Hity tygodnia: "Fargo", "The Knick", "Manhattan", "The Affair", "Jane the Virgin", "Homeland"
Redakcja
18 października 2015, 14:41
"Fargo" – sezon 2, odcinek 1 ("Waiting for Dutch")
Mateusz Piesowicz: Zdążyłem już wychwalić ten odcinek pod niebiosa, a obejrzawszy go po raz kolejny, utwierdziłem się w przekonaniu, że mamy do czynienia z telewizją najwyższej klasy. Noah Hawley pokazał, jak należy robić drugi sezon udanego serialu (tak, piję do Nica Pizzolatto) i choć to dopiero początek, to już teraz twórcom należą się wyrazy uznania.
Nowi bohaterowie są nie mniej ciekawi niż ci z poprzedniego sezonu, dialogi skrzą się od inteligentnego humoru, a kadry oszałamiają pięknym przedstawieniem czystego okrucieństwa. Lawina przemocy dopiero ruszyła, ale z pewnością porwie ze sobą jeszcze mnóstwo ofiar, rozbijając w drobny pył spokój prowincjonalnej Minnesoty. A pośród tego wszystkiego znalazło się jeszcze miejsce na filmowy prolog, wskazujący, że w tym sezonie nie zabraknie też gry z konwencją. Po prostu palce lizać.
Marta Wawrzyn: Zazdroszczę koledze piętro wyżej, że miał czas już obejrzeć ten odcinek po raz kolejny, bo też mam taki plan, tylko kurcze, spać kiedyś trzeba. "Waiting for Dutch" pod względem wizualnym jest małym dziełem sztuki, a scenariusz nie ma ani jednej słabej strony. Oprócz tego wszystkiego, za co chwaliliśmy "Fargo" rok temu – czyli świetnych bohaterów, makabry w odjechanym stylu, niezłych twistów, genialnie napisanych dialogów itp., itd. – tu mamy jeszcze coś więcej.
Czyli udany klimat retro i rzucane od niechcenia referencje czy to popkulturowe, czy związane z nie tak odległą amerykańską historią. Zachwyca mnie łatwość, z jaką Noah Hawley osadził swoją nową makabryczną opowieść w realiach zmierzchu ery prezydenta Cartera i oddał stan umysłu ówczesnej Ameryki. Jeśli nie wiecie, dlaczego Ronald Reagan wygrał wybory, prawdopodobnie zrozumiecie to dzięki "Fargo". Ilość wszelkiego rodzaju odniesień w tym odcinku jest dla mnie niemal oszałamiająca. A poza tym to po prostu stare dobre "Fargo" – pełna czarnego humoru opowieść o zbrodni i karze w śnieżnych klimatach.
Nie zapominajmy wreszcie o pochwaleniu aktorów. W "Waiting for Dutch" najbardziej wyróżniła się Kirsten Dunst, której bohaterka okazała się kobietą przerażająco zimnokrwistą, choć przy tym zupełnie zwyczajną, wręcz sympatyczną. Zaczęła co prawda bardziej niewinnie niż rok temu Lester, ale moim zdaniem ma zadatki, by go prześcignąć.
Bartosz Wieremiej: Ciekawe w premierowym odcinku 2. sezonu "Fargo" jest także to, że na samego Reagana wciąż jeszcze trzeba czekać – niezależnie od panujących temperatur. W innym miejscu patriarcha przestępczego rodu ma udar w przededniu cierpliwie planowanej przez konkurencję wojny. Co więcej, w trakcie potrójnego morderstwa w przydrożnej knajpce zupełnie przypadkiem czerwień ciągle miesza się z bielą, a sam sprawca, zanim uderzony zostanie przez samochód, zapatrzy się na UFO. Tak, mowa o tym przestępstwie, które zaczęło się od długów i maszyny do pisania.
