Serialowa alternatywa: "Moone Boy"
Mateusz Piesowicz
14 października 2015, 21:30
Dawno nie gościliśmy w Serialowej alternatywie komedii, więc najwyższa pora nadrobić tę zaległość. Pomoże w tym "Moone Boy", czyli małe cudeńko prosto z zielonej wyspy, które będzie jak ulał pasować na coraz bardziej ponure jesienne wieczory.
Dawno nie gościliśmy w Serialowej alternatywie komedii, więc najwyższa pora nadrobić tę zaległość. Pomoże w tym "Moone Boy", czyli małe cudeńko prosto z zielonej wyspy, które będzie jak ulał pasować na coraz bardziej ponure jesienne wieczory.
Twórcą wyprodukowanego dla Sky serialu jest Chris O'Dowd, aktor dobrze znany ze swoich komediowych ról, wśród których chyba najbardziej znana jest ta z "The IT Crowd", gdzie wcielił się w Roya. Tutaj od razu ostrzeżenie – choć "Moone Boy" opowiada zupełnie inną historię niż serial o informatykach, to jednak prezentuje bardzo podobny rodzaj humoru, który można równie mocno uwielbiać, co nie znosić. Dlatego też, jeśli "The IT Crowd" Was do siebie nie przekonało, to nawet nie próbujcie z "Moone Boyem", bo z pewnością przeżyjecie rozczarowanie.
Sama historia jest na poły autobiograficzna. O'Dowd podkreśla, że większość sytuacji tutaj przedstawionych to jego własne dziecięce doświadczenia i, o ile mówi prawdę, sam nie wiem, czy należy mu z tego powodu bardziej zazdrościć, czy współczuć. Głównym bohaterem jest tu 11-letni Martin Paul Kenny Dalglish Moone (David Rawle), najmłodsze dziecko i jedyny syn w sześcioosobowej rodzinie mieszkającej w niewielkim, prowincjonalnym miasteczku Boyle w Irlandii. Chłopiec ten, na pozór zupełnie normalny, nieco fajtłapowaty i żyjący nieco w cieniu swoich trzech sióstr (jak sam podkreśla, wcale nie jest pomyłką, tylko niespodzianką), ma jednak bardzo bogatą wyobraźnię. To ona pozwoliła mu na stworzenie wymyślonego przyjaciela o paradoksalnie najbardziej pospolitym irlandzkim nazwisku – Sean Murphy (O'Dowd).
Dlaczego wymyślonym przyjacielem 11-letniego chłopaka jest zwykły facet w średnim wieku? Tego możemy się tylko domyślać, ale faktem jest, że Sean swoją rolę spełnia znakomicie. Jest dla Martina powiernikiem, głosem sumienia i zdrowego rozsądku, ale również idealnym partnerem do żartów, który jako jedyny zawsze zrozumie jego, całkiem dojrzałe jak na swój wiek, poczucie humoru. Nie oznacza to wcale, że chłopak jest zamkniętym w sobie odludkiem. Martin, choć zdecydowanie nie wyróżnia się na tle rówieśników, jest wesoły i (zwykle) pozytywnie nastawiony do świata. Sean służy tu raczej za jego swoiste dopełnienie, komentarz do rzeczywistości, która czasem przerasta chłopaka, a czasem jest dla niego kompletnie niezrozumiała.
Mamy więc do czynienia z dość klasyczną opowieścią o dojrzewaniu w małomiasteczkowym klimacie, gdzie niezrozumiany przez dorosłych chłopak musi na własną rękę radzić sobie z codziennością. I nie byłoby w tym niczego odkrywczego, gdyby nie ton, w jakim całość jest zaserwowana. "Moone Boy" to bowiem pełna absurdów komedia, gdzie nieraz ważniejsze od przeżyć głównego bohatera jest tło historii. Rzecz rozgrywa się na przełomie lat 80. i 90. w Irlandii, więc siłą rzeczy niektóre komentarze tam zawarte będą najlepiej zrozumiałe dla osób, które choć trochę znają wyspiarską rzeczywistość. Jednak bez obaw, większość z nich to kwestie tak uniwersalne, że nie potrzeba uzupełniać swojej wiedzy w internecie, by zorientować się o co chodzi. Ot, choćby jeden z odcinków pierwszego sezonu był zabawnym komentarzem do sytuacji politycznej Europy, w którym zestawiono zburzenie Muru Berlińskiego z murem odgradzającym szkołę Martina od jego domu.
