15 jesiennych nowości, na które czekam najbardziej
Marta Wawrzyn
8 września 2015, 23:48
15. "Minority Report" – 21 września
Kilka tytułów znalazło się w tym zestawieniu, bo uznałam, że nie może ich zabraknąć – i to właśnie jest jeden z nich. Oczywiście, czekam na serialowy "Raport mniejszości", bo doceniam ten filmowy, ale prawda jest taka, że nie spodziewam się tutaj cudów. Pod znaną marką prawdopodobnie ukrywać się będzie średnio interesujący procedural z twistem. Niemniej jednak jest to jesienna jazda obowiązkowa i zamierzam serial sprawdzić.
Gdybyście jakimś cudem przespali poprzednich sto newsów na ten temat, spieszę poinformować, że serial FOX-a będzie kontynuacją filmu Stevena Spielbierga, akcja dziać się będzie dziesięć lat później. Bohaterami będą facet ścigany przez przyszłość (jeden ze znanych z filmu jasnowidzów) i policjantka ścigana przez przeszłość, którzy razem walczą z przestępstwami, próbując je eliminować, zanim w ogóle się wydarzą. W obsadzie znajdują się m.in. Meagan Good i Stark Sands. Trailer zapowiada solidną rozrywkę – tylko tyle i aż tyle.
14. "Limitless" – 22 września
"Limitless" to też bardziej jazda obowiązkowa niż coś, na co czekałabym z niecierpliwością, wypiekami na twarzy i całym tym zestawem. Włodarze telewizji CBS mają wyjątkowy talent do zamieniania wszystkiego w porządnie zrobioną, ale i pozbawioną jakichkolwiek wartości odżywczych proceduralną papkę – i nie mam wątpliwości, że w tym przypadku historii faceta, którego tajemnicza pigułka przemienia w superagenta, nie będzie inaczej.
Tym razem CBS sięgnęło po sprawdzoną markę – czyli film "Limitless" ("Jestem Bogiem") z Bradleyem Cooperem w roli głównej. Ma zostać zachowana ciągłość fabularna, a przystojniak z wielkiego ekranu będzie co jakiś czas do serialu wpadał, by sprawdzić, jak sobie radzą bez niego.
W serialu pigułkę NZT połknie Brian (Jake McDorman), który będzie pomagał FBI rozwiązywać sprawy kryminalne. Czyli panie będą miały na co popatrzeć. Ale i panowie poszkodowani nie będą, bo w roli jednej z agentek zobaczymy Jennifer Carpenter.
13. "Blood and Oil" – 27 września
"Blood and Oil" nie bez powodu kojarzy się z "Dallas" – nie dość że tu też mamy bogaczy, którzy dorobili się dzięki ropie naftowej, to jeszcze serial robi telewizja, która kojarzy się z operami mydlanymi. Nie mam wątpliwości, że ta produkcja, choć jest promowana jako współczesny western opowiadający o tym, co się działo w Dakocie Północnej po odkryciu największych w historii USA złóż ropy naftowej, będzie miała w sobie wiele z soap opery.
Jest tu młode małżeństwo walczące o lepsze jutro, jest Don Johnson w roli barona naftowego o typowo baronowym imieniu Hap, jest zapowiedź skomplikowanych intryg i emocjonujących dramatów. Trudno powiedzieć, czy wyjdzie z tego coś dobrego, czy raczej jeden wielki kicz lub/i bezbrzeżna nuda, ale z pewnością na "Blood and Oil" zerknę. Zwłaszcza że obsada wygląda naprawdę nieźle – oprócz Dona Johnsona do ABC przeprowadza się m.in. Chace Crawford z "Plotkary", który ma już 30 lat i szkoda by było, gdyby na zawsze pozostał bogatym acz wiecznie pogubionym chłopcem z Manhattanu, Nate'em Archibaldem.
12. "Red Oaks" – 9 października
Nie widziałam pilota "Red Oaks" Amazona, więc opieram się tylko na zwiastunie i opiniach z internetów. Ale to mi wystarczy, żeby wywnioskować, że prawdopodobnie mamy tu do czynienia z czymś lepszym od wszystkich nowych sitcomów amerykańskich telewizji ogólnodostępnych razem wziętych.