Słowem, rzeczy trwałe bez najmniejszego wysiłku zmieszane zostały z kompletnie przypadkowymi, ponadto wbito to w kontekst historyczny, a dodatkowo nawet sami bohaterowie w różny sposób patrzą na to wszystko. Pytanie więc brzmi: jakim cudem "Waiting for Dutch" po drodze się nie rozsypało? Jasne, cieszę się, że ten odcinek był tak dobry, ale jak udało się złożyć to wszystko w jedną spójną całość?
"You, Me and the Apocalypse" – sezon 1, odcinek 3
Mateusz Piesowicz: You, Me, Poland and the Apocalypse. Zawsze miło jest usłyszeć ojczysty język w dobrej zagranicznej produkcji, a jeśli jeszcze twórcy zadają sobie trud, by znaleźć ludzi, którzy naprawdę potrafią się nim posługiwać, to już pełen szacunek. W dodatku nie wiem jak Was, ale mnie trochę podniosło na duchu, że grupa oszołomów wierząca, że dziewczynka w stroju żyrafy jest wcieleniem Jezusa, nie była zbyt liczna.
Poza tym widać już zalążki połączenia poszczególnych wątków ze sobą i wygląda to naprawdę obiecująco, bo w dalszym ciągu każdy trzyma poziom. Nawet jeśli z niektórych można było wycisnąć nieco więcej, to nie będę szczególnie narzekał, bo widok Nicka Offermana w sukience to nie jest coś, co trafia się nam na co dzień.
Marta Wawrzyn: Mnie też polski wątek rozbawił, choć to nie była Warszawa, jaką znam. Tony śniegu, czapki uszatki, smętne, poszarzałe twarze i grupka religijnych wariatów – no cóż… Niemniej jednak było to w sumie zabawne doświadczenie, zobaczyć Roba Lowe'a pośród tego wszystkiego, zaś sposób, w jaki ów "polski" tłum potraktował jego postać, miał w sobie coś bardzo, ale to bardzo realistycznego. A i cały odcinek zdecydowanie można zaliczyć do najjaśniejszych punktów serialowego tygodnia.
"The Affair" – sezon 2, odcinek 2
Mateusz Piesowicz: Opowiadanie po raz czwarty tej samej historii i ciągłe podtrzymywanie zainteresowania widzów to już chyba ewenement na skalę światową. Wszyscy chwalą Joshuę Jacksona i słusznie, bo dał tu prawdziwy popis, ale mi największą przyjemność sprawia obserwowanie zręczności, z jaką twórcy rozgrywają ten swój rozpisany na cztery postacie dramat.
Scenariusz jest tak drobiazgowy, że nawet szczegół potrafi odmienić postrzeganie całej sceny, jak wtedy, gdy Cole wręczył Alison jej rzeczy. Zwróciliście uwagę, że w jego wersji to był zwyczajny plecak, a w jej kuferek z pamiątkami po ich dziecku? Choć sprawa śmierci Scotty'ego nabiera coraz większego rozpędu, to ciągle najwięcej dzieje się tu w warstwie emocjonalnej i za to "The Affair" cenię najbardziej.
Marta Wawrzyn: To rzeczywiście jest coś niesamowitego: my właśnie oglądaliśmy po raz czwarty ten sam dzień i było to tak samo fascynujące, jakbyśmy oglądali go po raz pierwszy. Oczywiście gdyby rozbieżności w postrzeganiu tego samego nie były aż tak duże, "The Affair" pewnie wypadałoby mniej korzystnie. A do tego pojawiają się ewidentne kłamstwa i nieporozumienia w związku Noah i Alison. Ani ona jemu nie mówi wszystkiego, ani on jej. I na tym właśnie polega magia "The Affair".
Najlepszą rzeczą w tym tygodniu był jednak rozpad małżeństwa Lockhartów pokazany z dwóch różnych perspektyw. Różnice były bardzo, ale to bardzo duże. Dla Alison wizyta Cole'a była niemalże wtargnięciem, on z kolei zapamiętał wszystko to, co było dobre, i zapewne mocno podkręcił w swojej wyobraźni. Czyli Alison była dla niego miła, dziękowała za przybycie, nakarmiła i jeszcze wyściskała na koniec. Przykro było patrzeć na rozbitego Cole'a, a Joshua Jackson rzeczywiście pokazał w tym odcinku, że potrafi.
