"Doktor Who" (9×01): Szaleństwo na początek
Bartosz Wieremiej
21 września 2015, 12:03
Pierwszy odcinek 9. sezonu był niesamowitym ciągiem niespodziewanych zdarzeń i powrotów. Dostarczył wielu silnych wrażeń, a i nie brakowało w nim świetnych scen. Zakończony został też solidnym cliffhangerem i naprawdę od tej godziny z Doktorem trudno było oczekiwać czegoś więcej. Spoilery.
Pierwszy odcinek 9. sezonu był niesamowitym ciągiem niespodziewanych zdarzeń i powrotów. Dostarczył wielu silnych wrażeń, a i nie brakowało w nim świetnych scen. Zakończony został też solidnym cliffhangerem i naprawdę od tej godziny z Doktorem trudno było oczekiwać czegoś więcej. Spoilery.
Jak na doktorowe standardy "The Magician's Apprentice" rozpoczyna się raczej niepozornie. Ot, pole bitwy jakich wiele: łuki, dwupłatowce, piach, błoto, dym, dziecko i wystające z ziemi raczej groźne łapska z oczami. Potem wszystko idzie zgodnie z planem: znajomy dźwięk, równie znana postać, pewien śrubokręt oraz adekwatny do sytuacji dialog. Następnie pada pytanie o imię dziecka, a wraz z odpowiedzią… – cóż, słowo "zaskoczenie" do końca wszystkiego nie oddaje. Chłopiec (Joey Price) nazywa się Davros, a dziełem jego życia będą znani wszystkim Dalekowie.
W kolejnych minutach dzieją się już rzeczy absolutnie szalone. Samoloty zatrzymują się w powietrzu – to zapewne z poradnika: "Jak niewielkim kosztem przykuć cały świat do ekranu". Następnie Clara (Jenna Coleman) zabiera się rozwiązanie kryzysu, Missy (Michelle Gomez) wraca do świata żywych, a już kilka chwil później Doktor (Peter Capaldi) wjeżdża na średniowieczną arenę na czołgu i z gitarą w ręku. Potem jeszcze zaliczamy przymusową wycieczkę na stację kosmiczną, która okazuje się wcale nie być czymkolwiek latającym po kosmosie, a zwykłym budynkiem na, odbudowanej i pełnej Daleków, planecie zwanej Skaro. Też sobie Davros (Julian Bleach) wybrał miejsce na umieranie.
Na dobrą sprawę w tym miejscu mógłby się skończyć ten odcinek, lecz tak jednak się nie dzieje. Dwunasty zostaje sam, los Clary i Missy okazuje się tragiczny (przynajmniej z jego perspektywy), a Dalekowie różnych kształtów i kolorów są raczej w bojowych nastrojach. Nawet TARDIS zostaje zniszczona (przynajmniej tyle widzimy). W tym miejscu również ów odcinek mógłby skończyć.
Jednak na ostatnie kilka chwil powracamy do młodego Davrosa stojącego pośród wystających z ziemi dłoni i Doktora celującego do niego z broni.
Wspominam o tych wszystkich wydarzeniach, ponieważ za bardzo nie wiem, jak inaczej ugryźć ten odcinek. Nie było nawet momentu przerwy, poszczególne wątki i sekwencje zdarzeń ułożono w naprawdę ciekawy sposób, a ostatni obraz, czyli Doktora krzyczącego w stronę dziecka "Exterminate!", ciężko wyrzucić z pamięci. Za każdym rogiem czaiło się coś nowego i praktycznie nic nie zostało wyjaśnione, co akurat w przypadku dwugodzinnej historii wcale nie jest takim złym pomysłem. Oczywiście odbiór może zmienić kontynuacja tej historii, czyli "The Witch's Familiar", ale na chwilę obecną nie mam powodu, aby na cokolwiek narzekać. Podobał mi się każdy moment, doceniam dbałość o detale i mnogość nawiązań do przeszłości.
Wiele z tego, co najlepsze w tym odcinku, możliwe było dzięki solidnemu występowi Jenny Coleman i fantastycznej Michelle Gomez. Już nawet nie chodzi o obecność tego duetu u boku Doktora, a właśnie o te momenty, gdy był on poszukiwany lub nieobecny. Napięcie między nimi, dialogi, przekomarzania. Świetnie się to oglądało – chciałoby się znacznie więcej. Zresztą od samej Missy nie można było oderwać wzroku. Jej reakcje, komentarze, pojedyncze gesty. Te szybkie przejścia od normalnej rozmowy do totalnego szaleństwa i z powrotem. Niesamowite, o ile uboższa byłaby ta pierwsza część opowieści bez niej.
Jednak w ryzach trzymała ten odcinek długa historia Doktora i Davrosa. Pełna bitew i dramatycznych konfrontacji. Lubię takie powroty do starych dyskusji i dawnych sporów. Niesamowicie się je ogląda, a i zmuszają one do poszukiwań wcześniejszych scen, np. takich jak ta powyżej. Davros, Doktor i broń, kto by pomyślał, że zdarzy się to ponownie?
Na koniec pozostaje jeszcze raz podkreślić, że "The Magician's Apprentice" to świetny początek sezonu i modelowo zrobiona pierwsza godzina dwuodcinkowej podróży. W trakcie tych kilkudziesięciu minut nie brakowało świetnych dialogów, ciekawych pomysłów, a i koniec nadszedł w momencie, który utrudnia cierpliwe oczekiwanie na porcję przygód.
W końcu, poza rzutem oka przed samym zniszczeniem, nawet jeszcze nie zajrzeliśmy do wnętrza TARDIS.