"Red Oaks" to komedia umiejscowiona w latach 80. w prestiżowym Red Oaks Country Club. Głównym bohaterem jest student o imieniu David (Craig Roberts), który dorabia tam sobie podczas wakacji, ucząc bogaczy gry w tenisa. I przy okazji poznając życie, pozbywając się naiwności i zawierając znajomości, których inaczej by nie zawarł. Serial ma swój klimat, w samym trailerze pada kilka niezłych, cynicznych tekstów, a na dodatek jeszcze pojawia się tu Jennifer Grey w roli matki głównego bohatera. Zerknę na pewno, i to prawdopodobnie na coś więcej niż tylko pilota.
11. "Supergirl" – 26 października
Po tym jak wyciekł pilot "Supergirl", serialowi ostro się oberwało od części publiczności. A to że lekkie, głupiutkie i na dodatek jeszcze strasznie babskie; że przypomina film "Diabeł ubiera się u Prady"; że efekty specjalne nie najlepsze, jak gdyby ktoś bardzo chciał na tym oszczędzić. I to wszystko prawda – "Supergirl" rzeczywiście jest serialową bzdurką, a nie produkcją przełomową jak "Daredevil". Ale też taka miała być!
Serial ma swój charakter i tak się składa, że jest on rzeczywiście dość "lekki, łatwy i przyjemny". Momentami wręcz młodzieżowy i cukierkowy – ale czy "The Flash" jest inny? To taki typ serialu i tyle. Dzięki przeuroczej Melissie Benoist w głównej roli całość ma szansę się obronić, dobrą robotę odwala też Calista Flockhart jako jej szefowa.
Jeśli czegoś się obawiam, to tego, że "Supergirl" szybko popadnie w schematyczność. Tak jak oglądanie "The Flash" przerwałam w połowie sezonu, bo miałam wrażenie, że kolejna sprawa tygodnia mnie zabije, tak pewnie będzie i tutaj. Niemniej jednak uważam, że serial CBS ma szansę się wybronić i przetrwać ładnych parę sezonów. Niezależnie od tego, czy przy nim wytrwam, czy nie.
10. "Wicked City" – 27 października
Dokładnie tak jak w przypadku "Blood and Oil", do tego serialu przyciąga mnie jeden z chłopaków z "Plotkary" – Ed Westwick – który będzie musiał sprawdzić się w roli nie dość że dorosłej, to jeszcze dość trudnej. Seryjnego mordercy, którego będą ścigać serialowi detektywi.
"Wicked City" to odpowiedź ABC na sukcesy takich seriali jak "Detektyw" czy "Fargo" – klimatyczna, przynajmniej w założeniu, antologia, z mrocznymi morderstwami w tle. Pierwszy sezon serialu umiejscowiony będzie w Los Angeles w 1982 roku, a serialowi policjanci – w tym Jeremy Sisto, na którego zawsze mi się dobrze patrzy – polować będą na dwójkę morderców, zachowujących się trochę jak Bonnie i Clyde. W jednej z drugoplanowych ról zobaczymy Polkę Karolinę Wydrę.
Całość wydaje się mieć przyzwoicie zrobiony klimat mrocznego, lekko kiczowatego – wiadomo, lata 80. – retro, ale niestety nie wygląda zbyt odkrywczo. Zdziwię się, jeśli "Wicked City" wniesie cokolwiek świeżego, ale mam nadzieję, że będzie po prostu przyzwoitym średniakiem, z którym przyjemnie spędzę 10 tygodni. Chwała temu z szefów ABC, który wpadł na to, żeby robić krótkie sezony.
9. "Crazy Ex-Girlfriend" – 12 października
Po tym jak w zeszłorocznym zestawieniu całkowicie zignorowałam "Jane the Virgin" (ba, po trailerach uważałam, że to będzie kompletna katastrofa!), obiecuję uważniej się przyglądać lekkim, zabawnym serialom telewizji CW, skierowanym raczej do kobiecej publiki. Nigdy nie wiadomo, czy nie narodzi się z tego kolejne świetne guilty pleasure.
"Crazy Ex-Girlfriend", czyli komediowo-muzyczna opowieść o dziewczynie z Manhattanu, która rzuca dobrze płatną pracę i całe swoje życie, aby pojechać za swoim byłym facetem do Kalifornii, niewątpliwie ma potencjał na coś fajnego. Jego twórczyni, Rachel Bloom, jest wyrazista, charakterystyczna, ma bardzo dużo dystansu do siebie, a wstawki muzyczne już w zwiastunie rozkładają mnie na łopatki. Wydaje mi się, że może być zabawnie, bezpretensjonalnie i z jajem.
