"The Grinder" (1×01): #PrawniczeŻycie
Mateusz Piesowicz
1 października 2015, 12:32
Przyznaję, że zerkając na pozytywne opinie amerykańskich krytyków na temat "The Grinder", nie dowierzałem im do końca. Udany nowy sitcom od FOX-a? A jednak, wszystko wskazuje na to, że w końcu dostaliśmy coś, co ma szansę przetrwać jesień, dobrze nas przy tym bawiąc. Spoilery.
Przyznaję, że zerkając na pozytywne opinie amerykańskich krytyków na temat "The Grinder", nie dowierzałem im do końca. Udany nowy sitcom od FOX-a? A jednak, wszystko wskazuje na to, że w końcu dostaliśmy coś, co ma szansę przetrwać jesień, dobrze nas przy tym bawiąc. Spoilery.
Może to efekt wchłonięcia zbyt dużej liczby beznadziejnych nowości, ale oglądając "The Grinder" miałem wrażenie, że oto trafiło mi się coś wręcz znakomitego. Tak bardzo odstającego poziomem od reszty premierowej nędzy, że wydawało się być wręcz z innej planety. Gdy trochę ochłonąłem, dotarło do mnie, że aż tak dobrze nie było i kolejna nowość od FOX-a nie wywróci serialowego świata do góry nogami. Jednak ciągle była to na tyle udana premiera, że wcale nie muszę obniżać swoich wymagań, by przedstawić Wam ją w pozytywnym świetle.
Już na samym początku orientujemy się, że nie będzie to kolejny zwykły sitcom, bowiem tytułowy "The Grinder" właśnie się… skończył. Po ośmiu sezonach na antenie, hitowy prawniczy procedural (swoją drogą serial nie wyglądał na taki, który zebrałby pochwały na Serialowej) dokonał żywota, a wraz z nim skończył się czas jego gwiazdy – Deana Sandersona (Rob Lowe). Ten, będąc, jak sam to określa, na autostradzie swojego życia, szuka teraz zjazdu z niej i w tym celu zawitał do rodzinnego Boise w stanie Idaho. A konkretnie do domu swojego brata, Stewarta (Fred Savage), prawnika prawdziwego, nie telewizyjnego. Towarzysząc mu w sądzie, Dean stwierdza, że to jest właśnie to, co chce robić i po latach grania adwokata, postanawia wcielić się w niego w rzeczywistości. Jak łatwo się domyślić, Stewart jest znacznie mniej zapalony do tego pomysłu.
Pilot skupia się w głównej mierze na relacjach pomiędzy braćmi, uwypuklając typowy konflikt pomiędzy rodzeństwem, w którym jeden jest gwiazdą, a drugi szarym obywatelem. Twórcy nie wpadają jednak w pułapkę i zamiast ugrzęznąć w banalnych kłótniach, rozgrywają sprawę szybko i sprawnie. Nie ma czasu na długie przedstawianie bohaterów. Poznajemy ich już w trakcie procesu, gdzie kompletnie pozbawiony charyzmy Stewart przepadłby w przedbiegach, gdyby nie pewny siebie Dean.
Cały odcinek mija błyskawicznie, a to w głównej mierze zasługa umiejętnie napisanego scenariusza, w którym z początku wrogo nastawieni do siebie bracia, ostatecznie stają się idealnie zgraną drużyną. Wszystko to już gdzieś widzieliśmy, ale "The Grinder" świetnie posługując się kliszami i schematami, wyciąga z nich to, co najlepsze, trzymając przy tym równe tempo od początku do końca. Dawno nie widziałem sitcomu, w którym nie ma naprawdę ani jednego przestoju czy zbędnej sceny. To wprawdzie tylko 20 minut, ale mało komu ostatnio się taka sztuka udawała.
W dodatku twórcy idealnie trafili z obsadą – zarówno Rob Lowe, jak i Fred Savage są świetni w swoich rolach, ale zwłaszcza ten pierwszy jest castingowym strzałem w dziesiątkę. Dean w wykonaniu Lowe'a sprawia wrażenie, jakby nigdy nie opuścił planu zdjęciowego swojego serialu. Nieważne, czy siedzi na blacie w kuchni i z poważną miną oświadcza, że nie może spać (choć jest ósma wieczór), czy z szelmowskim uśmiechem wpada na salę sądową, Sanderson jest gwiazdą o każdej porze dnia i nocy. A Lowe idealnie się do takiej roli nadaje, inteligentnie kpiąc z własnego wizerunku. Znalazło się nawet miejsce na mrugnięcie okiem w kierunku fanów Chrisa Traegera.
Zresztą nie tylko Lowe bawi się swoją rolą, ponieważ cały "The Grinder" wygląda na wielką zgrywę. Twórcy odrobili pracę domową i wyśmiali schematy seriali prawniczych, ale zrobili to z naprawdę dużą klasą, bez uciekania się do toaletowego humoru. Mamy więc podniosłą muzykę w odpowiednich momentach, mamy zgłaszanie sprzeciwów i ich uchylanie, mamy nawet Deana Sandersona wymachującego okularami przed ławą przysięgłych z prawdziwą gracją. Jeśli widzieliście choć jeden odcinek jakiegokolwiek prawniczego procedurala, to łatwo rozpoznacie poszczególne elementy i będziecie się przy tym dobrze bawić. Co więcej, również inne żarty wypadają tu całkiem nieźle (analogia do Noah Wyle'a skradła odcinek) i wypada sobie tylko życzyć, by ten poziom udało się utrzymać.
"The Grinder" okazał się więc zaskakująco udaną premierą, z całkiem oryginalnym pomysłem na siebie i sporą dawką autoironii. Doceniam to tym bardziej, że znalezienie w telewizji ogólnodostępnej komedii opierającej się na inteligentnym dowcipie stawało się ostatnio coraz trudniejsze. Choć tutaj nie wspięto się jakieś wyżyny, to co zaprezentowano na razie mi wystarcza, by dać temu serialowi prawdziwą szansę. Póki co mogę Wam z czystym sumieniem polecić tego pilota.