Pazurkiem po ekranie #95: Wiele perspektyw
Marta Wawrzyn
15 października 2015, 21:32
Twisty, pościgi, dziwne nazwiska na karteczkach i oglądanie tego samego z różnych perspektyw – tak wygląda mój tydzień serialowy. A co tam u Was? Uwaga na spoilery, w tym bardzo duży z "Homeland".
Twisty, pościgi, dziwne nazwiska na karteczkach i oglądanie tego samego z różnych perspektyw – tak wygląda mój tydzień serialowy. A co tam u Was? Uwaga na spoilery, w tym bardzo duży z "Homeland".
Ten tydzień należy przede wszystkim do "Fargo", które znów zrobiło to samo w tak samo świetnym stylu. Czyli wrzuciło totalną makabrę w świat zwykłych, poczciwych ludzi, porządnie doprawiło wszystko czarnym humorem i z tym samym spokojem i pewnością siebie co rok temu wyruszyło w podróż ku kolejnym surrealistycznym zdarzeniom.
Podobnie jak Mateusz, który recenzował premierę nowego sezonu, uważam, że może być jeszcze lepiej niż w poprzednim sezonie. Odcinek genialnie budował napięcie, był przecudny wizualnie, zaskakujący, pełen rzucanych od niechcenia metafor i zgrabnie połączony z poprzednią serią. I choć mniej więcej wiemy, co się zdarzy na końcu – dobrzy ludzie muszą przeżyć, a zło musi zostać ukarane – jestem pewna, że zbrodnia i kara w klimatach śnieżnego retro będzie smakowała równie dobrze co dwie poprzednie odsłony. Tylko mój entuzjazm do gofrów nieco spadł.
Tymczasem w "The Affair"…
…oglądaliśmy ten sam dzień po raz trzeci i czwarty. I kurcze, nie wiem, jak oni to zrobili, ale to wciąż było tak samo fascynujące! Przekonaliśmy się, że Joshua Jackson nie odstaje aktorsko od reszty obsady, a poza tym chyba wszyscy zaczęliśmy podejrzewać Cole'a o przejechanie Scotty'ego. To się po prostu samo narzuca, i to aż za bardzo. Co pewnie oznacza, że Cole jakoś przetrwał ten straszny okres, stanął na nogi i nikogo w międzyczasie nie przejechał. Niemniej jednak podejrzenia zostały rzucone.
Ciekawie było zobaczyć, jak wygląda rozpad małżeństwa Lockhartów z dwóch różnych perspektyw, bo i tutaj te różnice były bardzo, ale to bardzo duże. Dla Alison wizyta Cole'a była niemalże wtargnięciem, on z kolei zapamiętał wszystko to, co było dobre, i zapewne mocno podkręcił w swojej wyobraźni. Czyli Alison była dla niego miła, dziękowała za przybycie, nakarmiła i jeszcze wyściskała na koniec.
Mieliśmy też kłótnię Noah i Alison, szybki seks na kuchennym blacie i ogólnie wiele dowodów na to, że nigdy żadna relacja nie pozostaje w "The Affair" do końca oczywista. Niby wszystko między nimi jest dobrze, nie ma powodów, by myśleć, że się rozstaną, ale nawet miesiąc miodowy w drewnianym domku na wybrzeżu nie jest pozbawiony wzlotów i upadków. Samo życie. Zupełnie zwyczajne, a jednak wciąż tak samo hipnotyzujące.
W "Pozostawionych" też w tym tygodniu mieliśmy to samo…
…co w poprzednim odcinku, tyle że z perspektywy Garveyów, a nie Murphych. Nie sądziłam, że Damon Lindelof będzie w ogóle bawił się w wyjaśnienia, jak doszło do przeprowadzki, a tu proszę. Cofnęliśmy się w czasie i dość dokładnie poznaliśmy przyczyny decyzji o zamieszkaniu w Teksasie.
I nie dość że dostaliśmy bardzo satysfakcjonujące wyjaśnienie, to jeszcze do i tak dziwnego miksu dorzucono zjawę Patti, ostrą muzykę w słuchawkach Kevina, kolejne frapujące informacje na temat Miracle – miejsca, które generalnie od początku mnie niepokoi, bo tylko na zewnątrz przypomina wesoły obóz, w środku wydaje się być jakimś miksem sekty i bazy wojskowej – a także mocny cliffhanger. Wiem, że się powtarzam, ale to zadziwiające, jak ten serial się zmienił w 2. sezonie. Lindelof robi to, co zawsze mu szło najlepiej, czyli epatuje dziwnością i mnoży tajemnice. A ja to kupuję, starając się nie myśleć o tym, co się stało na koniec z "Lost".
W "Quantico" znów ładna pani uciekała….
…a ja zastanawiałam się, jak to możliwe, iż uważam, że jest to dobre. Czyli w zasadzie wszystko po staremu. Poza tym zaliczyliśmy pokaz kostiumów kąpielowych, walki kociaków – męskie i żeńskie, żeby było po równo – oraz dowiedzieliśmy się, kto na pewno ukończył szkołę. Kluczem do sukcesu są prawdopodobnie nieźle napisani bohaterowie, świetna obsada no i oczywiście dziesięć nowych tajemnic w każdym odcinku, dorzucanych wciąż z tym samym nonszalanckim wdziękiem.
"Homeland" dla odmiany zaskoczył nas jednym twistem…
…ale za to porządnym. Mam na myśli nazwisko, które Quinn zapisał sobie na końcu. Ktoś tu znów ma jakiś szatański plan – pytanie kto i jaki. I zdrowy rozsądek, i wcześniejsze doświadczenia kazałyby myśleć, że Saul i Carrie coś knują razem, a wszystko inne to zasłona dymna. Tylko skąd w takim razie wzięło się jej nazwisko w ostatniej scenie? I co teraz zrobi Quinn?
Jedno jest pewne: ten sezon właśnie skręcił w nieoczekiwanym kierunku i trudno przewidzieć, co właściwie z tego wyjdzie. I czy znów zakochamy się w "Homeland", czy wręcz przeciwnie.
W "Downton Abbey" wszyscy odetchnęli z ulgą…
…że nie muszą nazywać pani Carson panią Carson. A ileż w międzyczasie było śmichów i chichów! Na razie mamy zaskakująco lekki – i zaskakująco udany – sezon, w którym, owszem, nie brak nostalgii, ale przede wszystkim wyraźnie zadbano o szczęśliwe zakończenia dla wszystkich, nawet Batesów, na których spadły przez ostatnie lata wszelkie możliwe nieszczęścia.
Lady Mary pewnie poślubi na koniec Matthew Goode'a – i to przy pełnej aprobacie wszystkich. Edith zostanie kobietą sukcesu w Londynie i pewnie też znajdzie miłość. Tom zrozumiał, gdzie jest jego dom, i już tu zostanie. Daisy będzie prowadzić farmę z przybranym tatą. Tylko Thomas wciąż jest tak samo pogubiony.
Ale największą atrakcją odcinka była oczywiście wizyta dawnej pokojówki Gwen, która tak się zmieniła, że nikt jej nie poznał. Julian Fellowes napisał świetne, feministyczne zakończenie jej wątku, a całe zamieszanie, którego stała się mimowolną sprawczynią, było w gruncie rzeczy sympatyczne. Melodramatów "Downton Abbey" w finałowym sezonie unika i ja jestem jak najbardziej "za".
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!