Punkt wyjściowy wydaje mi się co prawda mocno absurdalny, ale skoro "Bunheads" mogło się zacząć od błyskawicznego ślubu, tragicznej śmierci męża i zamieszkania z jego matką – wszystko to wydarzyło się w pilocie i było tylko początkiem, więc nie mówcie, że spoiler – to i taka dziwna przeprowadzka może się udać. Jeśli będzie śmiesznie, z wdziękiem i w serialu co jakiś czas będą pojawiać się takie ogromne precle, ja i "Crazy Ex-Girlfriend" możemy się polubić.
8. "Scream Queens" – 22 września
Klimat amerykańskich kampusów i takie dziewczyny jak Chanel ze "Scream Queens" – bezczelne, wygadane i od stóp do głów ubrane w pastele – nigdy mi się nie znudzą. Tak jak nie znudzi mi się humor w stylu Ryana Murphy'ego, który ma duży talent do prezentowania wszelkiego rodzaju szkolnych środowisk w krzywym zwierciadle. Wszystkie jego seriale to popkulturowe cukiereczki, ale czegoś takiego jeszcze nie było. Jeśli do pudrowego różu i ostrego humoru ktoś dodaje jeszcze seryjnego mordercę i krew lejącą się hektolitrami, ja to z miejsca kupuję.
"Scream Queens" ma być trochę czarną komedią, trochę slasherem, a trochę kryminałem, w którym co tydzień padają ofiary i na dodatek motyw może mieć każdy. Będziemy się jednocześnie śmiać, bać się i zastanawiać się, kto za tym stoi. Będziemy też podziwiać naprawdę fajną obsadę – grają tu Emma Roberts, Jamie Lee Curtis, Lea Michele (która wygląda przedziwnie), a także Ariana Grande czy Nick Jonas. Wydaje mi się, że spodoba mi się ten miks, choć 15 lat skończyłam dawno temu.
7. "Master of None" – 6 listopada
Starałam się nie wybierać seriali, o których prawie nic nie wiadomo, ale w tym przypadku nie potrafiłam sobie odpuścić. "Master of None" to produkcja komediowa Aziza Ansariego – Toma z "Parks and Recreation" – która pojawi się na Netfliksie. Samo to wystarczy, żeby się nią zainteresować, a jeśli dodać do tego autoironiczny tytuł, tworzy się miks, któremu nie mogę się oprzeć, przynajmniej przed premierą.
Nie ma niestety ani zwiastuna ani nawet zdjęć, jest za to trochę informacji o tym serialu. Wiemy, że Ansari gra Deva, 30-letniego aktora, który mieszka w Nowym Jorku i ma problemy ze zdecydowaniem zarówno co chce zjeść na obiad, jak i co począć z resztą życia. Ansari podkreśla, że ta postać będzie tylko luźno oparta na nim samym i z pewnością nie będzie drugim Tomem Haverfordem. Choć podobieństw do "Parks & Rec" pewnie nie zabraknie, bo w ekipie producentów jest m.in. Mike Schur.
Wśród swoich inspiracji Ansari wymienia komedie z lat 70. Mówi, że choć to lekki serial, będzie czasem podejmował trudniejsze tematy, jak imigracja. Zachęcająca wydaje się też lista gwiazd gościnnych, wśród których znajduje się Claire Danes.
I właśnie dlatego kupuję "Master of None" w ciemno, bez żadnych materiałów promocyjnych.
6. "The Bastard Executioner" – 15 września
Nowa produkcja Kurta Suttera dzieje się w średniowiecznej Anglii i opowiada historię rycerza, który zaprzestał walki i rozpoczął spokojne życie rolnika, złamany przez nieustanną wojnę. Okoliczności zmuszają go jednak do ponownego chwycenia za miecz i stanięcia po stronie króla Edwarda III – i tak zaczyna się krwawa przygoda.
