"The Knick" (2×01): Terapia szokowa
Marta Wawrzyn
17 października 2015, 17:33
Mimo że mój tydzień zdążył się już zapełnić dobrymi serialami, "The Knick" to nadal jeden z najjaśniejszych punktów. Serial ponownie czaruje wspaniałą oprawą wizualną i muzyczną, przeraża naturalistycznie pokazanymi operacjami i przyciąga mocnym komentarzem społecznym. Uwaga na spoilery.
Mimo że mój tydzień zdążył się już zapełnić dobrymi serialami, "The Knick" to nadal jeden z najjaśniejszych punktów. Serial ponownie czaruje wspaniałą oprawą wizualną i muzyczną, przeraża naturalistycznie pokazanymi operacjami i przyciąga mocnym komentarzem społecznym. Uwaga na spoilery.
"The Knick" to jeden z nielicznych seriali, w których widać raczej rękę reżysera niż scenarzystów. Tak było rok temu – kiedy to zdarzało nam się narzekać na sztampowe wątki głównych postaci, ale zawsze zachwycaliśmy się wyśmienitą grą aktorów oraz tym, co wyprawia za kamerą Steven Soderbergh – ale tak nie musi zostać na zawsze. Od 2. sezonu przede wszystkim oczekuję, że scenariusz doścignie całą resztę i efektem będą rzeczywiście wybitne odcinki.
"Ten Knots" stanowi przede wszystkim wprowadzenie. Mamy rok 1901, czyli upłynęło ładnych parę miesięcy od wydarzeń z poprzedniego sezonu. Doktor Thackery wciąż znajduje się w klinice odwykowej, gdzie leczą jego uzależnienie od kokainy przy pomocy nowego wspaniałego leku, czyli heroiny, a rezultaty oczywiście są opłakane. Widzimy nawet, jak chirurg trzęsącymi się rękoma przeprowadza operację nosa, by w ten sposób zdobyć więcej trucizny, która niby ma go leczyć. Na szczęście zanim odcinek się kończy, pojawia się zbawca na łódce – kto by podejrzewał Gallingera o takie pomysły! – którego prosta terapia szokowa zdaje się być dużo bardziej skuteczna od tego, co zaserwowano w klinice.
W przyszłym tygodniu zapewne zobaczymy Thacka na swoim miejscu, trudno powiedzieć, czy w świetnej kondycji, ale na pewno już nie na dnie. Dno widzieliśmy teraz – genialny doktor wyglądał przerażająco, nie był w stanie normalnie mówić ani myśleć i na dodatek towarzyszyła mu zjawa dziewczyny. Wszystko inne będzie w jego przypadku postępem.
Swoją drogą, jaki świetny był w "Ten Knots" Clive Owen! Być może już się od niego odzwyczaiłam, być może zapomniałam, co potrafi, niemniej jednak znów wydawał mi się prawdziwym objawieniem. Ten odcinek zdecydowanie należał do niego, mimo że przez większość czasu przecież go w ogóle na ekranie nie było. Dał prawdziwy popis, tworząc wiarygodny obraz narkomana, który jest zbyt inteligentnym człowiekiem, żeby tak po prostu akceptować jakąkolwiek sytuację.
Ale nie tylko Thack jest w premierze 2. sezonu "The Knick" w marnej kondycji. Siostra Lucy, która na początku odcinka streszcza nam wszystko, co zaszło w międzyczasie, jest nieszczęśliwa, bo wciąż tak samo beznadziejnie zakochana. Thackery, zarejestrowany w klinice odwykowej pod nieswoim nazwiskiem, jej listów w ogóle nie dostaje, a nawet gdyby dostawał, prawdopodobnie specjalnie by go nie obeszły.
