"You're the Worst" (2×01): Ludzie i swetry
Bartosz Wieremiej
10 września 2015, 22:02
Wreszcie. W końcu 2. sezon "You're the Worst" przestał być jedynie legendą opowiadaną przez spragnionych ludzi pomiędzy jednym kieliszkiem wina a drugim, a dokładniej pomiędzy piątym a szóstym. Jakże się cieszę, że serial Stephena Falka powrócił z krainy wiecznie odkładanych premier. Spoilery!
Wreszcie. W końcu 2. sezon "You're the Worst" przestał być jedynie legendą opowiadaną przez spragnionych ludzi pomiędzy jednym kieliszkiem wina a drugim, a dokładniej pomiędzy piątym a szóstym. Jakże się cieszę, że serial Stephena Falka powrócił z krainy wiecznie odkładanych premier. Spoilery!
Dwanaście miesięcy to naprawdę szmat czasu. Człowiek zdążył się ucieszyć, że będzie 2. seria, zdenerwować, bo jeszcze jej nie ma, a potem częściowo zapomnieć, że pół roku wcześniej tak jej wyczekiwał. A przecież sam serial nie tylko był dobry, ale momentami pełnił bardzo ważną funkcję. Stanowił cudowną odtrutkę na wszelką związkową hipokryzję, której, szczególnie ostatnio, pełno dookoła. Widać taka pora roku.
W rozpoczynającym nowy sezon "Sweater People" mogliśmy wreszcie zobaczyć, jak wygląda codzienność Gretchen (Aya Cash) i Jimmy'ego (Chris Geere) pod jednym dachem, a poświęcenie, z jakim postanowili oni uniknąć losu wszystkich tych znudzonych i zmęczonych życiem par (czyli sweater people), warte jest najwyższego uznania. Prochy, morze alkoholu, przemoc i kradzieże – dosłownie nic ich nie ominęło przez te 20 minut odcinka i całe szczęście. To po prostu wspaniała wiadomość dla widzów, że posiadana przez obydwoje bohaterów rzadka zdolność do fantazyjnie kreatywnej autodestrukcji przybiera tak intrygujące formy, gdy znajdują się dostatecznie blisko siebie.
W tym miejscu wypada docenić tzw. poranki i to niezależnie od tego, czy bardziej spodoba się komuś ten po kokainie, czy ten po dziwnych tabletkach rozdawanych w knajpie. Pierwszy z nich łatwo sobie wyobrazić – zdjęcie zamieszczone pod tytułem z pewnością to ułatwia. W drugim przypadku, cóż: środek lasu i skradziony google-owski samochód lub raczej auto robiące zdjęcia okolicy, mające na drzwiach napis Zoiddle maps Street View, sugerują, że działo się, oj, działo. Swoją drogą, nie wiem, jak można z tak słabą nazwą prowadzić fikcyjny biznes na globalną skalę.
Ważną częścią premiery sezonu była także Lindsay (Kether Donohue), której obecność wykraczała poza fantastyczną scenę doradzania Gretchen w kolejnym problemie. Muszę przyznać, że rozpad małżeństwa państwa Jillian nabrał rumieńców. Było zaciągnięcie fajtłapy, znaczy Paula (Allan McLeod), do łóżka, było wyrzucanie jego rzeczy do kosza, było nawet schowanie prezerwatywy ze spermą do lodówki. Oby rozpad tego związku obfitował w liczne zwroty akcji.
Co więcej, jeżeli ktokolwiek po 1. serii nie pamiętał, jak właściwie nazywał się mąż Lindsay, to już teraz ulegnie to zmianie. Jego imię na długo pozostanie w pamięci, a włochata i spocona klata oraz wyraz twarzy w trakcie "niektórych" scen staną się częścią niejednego koszmarnego snu.
W tym wszystkim tylko Edgar (Desmin Borges) pozostał na uboczu i trochę żałuję, że tak się stało. Jasne, próbował się odrobinę zbliżyć się do Lindsay i ciągle o niej wspominał, ale w tym ograniczonym czasie w zasadzie funkcjonował jako element scenografii. Nawet telewizyjny pilot miał więcej do roboty. Oby w kolejnych odcinkach znalazło się trochę czasu i dla niego – no co, lubię faceta.
I pomimo tego pojedynczego akapitu narzekań, "Sweater People" sprawiło mi wielką frajdę. Podobała mi się konstrukcja odcinka i nowe wyzwania, jakie postawiono przed bohaterami. Niektóre sceny rozbawiały do łez, dialogi momentami zachwycały, a monolog sprzedawcy elektroniki przypomniał mi, dlaczego nie mam cierpliwości do sprzedawców elektroniki.
Dodatkowo obsada wciąż jest w tym punkcie, w którym wszystko wychodzi i oby trwało to jak najdłużej, bo to niezwykle cenna rzecz w telewizji. Od najdrobniejszych scen, przez poważniejsze dyskusje między poszczególnymi bohaterami – zauważyliście, jak ciepłą rozmowę odbyli ze sobą Lindsay i Edgar oraz jak urocze było kolejne ujęcie? Kto by pomyślał, że na coś takiego znajdzie się miejsce w "You're the Worst".
Więc, żeby nie przesadzić pochwałami, uznajmy, że był to bardzo udany początek. Teraz pozostaje czekać na kolejne odcinki i mieć nadzieję, że po drodze nikt niczego nie spartaczył, a komedia kanału FXX nie stanie się czymś grzecznym i ugładzonym. Takim w sam raz dla nudnych i zmęczonych rzeczywistością "swetrowych" ludzi.