Serial wygląda bardzo dobrze, widać, że nie oszczędzano na kostiumach ani scenografii, zaś aktorów – m.in. Stephena Moyera i Katey Sagal – trudno rozpoznać, tak świetnie są ucharakteryzowani. Klimat jest gęsty, ciężki i niemal wylewa się z ekranu, razem z hektolitrami krwi. To na pewno będzie niezły serial dla dużych chłopców. I gdybym dużym chłopcem była, pewnie umieściłabym go jeszcze wyżej w tym zestawieniu. Ale nawet jeśli "The Bastard Executioner" to nie do końca moja bajka, uważam, że zdecydowanie warto zwrócić na niego uwagę.
5. "Ash vs Evil Dead" – 31 października
Znów – kompletnie nie moja bajka. Nie jestem ani miłośniczką "Martwego zła", ani gatunku horroru w ogóle, a powrót Asha Williamsa nie jest dla mnie powodem, by skakać z radości. Ale wydaje mi się, że telewizja Starz się postarała – "Ash vs Evil Dead" wygląda na nieźle zrealizowany serial, który będzie straszył i rozśmieszał jednocześnie. Zaskakując na dodatek zdrowo porąbanymi pomysłami.
Bruce Campbell nawet w trailerach szaleje, na Lucy Lawless zawsze patrzę z przyjemnością, a poza tym lubię seriale, które mają do siebie dystans. Dlatego z pewnością zerknę na "Ash vs Evil Dead", nawet jeśli to nie do końca mój ulubiony typ rozrywki.
4. "The Muppets" – 22 września
W serialowych "Muppetach" już jestem zakochana, choć właściwie nie do końca wiem, czego się spodziewać. Inteligentnej komedii w stylu mockumentary 'a la "Parks and Recreation" czy raczej drugiego "The Big Bang Theory" (serial tworzy Bill Prady, więc rozumiecie moje obawy)? Na pewno pomysł, by pokazać świat muppetów "od kuchni" – związki, problemy w pracy, rozczarowania, pragnienia, takie tam dorosłe sprawy – jest świeży, wręcz ożywczy. Śmiem twierdzić, że od paru lat nikt nie miał lepszego pomysłu na komedię w amerykańskiej Wielkiej Czwórce.
Nie mam pojęcia, czy to będzie dobrze zrobione ani czy serial poradzi sobie we wtorkowej ramówce, gdzie konkurencję będzie miał ogromną. Ale uważam, że akcję promocyjną miał latem zdecydowanie najlepszą ze wszystkich tegorocznych nowości – ten, kto wymyślił rozstanie Kermita i Piggy, jest geniuszem marketingu. Oficjalne oświadczenia, pełne wzajemnych pretensji tweety, celebryci płci obojga zainteresowani randką z żabą albo świnką, a na koniec jeszcze ujawnienie zdjęć tej paskudnej Denise oraz tekst Kermita, że oni "są tylko bliskimi przyjaciółmi" – tak udanej akcji promocyjnej serialu w social media chyba jeszcze nie widziałam. Udało się nie dość że ostro wykpić prawdziwe rozstania celebrytów, to jeszcze wciągnąć publikę w tę szopkę i zmusić do reakcji wiele osób, które prawdopodobnie nie miały zamiaru tego oglądać.
Brawo ABC, czekam na "The Muppets" z niecierpliwością.
3. "Flesh and Bone" – 8 listopada
Jeśli widzieliście "Czarnego łabędzia", wiecie, jak okrutny jest świat zawodowego baletu. Podczas gdy to, co pokazał Darren Aronofsky, było zdrowo przegięte i przestylizowane, "Flesh and Bone" zapowiada się bardzo realistycznie. Co, nie ukrywam, bardzo by mi odpowiadało. Chcę zobaczyć krew, pot i łzy, chcę zobaczyć wielkie sukcesy i jeszcze większe upadki, mordercze treningi, paskudne kontuzje, spektakularne porażki – a przede wszystkim skutki psychiczne tego wszystkiego.
I wydaje mi się, że szansa na to jest duża, bo "Flesh and Bone" tworzy Moira Walley-Beckett, scenarzystka "Breaking Bad", która napisała najlepszy odcinek w historii tego serialu – czyli "Ozymandiasa". W krótkim trailerze widać, że serial będzie mroczny, ciężki, a momentami pewnie wręcz wyczerpujący psychologicznie. Tego właśnie oczekuję, tego chcę – bez zmiłuj się.
A gdybyście Wy mieli wątpliwości, dodam tylko, że główną bohaterkę gra Sarah Hay, która jest śliczną dziewczyną i zawodową baletnicą. Jeśli gdzieś ją widzieliście, to najprawdopodobniej we wspomnianym "Czarnym łąbędziu". Powinna być świetna i tutaj.
