"The Last Man on Earth" (2×01): Nowe otwarcie
Marta Wawrzyn
29 września 2015, 18:30
Powrót "The Last Man on Earth" – komedii FOX-a, która w zeszłym sezonie zachwyciła nas pomysłem na siebie i rozczarowała wykonaniem – sponsoruje literka "S", jak samotność. I choć znów jedne rzeczy mogą się podobać bardziej, a inne mniej, na tle tegorocznej jesiennej miernoty ten odcinek wypada naprawdę nieźle. Spoilery!
Powrót "The Last Man on Earth" – komedii FOX-a, która w zeszłym sezonie zachwyciła nas pomysłem na siebie i rozczarowała wykonaniem – sponsoruje literka "S", jak samotność. I choć znów jedne rzeczy mogą się podobać bardziej, a inne mniej, na tle tegorocznej jesiennej miernoty ten odcinek wypada naprawdę nieźle. Spoilery!
Nie wiem, czy pamiętacie, ale zanim "The Last Man on Earth" stał się irytującą komedią o postapokaliptycznych romansach, potrafił nas zaskoczyć mroczną wizją świata, w której człowiek zostaje sam jak palec. Można robić, co się chce, łamać wszelkie reguły życia społecznego, brać ze sklepowych półek, na co ma się ochotę, i mieć w nosie, "co ludzie pomyślą" – a jednak czegoś brakuje. Jakiejkolwiek istoty żywej, do której można by się odezwać. Dopóki Phil Miller (Will Forte, wciąż tak samo wspaniały) jej nie miał, serial wydawał się naprawdę niezły – zaskakujący, świeży i tak depresyjny, jak tylko współczesne komedie być potrafią.
A potem świat Phila się zaludnił i nagle się okazało, że "The Last Man on Earth" wypada średnio, kiedy przychodzi mu opowiadać o związkach międzyludzkich. Nie dość że z głównego bohatera zrobiono totalnego palanta, to jeszcze większość tego, co się wtedy wydarzyło, zwyczajnie chce się zapomnieć. Mimo paru niezłych kreacji aktorskich – to nie był udany pomysł, to nie były dobre postacie. Świetnie, że w finale 1. sezonu zdecydowano się na reset i Phil został sam z Carol (Kristen Schaal), z którą wypada najlepiej. Pytanie brzmiało – co dalej. Zwłaszcza że w kosmosie plącze się samotnie jeszcze jeden Miller, brat Phila (Jason Sudeikis).
Na razie w zasadzie na to pytanie nie odpowiedziano, pierwsze 20 minut 2. sezonu utrzymuje stan przejściowy. Jak na początku 1. sezonu mieliśmy jedno duże dziecko, szalejące na wszelkie sposoby i jednocześnie przerażone wizją spędzenia reszty swoich dni w samotności, tak teraz mamy ich dwoje. Phil i Carol mają świetne wejście – bombowy środek transportu, fajowe mieszkanko i ogólnie dużo fantazji. Biały Dom zamienił się w plac zabaw, po którym małżeństwo Millerów szaleje ze zdwojoną energią. Znów otrzymujemy sceny w stylu tych, którymi "The Last Man on Earth" kupił nas na początku, ze świetną parodią prezydenckiego briefingu na czele.
Ale kiedy dzień się kończy, okazuje się, że to wciąż nie to. Samotność we dwoje to nadal samotność, zwłaszcza dla Carol, która wyraźnie chce powrotu do Tucson, do grupy prawdziwych, żywych ludzi. Rozpoczyna się więc kolejna podróż, prowadząca przez pachnący apokalipsą pokój w Delaware i stację benzynową w Oklahomie, która okazuje się ważniejszym przystankiem, niż początkowo miała być. Phil gubi Carol i znów zostaje sam, w towarzystwie piłek. Wraca do Tucson, a tam też nie ma nikogo. Tymczasem w kosmosie Jason Sudeikis skreśla kolejne kraje i żegna kolejne robale. Tak depresyjnie w "The Last Man on Earth" nie było od dawna.
I od dawna nie było tak dobrze. Komedia FOX-a wygrywa, kiedy ma do powiedzenia coś, czego nie znajdziemy w typowym sitcomie. Kiedy postępuje z widzem brutalnie, pokazuje, jak uderzająca potrafi być samotność, i odkrywa prawdy o nas wszystkich. Kiedy miesza inteligentny, absurdalny humor z kompletnymi wygłupami. Kiedy daje się popisać Willowi Forte. Kiedy staje się czymś więcej niż zwykłą papką z telewizji ogólnodostępnej.
Nie jestem pewna, czy odcinek "Is There Anybody Out There?" to zapowiedź lepszego sezonu niż poprzedni, czy raczej dowód na to, że ten serial zawsze będzie taki sam – czasem dziwny, zaskakujący i absorbujący, czasem bardzo, ale to bardzo przeciętny. Nie wiem, jak wiele można wycisnąć z robaków opuszczających jeden po drugim astronautę Mike'a, ale na pewno wolę oglądać jego niż dawną ekipę z Tucson. Pytanie, czy brat Phila, próby jego sprowadzenia na Ziemię i ewentualne skutki w ogóle mają potencjał, by stać się głównym wątkiem.
Trudno w tej chwili cokolwiek przewidzieć, bo wiemy tylko, że Phil wrócił do Tucson, Carol uparcie czeka na niego w Oklahomie, a dawna ekipa gdzieś znikła. Można z tego ułożyć zupełnie nowy sezon, można zrobić to tak, że w kolejnym odcinku znów będziemy oglądać miłosne wielokąty i inne bzdury. Ciekawa jestem, jakich wyborów dokonają scenarzyści. Po tym otwarciu mają u mnie znów kredyt zaufania, choć chyba już nie do końca wierzę, że z "The Last Man on Earth" wykluje się kiedykolwiek coś wybitnego. Ale nadal zdecydowanie bym tego chciała.