"The Flash" (2×01): Błyskawiczna rekonstrukcja
Bartosz Wieremiej
8 października 2015, 15:03
Barry Allen i spółka wrócili na ekrany The CW w dobrym stylu. W "The Man Who Saved Central City" nie brakowało dramatycznych wydarzeń, a stosunkowo dużo czasu spędzono na odbudowywaniu i remontowaniu różnych rzeczy. Spoilery.
Barry Allen i spółka wrócili na ekrany The CW w dobrym stylu. W "The Man Who Saved Central City" nie brakowało dramatycznych wydarzeń, a stosunkowo dużo czasu spędzono na odbudowywaniu i remontowaniu różnych rzeczy. Spoilery.
Kiedy wiosną żegnaliśmy się z Barrym (Grant Gustin), nasz bohater pędził w stronę czarnej dziury. Zresztą, żeby dalej się nie oszukiwać: starał się uratować Central City przed zagrożeniem, którego sam był sprawcą. Wspominam o tym, ponieważ pomimo czasowego przeskoku na samym początku, premierowy odcinek 2. sezonu w żadnym momencie nie ucieka od odpowiedzi na pytania o tamte wydarzenia i ich konsekwencje.
"The Man Who Saved Central City" przede wszystkim pozwala nam odczuć, dlaczego na samym początku tzw. Team Flash chwilowo nie istnieje. Wiemy, że uratowanie miasta przed zagładą nie obyło się bez ofiar, ku rozpaczy Caitlin (Danielle Panabaker) – tak, Ronnie (Robbie Amell) dołączył do grona poległych i zasłużonych. Wiemy także, że po tych wydarzeniach mieszkańcy ocalonego miasta nie szczędzą sympatii, z ich perspektywy, swojemu wybawcy w czerwonym kubraczku.
Sposób, w jaki funkcjonują różne punkty widzenia na wydarzenia sprzed sześciu miesięcy, oraz to, jak bohaterowie na nie zareagowali, dominuje nad akcją odcinka. Wykorzystany zostaje przy tym szeroki wachlarz emocji. Poruszane są tematy niesłusznego przypisania zasług i poczucia odpowiedzialności za śmierć osób bliskich. Jest odrobina złości, tęsknoty, wstydu i dużo smutku. Co ciekawe, jeśli ewentualnie byłoby nam mało, pod koniec zadbano wybuch radości z powodu bardzo szybkiego wyjścia na wolność Henry'ego Allena (John Wesley Shipp).
Przez większość z tych 40 minut nasza drużyna powoli wracała do wspólnej pracy. Efekty były różne, szczególnie że Barry przerabiał w tym odcinku jeden z najgorszych pomysłów, jaki scenarzysta może podsunąć swojej postaci: "Nie chcę krzywdzić bliskich. Zrobię wszystko sam". Ostatecznie wszyscy ponownie zaczęli pracować razem i bardzo szybko rozprawili się z przeciwnikiem. Całe szczęście – dłużące się opowieści o bohaterach odrzucających swoich bliskich, bardzo szybko stają się nieznośne.
Tym razem Central City zagrażał Atom-Smasher (Adam Copeland), którego misją okazało się zabicie Flasha, a wcześniej jakiejś wersji samego siebie. Sam wątek stanowił tło dla wszystkich innych wydarzeń i raczej wydawał się czymś, z czym ostatecznie łatwo sobie poradzić. Sprowadzenie Atom-Smashera do poziomu przerośniętego gołębia pocztowego potwierdzono zresztą w ostatnich scenach. Umierający złoczyńca tak po prostu swobodnie poinformował, kto stał za jego działaniami. W ten właśnie sposób po raz pierwszy pada w odcinku ważne bardzo słowo – Zoom.
I jeśli naprawdę miałbym dalej referować ten odcinek, to pewnie musiałbym wspomnieć o nagraniu, jakie zostawił Harrison Wells, znaczy Eobard Thawne (Tom Cavanagh). Dokładniej o tym, jak w ekspresowym tempie doprowadziło ono m.in. wspomnianego już uwolnienia Henry'ego. Musiałyby paść pewnie ze dwa zdania o Jayu Garricku (Teddy Sears), a także o snach i świętowaniu po tragediach i katastrofach. Strasznie dużo tego?
W większości wypadków cała tę żonglerkę wątkami, bohaterami, nagranymi materiałami, retrospekcjami i snami uprawiano z dużą wprawą. W wielu wypadkach chciało się, aby coś się zdarzyło. Przykładowo, by Cisco (Carlos Valdes) odwiedził Caitlin. Świetnie w "The Man Who Saved Central City" wypadł zwłaszcza Jesse L. Martin. Grany przez niego Joe West zaliczył ciekawe sceny praktycznie ze wszystkimi, a retrospekcja z młodym Barrym miała mnóstwo uroku i ciepła.
Równocześnie ta ambitna lista rzeczy do zrobienia spowodowała, że niektóre ważne wydarzenia po prostu nam uciekły. Fakt, że Atom-Slasher zabił sam siebie i nie dostaliśmy jeszcze sensownego wytłumaczenia, przemknął w tle. Tak jak pytanie, jak przez ostatnie miesiące Allenowi udało się utrzymywać otrzymane w spadku S.T.A.R. Labs. Z kolei wręcz marnotrawstwem wydaje się to, że Henry Allen z więzienia wyszedł kilka chwil po znalezieniu nowego dowodu, a już moment później zdecydował się na wyjazd.
Ostatecznie jednak, pomimo drobnych problemów czy wad, była to bardzo udana premiera sezonu. W błyskawicznym tempie uprzątnięto po poprzedniej serii. Pozamykano wątki, które wydawało się, że aż tak znowu szybko nie znikną. Na koniec jeszcze wyznaczono kurs, jaki serial obierze w kolejnych miesiącach. Zrobiono to w dobrym stylu, choć kilku dodatkowych minut z pewnością by się przydało.
Oby najbliższe tygodnie również nie zawiodły.