"Homeland" – sezon 5, odcinek 2 ("The Tradition of Hospitality")
Mateusz Madejski: Ciągle nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem zakończenie odcinka. Ale jeśli tak, to chyba najlepszy twist od czasów "Luke, I am your father".
Marta Wawrzyn: To zdecydowanie jest hit za to, co zobaczyliśmy na karteczce Quinna na samym końcu. Do całej reszty – na przykład okazjonalnego "bum" w środku odcinka – jesteśmy przyzwyczajeni. Ale ta końcówka rzeczywiście mnie zaskoczyła. Do tej pory byłam przekonana, że Carrie i Saul znów prowadzą tu jakąś wspólną grę. Karteczka Quinna wydaje się zmieniać wszystko. Piszę "wydaje się", bo tak naprawdę tego nie wiem. Nie jestem w stanie jej sensownie wytłumaczyć.
Michał Kolanko: Trudno, aby po dwóch odcinkach mówić już jednoznacznie o sukcesie lub porażce sezonu, ale nie ma wątpliwości, że tej jesieni "Homeland" utrzymuje bardzo wysoki poziom. To zasługa kilku rzeczy, które widać było bardzo dobrze w drugim odcinku: forma nie przysłania treści, wydarzenia wyglądają realistycznie, Berlin jako front wojny z islamskim fundamentalizmem sprawdza się świetnie.
Ale oprócz wyważonego scenariusza i chłodnego podejścia do tematu "Homeland" jest pozycją obowiązkową w tym roku przede wszystkim ze względu na postacie i ich coraz bardziej skomplikowane uwikłania w kolejne warstwy geopolitycznej intrygi. Carrie jest w tym sezonie przekonująca, a Quinn – z którym wiąże się największe zaskoczenie odcinka i sezonu – hipnotyzująco zdehumanizowany. 5. sezon "Homeland" ma bardzo mocny początek.
"Casual" – sezon 1, odcinek 3 ("Animals")
Marta Wawrzyn: "Casual" chyba stanie się jednym z moich ukochanych punktów serialowego tygodnia. Zadziwia mnie, jak bardzo mądre i dojrzałe rozmowy prowadzą ci ludzie, choć ich styl życia daleki jest przecież od tradycyjnego.
Poszukiwania nowego domu przez Val, marzenia Laury związane z nauczycielem – tak dalekie od rzeczywistości – biedny piesek, który nie znalazł domu, poważna i zaskakująco naturalna rozmowa wujka z siostrzenicą. To wszystko było zupełnie zwyczajne, a jednak miało w sobie to magiczne, nieuchwytne "coś". Jak gdybym oglądała ekranowe życie tak bliskie prawdziwego, jak to tylko możliwe.
Naprawdę dobrze mi się patrzy na tę niekonwencjonalną rodzinę, której częścią jest duży dzieciak w okolicach czterdziestki i nastolatka myśląca jak osoba dorosła. Serial ma swój klimat i jest nieźle napisany. Jason Reitman i Zander Lehmann to świetny duet, a i aktorów dobrali perfekcyjnie.
"You're the Worst" – sezon 2, odcinek 6 ("Side Bitch")
Bartosz Wieremiej: Świetne pół godziny, w trakcie których śmiech mieszał się ze smutkiem, a życiowa nieporadność z destruktywnym wpływem na otoczenie. Doczekaliśmy się lunchu zjedzonego wspólnie przez Lindsay (Kether Donohue) i Jimmy'ego (Chris Geere), a Edgar (Desmin Borges) przestał być okropnym niewiniątkiem. Trzeba przyznać, że szybko i w spektakularny sposób rozwalił ekipę improwizujących komików.
