"Quantico" (1×01): Federalne biuro tego i owego
Bartosz Wieremiej
29 września 2015, 20:30
"Run" pozostawia po sobie dziwne wrażenie. Ale nie da się jednak ukryć, że Joshua Safran – niegdyś producent "Plotkary" – w stworzonym przez siebie, przerysowanym, a czasem absurdalnym świecie czuje się wystarczająco pewnie, aby sprawić frajdę tym jakże przesadzonym pod każdym względem pilotem. Spoilery.
"Run" pozostawia po sobie dziwne wrażenie. Ale nie da się jednak ukryć, że Joshua Safran – niegdyś producent "Plotkary" – w stworzonym przez siebie, przerysowanym, a czasem absurdalnym świecie czuje się wystarczająco pewnie, aby sprawić frajdę tym jakże przesadzonym pod każdym względem pilotem. Spoilery.
Od pierwszych minut w "Quantico" daje się do zrozumienia, że jakiekolwiek pozory rzeczywistości czy prawdopodobieństwa należy zostawić za oknem. Uczyńmy więc tak, zrelaksujmy się i dla świętego spokoju na godzinę przestańmy myśleć. Inaczej serial ABC wszystkich nas wykończy, i to bardzo, bardzo szybko.
W tych czterdziestu minutach nie brakowało zdarzeń dziwnych, przesadzonych i zaskakujących. Tak po prostu wysadzono w powietrze Grand Central Terminal (GCT) – serio, ta słynna budowla wyglądała lepiej po inwazji Chitauri w "The Avengers". Terroryści spokojnie zinfiltrowali FBI, a spiski zawierające w sobie jeszcze większe spiski chyba są chlebem powszednim. Seks z nieletnimi, zastrzelenie rodzica i dzielenie się tożsamością z siostrą bliźniaczką traktuje się jak zwykłe sekrety i bez problemu umożliwiają one rozpoczęcie nauki w Akademii FBI. Nawet ucieczka rzekomej terrorystki ze słabo obstawionego konwoju przebiegła bez najmniejszego kłopotu. Naprawdę nie przesadzam, to wszystko zdarzyło się w tym odcinku. Nie przejmujcie się więc i nie analizujcie.
Wydarzenia w "Run" rozgrywają się na dwóch planach czasowych: bezpośrednio po wspomnianym ataku na Grand Central Terminal i 9 miesięcy wcześniej – na moment przed i w pierwszych dniach pobytu w Quantico Alex Parrish (Priyanka Chopra) i innych rekrutów. Przez cały odcinek całkiem sprawnie, choć z niewielkim potknięciami, przeskakiwaliśmy między jednym okresem a drugim. Jak na razie więcej ciekawszych momentów zawierały pierwsze dni szkolenia.
Pomógł w tym znacząco zestaw bohaterów, który je rozpoczął, i fakt, że przynajmniej na początku wyglądało to jak jeden z tych filmów o letnich obozach albo jak coś wziętego z literatury młodzieżowej. Oto wymuskany zestaw różnorodnych postaci rozpoczyna bardzo trudne i niebezpieczne szkolenie i czyni to z humorem oraz odrobiną dystansu. Oczywiście każda z postaci ma swoje tajemnice, a część wykorzystuje dla własnych celów stereotypy na temat swojego pochodzenia. Na szczęście jednak nie robi się tego jedynie dla sztuki. Prawdopodobnie jedno z nich (lub kilkoro?) odpowiadało za atak na GCT, a FBI jak na razie winą obarcza naszą główną bohaterkę, czyli Alex Parrish.
Pomiędzy tym wszystkim najlepsze wrażenie wśród scen umiejscowionych przed atakiem sprawiała sekwencja złożona z wzajemnych przesłuchań przeprowadzanych przez rekrutów przy wykorzystaniu wariografów. Najlepsze, ponieważ akurat w tych minutach udało się zawrzeć nutkę prawdy.
Tak, wykształceni i inteligentni ludzie aplikujący do pracy amerykańskich agencjach rządowych rzeczywiście boją się wariografów. Nie dlatego, że te działają – czasem ocena czyjejś prawdomówności przy pomocy rzutu monetą przynosi lepsze efekty – ale dlatego, że oblanie takiego "badania" może już na zawsze uniemożliwić zdobycie wymarzonej pracy, np. w FBI. Zbudowanie więc kilkuminutowej sekwencji wokół realnego strachu i informacji, które bohaterowie wyłuskali na temat swoich kolegów, a także zakończenie jej strzałami, było bardzo ciekawym posunięciem.
Dobrze wypadł również debiut Priyanki Chopry w amerykańskiej telewizji. Pozostała część obsady też nie zawiodła. Dzięki temu właśnie opisana wyżej scena w ogóle wywoływała jakąkolwiek reakcję. Wystarczająco dużo nam też ujawniono, aby chciało się zasiąść do kolejnego odcinka. Owszem, zdarzyło się kilka kompletnych odlotów, ale jak na razie scenarzyści poruszają się raczej z wyczuciem po cienkiej granicy między elementami znanymi z oper mydlanych a kosmiczną głupotą. Poza tym zalecenie dotyczące braku nadmiernego myślenia wciąż obowiązuje.
I dlatego nie powiem wam dokładnie, co powoduje, że ta produkcja, robiona w wiosce znajdującej się gdzieś pomiędzy Shondaville a fabryką produkującą wypucowanych agentów na potrzeby telewizji, działa, sprawia frajdę i może się dobrze sprzedać. Nie jestem też w stanie określić, jak szybko cała intryga obierze kierunek, który zagnie czasoprzestrzeń, wyprostuje zwoje mózgowe itp. Na chwilę obecną jest to po prostu jeden z ciekawszych pilotów, jakie widziałem w ostatnich dniach, i sam nie wierzę, że właśnie to napisałem.
Co za jesień.