"Glee": Gdzie ten seks? Czyli wiele hałasu o nic
Marta Rosenblatt
10 listopada 2011, 09:28
Zarówno reklamy od FOX-a, jak i wojujący konserwatyści sprawili, że oczekiwania względem odcinka "The First Time" były ogromne. Czy udało się je spełnić?
Zarówno reklamy od FOX-a, jak i wojujący konserwatyści sprawili, że oczekiwania względem odcinka "The First Time" były ogromne. Czy udało się je spełnić?
Za nami jeden z najgorętszych odcinków "Glee" w historii. A przynajmniej taki miał być. Reklamy, sneak peaki, spoilery, wszystko to sprawiło, że większość z nas miała ogromne oczekiwania. Niestety cały ten szum wpłynął niekorzystnie na odbiór "The First Time". Paradoksalnie był to najlepszy odcinek 3. sezonu. Ba, w ogóle jeden z lepszych odcinków "Glee".
Muzycznie było prawie perfekcyjnie. W pamięć zapadnie na pewno piosenka "America" z "West Side Story". Choreograficznie i wokalnie – ideał. Kolejny dowód na to, że Naya Rivera ma kapitlany głos. Aż prosi się o więcej piosenek w jej wykonaniu. No i ta czerwień! Po czymś takim 6. odcinek zapowiada się szczególnie ekscytująco. Pozostałe piosenki także mogły się podobać, nawet osłuchane/mało oryginalne "Uptown Girl" nie raziło. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że w Dalton Academy jednak mają nauczycieli.
Scenariusz tym razem nie zawiódł. Przyczepić można się chyba tylko do braku Sue. Na szczęście normę zjadliwości wyrobiła za nią Santana, kiedy oceniała umiejętności łóżkowe Finna.
W zasadzie wszystko w tym odcinku oceniam pozytywnie. Nie jestem specjalną fanką "Klaina" czy "Finchel", ale wyobrażam sobie radość ich wielbicieli. Zwłaszcza fanów Kurta i Blaine'a – "ten trzeci" był strzałem w dziesiątkę. Sebastian zneutralizował potężną dawkę słodyczy, która towarzyszyła tej dwójce. Fajnie, że im się układa, ale po którymś tam odcinku patrzenia na ich maślane oczęta tęcza wychodziła uszami.
Scenarzyści zaplusowali u mnie też wątkiem Mike'a. Fajnie, że nie został bezlitośnie ucięty jak wiele wcześniejszych. Skoro mowa o uciętych wątkach – takim zdawał się być wątek Karofsky'ego. Szczęściarzy umiejących powstrzymać się od spoilerów musiała więc spotkać nie lada niespodzianka.
Wracając do kwestii "najgorętszego odcinka" i samego tytułu, trzeba sobie jasno powiedzieć, że to był wielki zawód. Zgoda, to serial dla młodzieży. Nie oczekiwałam odważnych scen w stylu "Skins", ale wydaję mi się, że pokazano trochę za mało. Być może cały ten PR sprawił, że miałam wybujałe oczekiwania, ale gdybym tylko dłużej mrugnęła, to mogłabym nie zauważyć sceny "pierwszego razu", wplecionej zresztą w finałową piosenkę.
Trzeba za to pochwalić nieliniowy montaż. Czasem mógł drażnić, ale dodał sporo świeżości i sprawił, że mimo wszystko to był jednak wyjątkowy odcinek.