"Castle" (8×01): Sekrety i pająki
Andrzej Mandel
23 września 2015, 14:03
"Castle" powrócił w dobrej formie, choć jest kilka rzeczy, do których się przyczepię. Jednak całość trzymała w napięciu i sprawia, że tydzień oczekiwania na następny odcinek będzie trudny. Uwaga na spoilery.
"Castle" powrócił w dobrej formie, choć jest kilka rzeczy, do których się przyczepię. Jednak całość trzymała w napięciu i sprawia, że tydzień oczekiwania na następny odcinek będzie trudny. Uwaga na spoilery.
Powrotu "Castle" wyczekiwałem z niecierpliwością – to nie tylko jeden z moich najbardziej ulubionych seriali, ale także jeden z lepszych masowych seriali. Ten "zwykły" procedural umiejętnie łączy bowiem w sobie niezły humor, farsę w starym dobrym stylu (matka Ricka!) i autoironię z odrobiną mrocznego klimatu. Szczerze mówiąc, dla mnie najlepsze odcinki "Castle" to te, które skrzą się od humoru. "XY" do tej kategorii nie należał, bo 8. sezon zaczynamy od pełnego napięcia, mrocznego odcinka pełnego trupów. Tym razem nie dostaliśmy typowej ani nietypowej sprawy tygodnia. Tym razem wszystko zaczyna się od tajemniczego telefonu do Beckett.
Tak, ani przez moment nie wierzyłem, że dzwoni telemarketer. A Wy?
Zanim jednak przejdę do pochwał, muszę ponarzekać. O ile bowiem podoba mi się więcej Alexis (któż nie lubi ślicznej Molly Quinn?), to jednak to, co robiła za plecami Ricka, i sposób jego reakcji na to kompletnie nie pasuje mi do jej profilu. I nawet biorąc pod uwagę fakt, że to Castle jest mocno nietypowym rodzicem, to jednak powinien był inaczej zareagować na wieść, że Alexis sfałszowała jego podpis na wniosku stażowym. Fakt, że poprzednia wersja biura Prywatnego Detektywa Ricka Castle była fajniejsza, to zupełnie inna rzecz. Biuro w stylu Bonda ma swój smaczek.
Ale takie nastoletnie wręcz zachowanie kompletnie nie pasuje do Alexis, która w tej relacji rodzica z dzieckiem mocno matkowała własnemu ojcu, zachowując się wielokrotnie bardzo dojrzale. Najwyraźniej scenarzyści nadal nie mają pomysłu na rozwój tej postaci (a resztę bohaterów prowadzą dobrze), choć plusem jest to, że najwyraźniej mamy szansę na więcej Alexis w tym sezonie. Będę jednak narzekać, bo jej zachowanie – prowadzenie spraw za plecami ojca i fałszowanie podpisu – bardziej pasuje do zbuntowanej nastolatki niż dwudziestoletniej kobiety.
Podobnie niezrozumiała jest dla mnie tajemniczość Beckett. Nawet jeżeli zrobiła to, by chronić Ricka, to jednak po siedmiu latach wspólnego prowadzenia spraw Kate chyba powinna zdawać sobie sprawę, że Castle jest godny zaufania oraz bardzo cenny przy każdym śledztwie. Poza tym i tak zawsze wejdzie oknem tam, gdzie nie chcą go wpuścić drzwiami. Ot, wyszedł z tego taki sekret dla samego sekretu.
Te dwie rzeczy mocno nie zagrały, ale nie zmieniło to faktu, że "XY" jest odcinkiem dobrym i daje nadzieję na to, że 8. sezon "Castle" poziomu nie zaniży. Szczególnie, że już od pierwszych chwil mamy ukłony wobec fanów i dzieje się bardzo dużo, w dodatku z sensem.
Przede wszystkim, bardzo spodobało mi się wprowadzenie nowej postaci, byłej policjantki a obecnie specjalistki od bezpieczeństwa Hayley Shipton (Toks Olagundoye). Zadziorna, pewna siebie i potrafiąca naprawdę sporo kobieta naprawdę może dodatkowo ożywić serial. Na chwilę obecną już się jej udało.
Moją uwagę zwróciły jednak najbardziej trzy sceny. Po pierwsze, świetna scena z pająkami – aż się czuło, jak chodzą po twarzy. Po drugie, wejście dawnego senatora Brackena łącznie (a nawet przede wszystkim!) z groźbą Castle'a. A po trzecie, widowiskowa strzelanina na posterunku. Tak, było co oglądać i jest na co czekać. To miło, że "Castle" wciąż trzyma poziom. I dobrze, że Rick nie spalił sobie koszuli.