"Grandfathered" (1×01): Wujek Jesse ma wnuczkę
Marta Wawrzyn
1 października 2015, 19:02
Wujek Jesse z "Pełnej chaty" właśnie został dziadkiem. I jest to wiadomość na tyle sympatyczna, że pewnie spędzę przynajmniej kilka tygodni z nową, choć nie do końca świeżą, komedią FOX-a. Ale rozumiem też tych, którzy nie będą chcieli.
Wujek Jesse z "Pełnej chaty" właśnie został dziadkiem. I jest to wiadomość na tyle sympatyczna, że pewnie spędzę przynajmniej kilka tygodni z nową, choć nie do końca świeżą, komedią FOX-a. Ale rozumiem też tych, którzy nie będą chcieli.
Podczas gdy "The Grinder" rzeczywiście nas pozytywnie zaskoczył – mimo świetnej obsady nie sądziłam, że ten absurdalny pomysł będzie działał w takim zwykłym sitcomie, a jednak! – "Grandfathered", który dzięki Canal+ już się dorobił polskiego tytułu "Dziadek z przypadku", jest dokładnie tym, czego się spodziewałam. Sympatyczną rodzinną komedią, niespecjalnie śmieszną, ale wystarczająco wdzięczną, by zainteresowali się nią dawni fani "Pełnej chaty" i gorącego wujka Jessego.
John Stamos, który ma już 52 lata, w praktyce powtarza swoją rolę sprzed lat. Czyli przystojnego, troszkę niepoukładanego faceta, którego uwielbiają wszystkie kobiety. A on powtarza, że najbardziej zależy mu na rodzinie, i choć wydaje się to tylko kolejnym tekstem służącym do podrywu, rzeczywiście gdzieś tam w głębi ma to na myśli. W "Pełnej chacie" Jesse dość szybko został złowiony, w "Grandfathered" Jimmy pozostał kawalerem do pięćdziesiątki.
Ale, jak się okazuje, dawno, dawno temu udało mu się zostać ojcem. Jego dziewczyna sprzed lat, Sara (Paget Brewster), urodziła syna (Josh Peck), o którego istnieniu oczywiście nie miał pojęcia. I oto pewnego dnia młodzieniec znienacka pojawia się w restauracji Jimmy'ego, zaskakuje go przy wszystkich pracownikach i na dokładkę jeszcze wręcza mu malutkie dziecko – jego wnuczkę, Edie. W zamian dostaje… wizytówkę. Na tym jednak serial się nie kończy, Jimmy bardzo szybko łapie, że jeszcze chwila i popełniłby okropny błąd – i tak oto jego życie czarującego, acz samotnego właściciela modnej knajpy na zawsze się zmienia.
Tyle tytułem wstępu, teraz będzie o tym, co w "Grandfathered" działa, a co niekoniecznie. Przede wszystkim – jest to serial stworzony specjalnie dla Johna Stamosa, który do takiej roli pasuje idealnie. I wypada w niej bardzo dobrze, jest naturalny, wyrazisty i potrafi ostro zakpić z własnego wizerunku. Błyskawicznie też łapie chemię i z Paget Brewster, i z Joshem Peckiem. To dobra wiadomość. Serial ogląda się przyjemnie, nie widać tu większych potknięć. To po prostu sympatyczna komedia rodzinna, której największą zaletą jest znana twarz w roli głównej.
Ale wybicie się ponad przeciętność łatwe nie będzie. "Grandfathered" opiera się na popkulturowych banałach, wiele razy przeżutych i wyplutych. Takie sytuacje przerabialiśmy dziesiątki razy i często wypadały one lepiej. Ja wiem, że to komedia, ale tempo, w jakim wszyscy przystosowują się do nowej sytuacji i wskakują w swoje nowe role, jest porażające. Nie mija dziesięć minut i Jimmy już niańczy i przewija wnuczkę, o której istnieniu przed chwilą nie miał pojęcia. Po dwudziestu wszyscy już stanowią wesołą rodzinkę. Gdzieś w tym wszystkim zagubiły się prawdziwe emocje, które powinny pojawić się w tak niecodziennej sytuacji. Nawet jak na sitcom, przesadnie je spłycono, by nie powiedzieć: zlekceważono.
Zrozumiałabym, gdyby to prowadziło to lepszych gagów. Ale tak nie jest. W "Grandfathered" rzadko ktokolwiek mówi cokolwiek śmiesznego – z całego odcinka wynotowałam tylko Geralda i jego "28 powodów, dla których super jest mieć tatę". Jeśli coś tutaj działa, to prędzej właśnie sceny, w których położony został nacisk na emocje. Kiedy scenarzyści każą biegać Jimmy'emu pomiędzy dzieckiem a ważnymi klientami w restauracji, niczym w starej komedii stapstickowej, trudno jest nie poczuć irytacji. Ale już kiedy świeżo upieczony dziadek pędzi przerażony do szpitala z wnuczką pod pachą, serial staje się czymś więcej niż typowym sitcomem o niczym.
Krótko mówiąc, "Grandfathered" rozpoczyna swoją przygodę z telewizją pilotem dość nierównym, ale niesamowicie sympatycznym. Trudno powiedzieć, jak się potoczą jego losy – na razie oglądalność ma słabiutką, ale FOX już się przyzwyczaił do takiej oglądalności we wtorki. Ja mu życzę jak najlepiej, choć trzymać kciuki będę raczej za "The Grinder", który co prawda też telewizji nie zrewolucjonizuje, ale znacznie więcej wyciska z tego wszystkiego, co już było przerabiane dziesiątki razy.
Serial będziecie mogli oglądać w Canal+ Seriale. Start 13 października o godz. 22:00. Polski tytuł to "Dziadek z przypadku".