Pazurkiem po ekranie #89: Zombi zombi zombi
Marta Wawrzyn
27 sierpnia 2015, 21:30
Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombi zombi zombi. Przynajmniej w amerykańskiej telewizji, gdzie ten tydzień upływa pod znakiem jednego bardzo, ale to bardzo pozytywnego zaskoczenia – "Fear The Walking Dead". A oprócz tego będzie o "Kto się odważy" i "Masters of Sex".
Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombi zombi zombi. Przynajmniej w amerykańskiej telewizji, gdzie ten tydzień upływa pod znakiem jednego bardzo, ale to bardzo pozytywnego zaskoczenia – "Fear The Walking Dead". A oprócz tego będzie o "Kto się odważy" i "Masters of Sex".
"Fear The Walking Dead" przed premierą wydawał się najlepszym dowodem na lenistwo współczesnej telewizji, która zamiast stawiać na to co nowe, świeże i przełomowe karmi nas ciągle zombiakami, wampirami i innymi wilkołakami. I po części jest to prawda. Ten serial to po prostu próba zarobienia jeszcze więcej na marce, która i tak już zarabia miliony i która uczyniła z AMC bardzo ważnego gracza na rynku amerykańskim. Spin-off, pardon, serial towarzyszący "The Walking Dead" miał pomóc wprowadzić tę kablówkę na międzynarodowy rynek.
Czy wyszło? Gdybym miała oceniać sama na podstawie własnego widzimisię, powiedziałabym, że tak, wyszło, bardzo wyszło! "FTWD", owszem, czerpie garściami ze świata serialu-matki, ale prezentuje zupełnie inne podejście do tematu. To produkcja dość skromna, momentami kameralna, skupiająca się na ludzkich emocjach, a nie na krwawej jatce. Godzinny pilot buduje klimat i podkręca napięcie. Nie widać tu gigantycznego budżetu, nie ma hord zombi, są nieźle napisane postacie, znakomite zdjęcia, dużo świetnego aktorstwa (ach, Kim Dickens!) i kawał porządnej rodzinnej historii, skierowanej do dorosłego widza. Mimo że serialu oglądać nie planowałam, na razie z pewnością go nie porzucę, bo pilot spełnia moje oczekiwania i to z nawiązką.
Ale oczywiście nie jest to drugie "The Walking Dead", to rodzinny dramat z apokalipsą w tle. Co znaczy, że serial ma przechlapane u wielu fanów "TWD" na starcie. Bo nie dla nich tacy miękcy bohaterowie, nie dla nich takie powolne przechodzenie do rzeczy i nie dla nich próba pomagania pierwszym zombiakom zamiast wymachiwania maczetą na prawo i lewo. Mimo to liczę, że "Fear The Walking Dead" swoją publiczność znajdzie i nie zmieni się ani trochę. Bo dla mnie jest to, jak mawiają komentatorzy sportowi, pozytywne rozczarowanie i to z gatunku tych dużych.
Kolejna rzecz, którą trzeba zobaczyć tego lata…
…to miniserial "Kto się odważy", słabo promowany przez HBO i chyba też trochę ignorowany przez publikę. To zrozumiałe, historia opowiadana przed Davida Simona jest i dość hermetyczna, i trudna. Sam twórca też nie ułatwia nam zadania, bo nie wykłada wszystkich kart od razu, tylko z czasem spaja poszczególne elementy. Dopiero 3. odcinek pozwolił się zorientować, o jak niewiele domów jest toczy się ta wojna. Do tej pory wydawało się, że w środku białej, zamożnej dzielnicy ma powstać jakieś gigantyczne osiedle dla biedoty – a tu nie! Oni tak skaczą sobie do gardeł z powodu 200 domów, w których ma zamieszkać mniej niż tysiąc osób. To czyste szaleństwo.
Tak jak czystym szaleństwem jest to, co się dzieje z Nickiem, sympatycznym chłopakiem, którego nie da się nie kochać (choć możliwe, że mylę go teraz z Oscarem Isaakiem) i który mimo to płaci koszmarną cenę za to, że stanął po właściwej stronie. Aż trudno uwierzyć, że takie historie w polityce rzeczywiście się zdarzają; że kogoś rzeczywiście tak bardzo może to wszystko obchodzić. Hank Spallone to prawdziwy polityk, Nick Wasicsko jest jak figura z romantycznej powieści albo postać stworzona przez Fitzgeralda. "Pokażcie mi bohatera, a ja napiszę tragedię".
"Masters of Sex" zaliczyło jeden z najzabawniejszych…
…odcinków w historii, w którym za pacjenta robił goryl, a za lekarstwo piersi Virginii. Były momenty lekkie i zwyczajnie śmieszne, było też sporo groteski i kilka przerażających odkryć. Bill, z zaciętą twarzą, przekonany o swojej wielkości, nie ma oporów przed lekkim koloryzowaniem swoich dokonań w prasie. Virginia patrzy na to niechętnie. To niestety prawdziwa historia – badania Mastersów, bez dwóch zdań przełomowe i stanowiące owoc ogromnej, wieloletniej pracy, były podkręcane w książkach i innego rodzaju publikacjach. Przez niego, ona tego potem bardzo żałowała.
Serial nie zawsze dobrze oddaje skomplikowanie relacji tej dwójki, za bardzo skupiając się na aspekcie, powiedzmy, romantycznym, a za mało na codzienności w pracy. Na tym, jak udawało im się przetrwać ze sobą kolejny dzień, choć czasem już mieli siebie serdecznie dość. Nie jestem też przekonana, że poświęcanie praktycznie całego sezonu wątkowi Dana od zapachu seksu to dobry pomysł, choć oczywiście nie mam nic przeciwko widywaniu co tydzień Josha Charlesa, w koszulce czy bez. Albo w pozie Willa Gardnera i stroju goryla.
Na pewno daje radę wątek lesbijski, zwłaszcza że do gry weszło właśnie pragnienie, którego nie da się uciszyć, i remedium w postaci pięknego doktora Austina. Ciekawie prezentuje się również małżeństwo Lestera i Jane, która naprawdę nie chce go zdradzać, czuje tylko potrzebę, żeby pomagać ludziom. Przez seks. "Masters of Sex" w 1. sezonie miało świetne postacie i słusznie robi, że do nich wraca.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!