Jednak niezależnie od tego, o którym wątku w tym odcinku chcielibyśmy rozmawiać, każdy z nich dostarczył czegoś wartościowego. Fałszywy spór Sama (Brandon Mychal Smith) i członków jego zespołu zaliczył kolejny zwrot, tym razem przerastając nawet Gretchen (Aya Cash). Bezradność wspomnianej Lindsay doprowadziła do świetnej wizyty u siostry, nafaszerowania się prochami i bardzo uroczej sceny z Vernonem (Todd Robert Anderson).
Najlepsze jest jednak to, że "Side Bitch" byłoby bardzo udanym spotkaniem z "You're the Worst" nawet bez ostatniej sceny. Zobaczenie płaczącej w samochodzie Gretchen i jej interakcja z Jimmym chwilę później całkowicie zmieniły ten odcinek. O ile prostsze byłoby wszystko, gdyby któreś z tych dwojga zwyczajnie miało kogoś na boku.
Marta Wawrzyn: Ode mnie ten hit jest przede wszystkim za ostatnią scenę. Do całej reszty "You're the Worst" zdążyło mnie już przyzwyczaić. Płaczącej Gretchen nie spodziewałam się ujrzeć teraz ani nigdy.
"The Knick" – sezon 2, odcinek 1 ("Ten Knots")
Marta Wawrzyn: "Ten Knots" prawdopodobnie nie jest najlepszym odcinkiem w historii "The Knick" – dużo tu było początków, wyjaśniania, co się wydarzyło w międzyczasie, i wszelkiego rodzaju krzątaniny. Ale jest to odcinek, który bardzo dokładnie mi przypomniał, czemu rok temu zakochałam się w tym serialu. Znów odwracałam oczy od ekranu, kiedy serialowi rzeźnicy, znaczy lekarze, grzebali w ludzkich wnętrznościach. Znów zachwycałam się tym, że świeci słońce, a Nowy Jork jest niebieskawy. Znów dopadło mnie lekkie zdziwienie, kiedy usłyszałam elektroniczne dźwięki Cliffa Martineza. I znów doceniłam przemyślane, drobiazgowo przedstawione tło społeczne.
Ale przede wszystkim zrozumiałam, jak wielkim atutem "The Knick" jest Clive Owen. Przez większość odcinka w ogóle go nie było na ekranie, a jednak mówi się głównie o nim i głównie jego występ się docenia. I mnie to nie dziwi, Owen dał prawdziwy popis, tworząc wiarygodny obraz narkomana, który jest zbyt inteligentnym człowiekiem, żeby tak po prostu akceptować jakąkolwiek sytuację.
Jestem ciekawa, jak dr Thackery zabierze się za leczenie uzależnień i zdecydowanie nie mogę się doczekać jego powrotu do szpitala Knickerbocker. To były rzeczywiście ekscytujące czasy dla medycyny – przed nami wiele przełomów, znaczących wynalazków i optymistycznych wiadomości. I jeszcze więcej zarwanych nocy, załamań psychicznych i śmierci na stołach operacyjnych.
"The Last Kingdom" – sezon 1, odcinek 1
Mateusz Piesowicz: Cudów tutaj nie oczekiwałem i ich nie otrzymałem. Dostałem za to solidnie napisany, zagrany i zrealizowany dramat historyczny, który zapewnia godzinę rozrywki na poziomie. Historia rozdartego między Anglików i wikingów Uhtreda jest niezłym wytchnieniem od innych tego typu produkcji, w których twórcy przedkładają epatowanie brutalnością nad scenariusz.
Tutaj również jest na co popatrzeć, ale ważniejsza od krwawych porachunków jest opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości w świecie, który dopiero zaczyna się formować. A że nie brakuje też stałych punktów programu, czyli romansu i politycznych intryg, to "The Last Kingdom" wydaje się obowiązkową pozycją dla fanów gatunku, przy której również inni nie powinni się nudzić.