Twórcy (O'Dowd napisał scenariusz wspólnie z Nickiem Vincentem Murphym) zastosowali starą jak świat sztuczkę, by pokazać dorosły świat z perspektywy dziecka, ale ten trik okazuje się ciągle działać, jeśli doda się do niego coś oryginalnego. Tutaj tę rolę spełnia rzeczywistość otaczająca Martina, której bardzo daleko do normalności. Tak naprawdę wyobraźnia chłopaka (która na ekranie często przybiera postać animowanych wstawek) wcale nie jest bowiem wyraźnie oddzielona od jego codzienności. W "Moone Boyu" wszystko jest narysowane bardzo grubą kreską – od kochających, ale mocno zakręconych rodziców, przez na pierwszy rzut oka przerażające siostry, aż po całą gamę karykaturalnych mieszkańców Boyle. W całym tym absurdalnym towarzystwie, wymyślony przyjaciel Martina zdaje się być najbardziej realną postacią. A już na pewno najbardziej zdroworozsądkowo myślącą.
Dzięki temu serial przypomina bardziej zbiór połączonych ze sobą skeczy wykpiwających irlandzką rzeczywistość, niż autentyczny obraz tamtego świata. Od początku do końca jest tu kolorowo i sympatycznie, nawet w chwilach teoretycznie bardziej poważnych, a rozumujący na swój sposób Martin tylko jeszcze bardziej ubarwia całe widowisko. To za jego sprawą udało się twórcom w oryginalny sposób przemycić najbardziej banalne tematy, na których większość sitcomów się wykłada, bo nie ma na nie pomysłu. Jak choćby dojrzewanie płciowe, które tutaj zaczyna się od argentyńskich tenisistek, a kończy śpiewaniem "Sunday Bloody Sunday" na ulicy. Czysty absurd podany w takiej formie, że nie sposób przestać się śmiać.
W ogóle humor w "Moone Boyu" stoi na bardzo przyzwoitym poziomie. Jasne, że trafiają się lepsze i gorsze żarty, ale wylewająca się z ekranu sympatyczność sprawia, że po każdym odcinku zostajemy z uśmiechem na ustach, a jednocześnie bez uczucia przesłodzenia. Twórcy dodatkowo świetnie wykorzystali czas, w którym umieścili akcję. Jeśli lata 80. i wczesne 90. są Wam z jakiegoś powodu bliskie, to tutaj poczujecie się jak w domu. Serial jest po brzegi wypełniony największymi muzycznymi przebojami z tamtego okresu i garściami czerpie ze wszystkiego, co w ówczesnej (pop)kulturze najlepsze (lub najgorsze, zależy jak na to spojrzeć). Mamy więc zarówno obowiązkowy taniec rodem z "Dirty Dancing", jak i dobrze dla nas zrozumiałe irlandzkie szaleństwo na punkcie futbolu. Dla wielu to będzie piękna podróż w czasie.
Jeśli dodać do tego bardzo dobrze dobraną obsadę z paroma gościnnymi występami (Steve Coogan!), otrzymujemy przesympatyczną komedię, która nie musi sięgać do rynsztoka, by rozbawić widzów. Jak zaznaczyłem na początku, żarty nie muszą trafić do wszystkich, bo są jednak mocno specyficzne, ale jeśli czujecie w sobie potrzebę sprawdzenia jak wygląda biblijna pijacka gra i o czym marzą wszyscy Irlandczycy, to "Moone Boy" jest właśnie dla Was.
***
Z jednej wyspy przeskakujemy na drugą, a konkretnie do Szkocji i Edynburga, gdzie rozgrywa się akcja kryminału "Case Histories". Więcej o nim za dwa tygodnie.