"Downton Abbey" (6×01): Que sera, sera
Marta Wawrzyn
22 września 2015, 19:30
"Downton Abbey" rozpoczyna finałowy sezon odcinkiem lekkim i zwiewnym, w którym niby zarysowano parę dramatów, ale przede wszystkim zasugerowano, że możemy spodziewać się wielu szczęśliwych zakończeń. Uwaga na spoilery!
"Downton Abbey" rozpoczyna finałowy sezon odcinkiem lekkim i zwiewnym, w którym niby zarysowano parę dramatów, ale przede wszystkim zasugerowano, że możemy spodziewać się wielu szczęśliwych zakończeń. Uwaga na spoilery!
W Downton mamy już rok 1925. Od wydarzeń z ostatniego odcinka świątecznego minęło ładnych parę miesięcy i jak zawsze to i owo zdążyło się zmienić, ale żadna rewolucja w międzyczasie nie wybuchła. Gdyby nie fryzura Lady Mary i męski sposób, w jaki bohaterka dosiada konia – cóż za skandaliczny pomysł! – pierwsze sceny spokojnie można by pomylić z którymś z wcześniejszych sezonów. Nie widać tu ani biedy, ani jakichkolwiek zmian społecznych – arystokraci wyjeżdżają na polowanie, otoczeni sforą psów, Carson rzuca karcące spojrzenia, kiedy ktoś ze służby popełni gafę. Wszystko po staremu. Gdyby tylko nie jakaś obca kobieta wpatrująca się w Mary… Kim jest ta pogubiona istota i czego tutaj szuka?
Ten wątek, przyznam, bardzo mnie zaniepokoił na początku, bo wyglądało to jak recykling starych pomysłów – pojawia się jakaś pani z nizin społecznych i irytuje nas przez cały sezon, niewiele przy tym wnosząc. Bo wiadomo, że nie zobaczymy w "Downton Abbey" skomplikowanych wątków społecznych, Julian Fellowes darzy ogromnym sentymentem tę swoją "dobrą arystokrację" i nigdy nie napisze pełnokrwistej, dającej się lubić postaci, która reprezentowałaby całkowicie odmienny pogląd na świat. W Downton państwo i ich służba to najlepsi przyjaciele, a walka klas, jeśli gdzieś się toczy, to z dala od tego spokojnego domostwa. Nawet Tom dał się w końcu przekonać, że radykalizm nikomu się nie opłaca.
Na szczęście wątek z tą kobietą – która okazała się hotelową pokojówką zagrażającą reputacji Mary – szybko został zakończony i miejmy nadzieję, że nie rozwinie się w nic dłuższego. Kolejnego trwającego cały sezon szantażu bym nie ścierpiała, ale jeśli to było tylko po to, aby Robert mógł spojrzeć inaczej na córkę i, o dziwo, docenić jej charakter i siłę, to jak najbardziej jestem za. Zwłaszcza że Mary, dziewczyna od zawsze bardzo charakterna, faktycznie wyrasta na silną i nowoczesną kobietę, która każdego byka weźmie za rogi, jeśli będzie trzeba.
Podobnie zresztą ma się rzecz z Edith, która, tak jak jej siostra, jest kobietą po przejściach i choć nie do końca wie, czego chce, to już zaczyna rozumieć, czego nie chce. Nie chce spędzić życia, popijając herbatę i strojąc się na rodzinne kolacje. Chce więcej – cokolwiek by to nie oznaczało. Lady Sybil byłaby dumna ze swoich sióstr. Obie zdecydowanie dojrzały do tego, być żyć w tym nowym porządku, który od paru dobrych sezonów jest zapowiadany w "Downton Abbey".
Teraz rzeczywiście już widać, że zmiany są nieuchronne. Mówi o tym wprost sąsiad Crawleyów, który wyprzedaje cały swój dobytek, włącznie z portretem babci, by zamieszkać z rodziną w jakiejś klitce w Londynie. "Za 20 lat nikogo już nie będzie stać na taki dom" – oznajmia z taką pewnością, jakby miał dostęp do wiedzy, której inni wtedy nie posiadali. A do tego mamy dziesiątki innych znaków na niebie i ziemi – zmiany w lokalnym szpitalu, redukcja służby, pokojówka, która, o zgrozo!, woli być sprzedawczynią w sklepie. Nie da się cofnąć czasu, mimo że i pan, i jego sługa najchętniej właśnie to by uczynili.