2. "Into the Badlands" – 16 listopada
Tworząc co sezon listy oczekiwanych nowości, zawsze z pewnymi obawami wybieram pierwszą trójkę. W zeszłym rok udało mi się trafić w przypadku "The Affair", ale cała reszta już się nie sprawdziła. Z tegorocznej pierwszej trójki najbardziej obawiam się o "Into the Badlands" – z jednej strony czekam na tę produkcję najbardziej na świecie, z drugiej, moje obawy są ogromne.
"Into the Badlands" to nowy serial AMC, co już samo w sobie jest powodem, by się nim zainteresować. Pierwszy sezon ma liczyć tylko 6 odcinków, to drugi plus. Ma to być serial postapokaliptyczny, inspirowany "Wędrówką na Zachód" – czyli klasyczną chińską historią. Rzecz dzieje się w podzielonej Ameryce, w której wszyscy walczą ze wszystkimi, choć nie ma już broni palnej. Serialowy świat rządzony jest przez siedmiu zwalczających się baronów i ich prywatne armie.
Serial będzie wypakowany akcją i scenami walk, ale nie będzie sprowadzał się wyłącznie do tego. "Into the Badlands" opowiadać będzie historię bezwzględnego, świetnie wyszkolonego wojownika walczącego dla jednego z baronów (Daniel Wu) oraz pewnego niezwykłego chłopca (Aramis Knight). Panowie razem wyruszają w niebezpieczną wyprawę w poszukiwaniu oświecenia. "Trzeba dać widzom wciągającą fabułę i interesujących bohaterów, inaczej to coś jak porno" – mówił na Comic-Conie o produkcjach pełnych akcji Daniel Wu.
A ja w 100% zgadzam się z tymi słowami i liczę na coś wyjątkowego – miks klimatów dalekowschodnich z postapokalipsą, który przede wszystkim będzie dobrym dramatem, a nie jakąś kiczowatą nawalanką. Sceny walki, owszem, cieszą, bo na takie rzeczy po prostu świetnie się patrzy. Ale przede wszystkim liczę na skomplikowanych bohaterów, codziennie stających przed trudnymi wyborami w świecie, w którym nic nie jest czarno-białe. Znaczy marzy mi się "Breaking Bad", tylko z dalekowschodnimi sztukami walki. Proste do spełnienia, nie?
1. "The Man in the High Castle" – 20 listopada
Co by było, gdyby Niemcy wygrali II wojnę światową i rządzili Ameryką w czasach "Mad Men"? Nazistowskie retro by było, ot co! Wiem, że to niezbyt poważne, ale takie właśnie określenie mi się nasunęło na myśl, kiedy oglądałam pilot "Człowieka z Wysokiego Zamku" na podstawie powieści Phillipa K. Dicka. Było to tak dawno temu, że już pamiętam tylko z grubsza, co mi się podobało bardzo, a co trochę mniej. Jak pisał Michał w swojej recenzji, trochę zmieniono i momentami można odnieść wrażenie, że niewiele tu Dicka w Dicku.
Przypomnijmy, punkt wyjścia jest bardzo nietypowy. Rzecz się dzieje w roku 1962. Alianci przegrali II wojnę światową, nad okupowaną Ameryką powiewają swastyki. Serial, którego twórcą jest Frank Spotnitz ("Z Archiwum X"), świetnie buduje klimat, jakiego nie zobaczycie teraz nigdzie indziej, i już za samo to należy mu się ogromny plus. Ale też momentami wydaje się grzeszyć – na przykład wprowadzając postacie z ruchu oporu, marginalizując elementy mistyczne i wiele rzeczy zwyczajnie upraszczając.
Jednak nawet jeśli pilot wydawał się momentami nierówny, to nie ma aż takiego znaczenia – "Człowiek z Wysokiego Zamku" to projekt absolutnie wyjątkowy, planowany od lat, przemyślany, wychuchany i, co tu dużo mówić, nieprzypominający niczego innego, co jest teraz w telewizji. Wierzę, że scenarzyści zaplanowali wszystko bardzo dokładnie i że kiedy Amazon pokaże w listopadzie całość, będziemy zachwyceni bez reszty. Nie ma innej opcji.