znikające trupy, sygnały o niepokojących wydarzeniach w innych stanach, epidemia "grypy"… To wszystko składa się na większy obraz i o ile my go dobrze znamy, o tyle bohaterowie nie potrafią jeszcze połączyć wszystkich elementów. Niepokój wzrasta po ataku na autostradzie, jednak do paniki jeszcze daleko.
"Fear The Walking Dead" to przede wszystkim dramat rodzinny. Tak, dramat rodzinny, tyle że dziejący się w świecie stojącym u progu zagłady. Większość czasu w tym odcinku spędzamy na poznawaniu relacji panujących w rodzinie Maddy i jej faceta, który nie do końca jest akceptowany przez Alicię – nastoletnią córkę Maddy (graną przez 22-letnią Alycię Debnam-Carey). Zaskakująco dobrze Travis dogaduje się za to z Nickiem, chyba nawet lepiej niż z Chrisem – swoim synem z pierwszego małżeństwa.
Zapewne akcenty w fabule będą z czasem rozkładały się inaczej, ale do tego, by "Fear The Walking Dead" stało się typową produkcją o apokalipsie zombie wciąż daleka droga. Być może nigdy to nie nastąpi… W sumie, nie miałbym nic przeciwko, po co oglądać dwa razy to samo? Jeśli jednak ktoś liczy na to, że Kirkman wyjaśni nam, co spowodowało apokalipsę, może się srogo przeliczyć. Nie sądzę, by kiedykolwiek miało do tego dojść, co jest całkiem zrozumiałe. Rozwiązanie mogłoby tylko spowodować rozczarowanie u sporej grupy widzów, aura tajemniczości będzie przeszkadzać mało komu.
Jeśli jesteście fanami zombie, ale 16 odcinków "The Walking Dead" rocznie to dla Was za mało, koniecznie powinniście sięgnąć po tę produkcję. Jeśli jakimś cudem oryginału nie znacie i zastanawiacie się, czy możecie po nowość AMC sięgnąć, uspokajam – obie produkcje łączy tak naprawdę tylko tytuł. Oczywiście, "Fear The Walking Dead" siłą rzeczy nie uniknie zapewne porównań do swojego starszego brata, ale jeśli utrzyma poziom z pilota, powinien być w stanie ten ciężar udźwignąć.