To jednak nie oznacza, że przyszłość kogokolwiek z tych ludzi rysuje się w czarnych barwach. Crawleyowie, nawet jeśli też będą musieli zrezygnować z życia w swoim zamczysku, na pewno szybko staną na nogi, cokolwiek ich nie spotka. Carson i pani Hughes mają zaplanowaną wspaniałą jesień. Na Batesów oczywiście od razu musiał spaść nowy dramat – bezpłodność – ale jestem pewna, że i tutaj wszystko ułoży się jak najlepiej. Lady Violet raczej się do nowego porządku nie dostosuje, więc, znając życie i seriale, gdzieś w okolicach odcinka świątecznego zobaczymy jej pogrzeb. Nutka melodramatu musi w tym oceanie sielskości być.
Mimo że to dopiero pierwszy rozdział finałowego sezonu i naprawdę wiele jeszcze zdąży się wydarzyć – w finale zobaczymy bohaterów w 1927 roku – wyraźnie czuć już teraz, że koniec jest bliski. Zarówno rozumiany jako zmierzch tego specyficznego świata, jak i po prostu koniec tej konkretnej historii. Czuć też, że szykowane jest tutaj słodko-gorzkie zakończenie, ale bez większych dramatów. Żadne z Batesów nie zostanie powieszone za zbrodnię, której nie popełniło, nikt też nie umrze na własnym ślubie. Ale jestem przekonana, że jakieś ostateczne pożegnania nas czekają.
Mimo tej wyraźnie wyczuwalnej nostalgicznej nutki to była zdumiewająco lekka i wdzięczna premiera sezonu. Krępujące rozmowy przyszłych państwa Carsonów o seksie, prowadzone z udziałem pośredniczki, nie mogły nie bawić, zwłaszcza iż wiadomo było, że wszystko szybko zostanie wyjaśnione i żadne z tej dwójki nie zrezygnuje ze szczęścia, które jest tak blisko. A z czasem może nawet przestaną sobie mówić na pan/pani, choć zaiste przedziwny to pomysł, by zwracać się do siebie po imieniu w miejscu pracy.
Jak zwykle swoje zrobiły intrygi Violet, tym razem związane ze służbą. Maggie Smith to prawdziwa królowa – nikt w "Downton Abbey" nie operuje z aż taką swobodą sarkazmem i niczyje teksty nie wywołują aż takich salw śmiechu. Co ma być, to będzie, no chyba że wmiesza się w to babcia, która dobrze wie, jak wykorzystać cudze słabości do własnych celów.
Trochę humoru do tego odcinka udało się również wnieść Robertowi, który najpierw wykazał się sporym zdziwieniem na widok lodówki, a potem ją obrabował z jakichś zimnych kawałków kurczaka. Jak gdyby to był rok 2015, a on był jednym z tych biednych, wiecznie niedokarmionych mężów, których żonom ani się śni przygotowywanie jedzenia. Tak się zmieniło "Downton Abbey"!
W ciągu ostatnich dwóch sezonów sporo było u nas narzekania na brytyjski serial – a już na pewno nie dalibyśmy mu Emmy! – ale otwarcie finałowego sezonu trudno uznać za nieudane. W trwającym ponad godzinę odcinku nie było żadnych znaczących wydarzeń, ale okazuje się, że to nie zawsze jest potrzebne. Ważne, żeby odcinek zgrabnie "płynął", nie osiadając na mieliznach i dostarczając od czasu do czasu trochę tego charakterystycznego humoru, który udowadnia, że nikt tu nie stracił dystansu do siebie. Mimo całego tego wyidealizowania, mimo sentymentalizmu i ciągłych dramatów.
"Downton Abbey" nigdy już nie będzie nam się wydawać takie świeże i nadzwyczajne jak na początku, bo po pięciu latach to po prostu niemożliwe. Ale jeśli poziom z tego odcinka zostanie utrzymany, szykuje nam się przyjemny i całkiem solidny finałowy sezon. Czego sobie i państwu życzę.