Pod nieobecność dawnego szefa w szpitalu Knickerbocker rozgościł się dr Edwards, któremu marzy się posada szefa chirurgii. Wspiera go Henry, brat Cornelii, a przeciwko niemu jest w zasadzie cała reszta świata, włącznie z powracającym do pracy Gallingerem. Ale problemy czarnoskórego chirurga, który zaszedł i tak już dalej niż ówczesne uwarunkowania społeczne pozwalały, nie sprowadzają się wyłącznie do braku akceptacji. Dużo gorsze są kłopoty ze wzrokiem, których efektem jest oddawanie kolejnych operacji mniej doświadczonemu Bertiemu. A na dodatek po krótkim pobycie w San Francisco powraca do Nowego Jorku Cornelia, która już jest mężatką. Uwięzioną nie dość że w małżeństwie, to jeszcze teraz domu teścia, mającego średniowieczne poglądy na temat roli kobiet.
Z konsekwencjami swoich czynów musi zmierzyć się siostra Harriet, która dowiaduje się, że zabijała nienarodzonych i że lepiej byłoby dla świata, gdyby sama umarła w dzieciństwie. Czekającą na proces zakonnicę odwiedza Cleary – cóż to był za wspaniały duet! – tylko po to, by przekonać się, że nie jest w stanie jej w żaden sposób pomóc.
To wszystko razem składa się na bardzo solidny wstęp do nowego sezonu. "The Knick" znów udowadnia, że potrafi malować mocne, realistyczne portrety społeczeństwa tamtych czasów. Czyli z jednej strony pokazuje straszne rozwarstwienie, okropne warunki, w jakich żyją imigranci, czy fatalną sytuację kobiet, które nawet jeśli są bogate, jak Cornelia, o niczym nie decydują. A z drugiej wyraźnie widzimy, że jest to okres bardzo szybkich przemian i że świat idzie ku lepszemu. Medycyna rzeczywiście się rozwija, Cleary zamienia konną karetkę na samochód, a czarnoskóry chirurg, nie bez trudności, ale jednak robi karierę.
Najbardziej fascynujące w tym wszystkim wciąż są kulisy medycyny sprzed 115 lat. Steven Soderbergh znów nie oszczędzał nam naturalistycznych widoków – zobaczyliśmy, jak złota rączka Thackery buduje pacjentce nowy nos, obejrzeliśmy dokładnie wnętrzności jednego z pacjentów i dostaliśmy zbliżenie na jakieś paskudne zakażenie. Od finału poprzedniego sezonu właśnie mija rok i muszę powiedzieć, że po tak długiej przerwie znów nie jestem w stanie nie odwracać wzroku w co mocniejszych momentach.
Edwards chwali się, że lekarze wykonują więcej operacji w tygodniu, a śmiertelność maleje, ale to tylko liczby. Chirurgia to wciąż wielka rzeźnia i w dużej mierze loteria. Nie lepiej wygląda opieka psychiatryczna – wystarczy spojrzeć na panią Gallinger – czy leczenie uzależnień. Stosowane metody w najlepszym razie można nazwać prymitywnymi, a w najgorszym nieludzkimi. Początki nowoczesnej medycyny to błądzenie po omacku, a The Knick" wie, jak zaszokować widzów. Owszem, serial pokazuje, jakich cudów potrafili dokonywać ci wyelegantowani rzeźnicy, ale częściej jednak jesteśmy świadkami tego, jak im nie wychodzi.
To wszystko razem, w połączeniu z charakterystyczną pracą kamery, niebieskawym Nowym Jorkiem w środku słonecznego dnia, pulsującą muzyką Cliffa Martineza i wybitną grą aktorską Clive'a Owena składa się na jeden z najciekawszych, najbardziej wyrazistych i po prostu najlepszych seriali ostatnich lat. Jasne, chciałabym, aby do tego doszły jeszcze bardziej oryginalne wątki prywatne bohaterów, ale prawda jest taka, że "The Knick" jest wyśmienite i bez tego.
Brutalny świat, w którym funkcjonują lekarze ze szpitala Knickerbocker, bezustannie mnie fascynuje i zadziwia, zaś jedyna w swoim rodzaju oprawa wizualna i muzyczna po prostu zachwyca. Nic pod tym względem się nie zmieniło. "Ten Knots" to "The Knick", jakie znam i lubię. A czy Soderberghowi uda się w tym roku przebić poprzedni sezon? Zobaczymy. Na pewno mamy przed sobą dziewięć godzin telewizji w najlepszym wydaniu.