"House of Cards. Ograć króla", czyli powrót potwora
Marta Wawrzyn
10 września 2015, 20:02
9 września nakładem Wydawnictwa Znak ukazała się książka Michaela Dobbsa "House of Cards. Ograć króla", czyli druga część opowieści o najbardziej cynicznym z polityków, łączącym w sobie cechy eleganckiego dżentelmena, genialnego gracza i prawdziwego potwora. Czy Francisowi Urquhartowi – brytyjskiemu pierwowzorowi Franka Underwooda z serialu Netfliksa – uda się zamach na monarchę? Uwaga na możliwe spoilery z serialu.
9 września nakładem Wydawnictwa Znak ukazała się książka Michaela Dobbsa "House of Cards. Ograć króla", czyli druga część opowieści o najbardziej cynicznym z polityków, łączącym w sobie cechy eleganckiego dżentelmena, genialnego gracza i prawdziwego potwora. Czy Francisowi Urquhartowi – brytyjskiemu pierwowzorowi Franka Underwooda z serialu Netfliksa – uda się zamach na monarchę? Uwaga na możliwe spoilery z serialu.
Michael Dobbs wielokrotnie podkreślał, że polityk o inicjałach FU, który rozgrywa najtrudniejszych przeciwników jak dzieci w walce o władzę absolutną i pamięć potomnych, narodził się z jego "fochów i rozżaleń". Sir Dobbs był przez lata doradcą Margaret Thatcher, autorem jej przemówień i wreszcie, przed wyborami, szefem sztabu Partii Konserwatywnej. Po tym jak w 1987 roku został niesprawiedliwie potraktowany przez swoją szefową, zaczął przelewać swoje żale na papier i niejako przez przypadek stworzył dzieło swojego życia.
"House of Cards. Ograć króla" to druga z trzech powieści opowiadających losy Francisa Urquharta. Jeśli sądziliście, że zdobycie stanowiska premiera wystarczy, aby zaspokoić każdy polityczny apetyt, to oczywiście się pomyliliście. Francis, wspierany przez swoją bezwzględną, zasłuchaną w operze małżonkę Mortimę, rozpoczyna niebezpieczną grę z brytyjskim monarchą, który został napisany trochę na wzór księcia Karola. Król piastuje swoją funkcję dopiero od niedawna, ale szybko podpada nowemu premierowi, bo ma własne zdanie, własne pomysły i ewidentnie nie odpowiada mu rola dekoracyjna. On chce działać, chce wyjść do ludzi, chce prowadzić coś na kształt polityki, w ograniczonym zakresie, ale jednak.
W efekcie rozpoczyna się bezpardonowa walka, w której co chwila padają ciosy poniżej pasa. A Michael Dobbs opisuje to barwnie i szczegółowo. Powieściowe "House of Cards" czyta się jak dobry reportaż ze szczytów władzy. Łatwo zapomnieć, że to fikcja, tak dużą uwagę autor przywiązuje do szczegółów. Widać, że to jego świat, że czuje się w nim jak ryba w wodzie – nawet jeśli koniec końców został z niego wyrzucony – i że te gierki go fascynują. Nawet jeśli obejrzało się serial w obu wersjach – amerykańskiej i brytyjskiej – powieści Dobbsa wciąż potrafią wciągnąć. Nie dlatego, że nie wiemy, co się wydarzy dalej, a dlatego że autor co chwila wplata w swoją opowieść zakulisowe smaczki – a to dotyczące procedur w obu izbach parlamentu, a to roli króla w brytyjskim systemie politycznym, a to stanu mieszkania przy Downing Street 10, a to kulis działania mediów i pracowni badań opinii publicznej.
To świat fascynujący sam w sobie, a kiedy czytamy, jak politycy wykorzystują do swoich malutkich celów nobliwe instytucje i rozwiązania systemowe, którymi Wielka Brytania szczyci się od lat, trudno jest powstrzymać uśmiech. Dokładnie tak samo jest w Polsce – choć u nas nikt w tym teatrze nie musi nosić niewygodnej peruki ani tym bardziej korony.
Samą rozgrywkę z królem zawsze uważałam za najbardziej naciąganą część "House of Cards", co samo w sobie nie musi być jeszcze zarzutem. Książki Dobbsa, tak samo zresztą jak oryginalny serial, sprawiają sprawę dość jasno: nie chcemy tu opowiadać historii, która jest realistyczna. Chcemy przedstawić politykę jako szekspirowski teatr, z wszystkimi tego konsekwencjami. Chcemy pokazać, jak zdolny polityk z wielkimi ambicjami przemienia się w prawdziwego potwora, a jego małżonka mu wtóruje i popycha go do kolejnych zbrodni, niczym Lady Makbet. Chcemy, żebyście dali się ponieść intrydze, a nie analizowali każdy szczegół pod względem zgodności z rzeczywistością.
Fabuła "Ograć króla" jest o tyle wciągająca, że rozgrywa się jednocześnie na wielu płaszczyznach. Jednym z najciekawszych wątków są kulisy powstawania sondaży i relacja Francisa z młodą, ambitną Amerykanką o imieniu Sally. Nie mam wątpliwości, że Michael Dobbs nie sprzedaje nam tutaj fikcji i że tak jak opisał tworzy się sondaże, potwierdzające tezę postawioną przez zamawiającego. Potem sprzedaje się je jako rzeczywistość, powtarza się ich wyniki do znudzenia i w końcu naprawdę stają się one rzeczywistością. Oczywiście pod warunkiem że przeciwnik wykazał się większym sprytem przy układaniu pytań.
Krótko mówiąc, książki Dobbsa potrafią być fascynujące. I choć w tej drugiej intryga wydaje mi się ciut słabsza niż w pierwszej, zdecydowanie opowiadam się po stronie Brytyjczyków, kiedy przychodzi mi wybrać lepszą wersję "House of Cards". Podczas gdy amerykański serial, liczący już w tej chwili 39 odcinków, w najnowszym sezonie wlecze się jak flaki z olejem, sir Dobbs i twórcy 12-odcinkowej produkcji BBC powstałej na bazie jego powieści oferują nam samo "mięcho". Czyli bezwzględną, zamkniętą w trzech zwięzłych tomach grę o władzę absolutną i własne miejsce w historii.
Jeśli czytając (bądź oglądając) pierwszą część "House of Cards" zdążyliście polubić Francisa Urquharta, który do tej pory był przede wszystkim genialnym graczem rozwalającym wszystkich dookoła niczym Rambo, a dopiero w drugiej kolejności godnym pogardy potworem, teraz będziecie świadkami iście szekspirowskiej ewolucji. Bohater nie cofnie się już przed niczym, a zdrowy rozsądek i chłodną kalkulację coraz częściej zaczną zastępować emocje. Czy mimo to znów ogra wszystkich? Tego oczywiście Wam już nie zdradzę.
"House of Cards. Ograć króla" od 9 września możecie kupić w księgarniach – albo wygrać w naszym konkursie, który trwa jeszcze kilka dni.