"Manhattan" – sezon 2, odcinek 1 ("Damnatio Memoriae")
Marta Wawrzyn: Dobrych seriali teraz jest tyle, że zabrakło mi czasu na porządną recenzję "Manhattanu". A dzieje się w nim bardzo, ale to bardzo dużo. Szpiedzy już nie są wytworem wyobraźni, praktycznie wszystkie rodziny zostały porozbijane, z Frankiem dzieje się Bóg wie co, zaś Charlie nie śpi po nocach, bo musi się wykazać. Jakby tego było mało, William Petersen ma prawdziwe wejście smoka.
Najciekawsze jednak są w tym wszystkim futurospekcje, które przenoszą nas do 1945 roku, na chwilę przed odpaleniem bomby atomowej. Nie traktuję "Manhattanu" jako serialu historycznego – to byłby absurd – ale jednak nie mogę oprzeć się myśli, że to jest dalekie od patriotycznych przekazów z książek do historii. Charlie z 1945 roku wygląda jak mara, koszty ludzkie są nie do opisania, a na dodatek za chwilę Amerykanie zmiotą z powierzchni ziemi dwa japońskie miasta.
"Manhattan" to tylko serial fabularny, ale wydaje mi się, że nieźle łapie esencję tego, co się działo w czasie II wojny światowej na pustyni w okolicach Los Alamos. A przy tym jest pod każdym względem atrakcyjny – wciągający, klimatyczny i nieźle zrealizowany, mimo że przecież nie ma budżetu "Gry o tron".
"Pozostawieni" – sezon 2, odcinek 2 ("A Matter of Geography")
Mateusz Piesowicz: Znacznie spokojniejszy odcinek niż poprzedni, bo z niewyjaśnionych zdarzeń mieliśmy tylko nagłe pojawienia się Patti i świetny cliffhanger, ale "Pozostawieni" pokazali swoje inne mocne strony. Lindelof udowodnił, że wychodzi mu nie tylko mnożenie tajemnic, ale jeśli trzeba napisać skromną, emocjonalną scenę, to też sobie poradzi. Moment, gdy Kevin i Nora wyznają sobie swoje grzechy, a w końcu ze wszystkich stron pada "nie szkodzi", to prawdziwy wyciskacz łez, ale w tym pozytywnym znaczeniu. Wzruszenie bohaterów naprawdę mi się udzieliło i chyba po raz pierwszy od początku serialu szczerze tych ludzi polubiłem.
Marta Wawrzyn: Mnie najbardziej z tego wszystkiego ucieszyła końcówka, bardzo w stylu "Lost". Nie wiem, jak to się skończy, ale uważam, że Damon Lindelof, pozbawiony balastu w postaci książki Toma Perrotty, wreszcie rozwija skrzydła.
Zaskoczyło mnie, że twórca serialowych "Pozostawionych" w ogóle postanowił wyjaśnić, jak doszło do przeprowadzki. I nie dość że dostaliśmy bardzo satysfakcjonujące wyjaśnienie, to jeszcze do i tak dziwnego miksu dorzucono zjawę Patti, ostrą muzykę w słuchawkach Kevina, a także kolejne frapujące informacje na temat Miracle – miejsca, które generalnie od początku mnie niepokoi, bo tylko na zewnątrz przypomina wesoły obóz, w środku wydaje się być jakimś miksem sekty i bazy wojskowej.
A poza tym warto docenić, że "Pozostawieni" w tym tygodniu też bawili się opowiadaniem tego samego z różnych perspektyw i zrobili to zaskakująco dobrze. Czyli prosto, subtelnie, emocjonalnie, ale i z paroma twistami po drodze.
"Jane the Virgin" – sezon 2, odcinek 1 ("Chapter Twenty-Three")
Marta Wawrzyn: "Jane the Virgin" rok temu była jak promyk słońca w środku zimy i wygląda na to, że nic się nie zmieni. "Chapter Twenty-Three" można pochwalić za wiele rzeczy: za absurdy, które rozegrały się pod domem Jane. Za to, jak zgrabnie całkiem poważne ludzkie dramaty zmiksowano z komedią. Za akcję ratowania Matea, które była po prostu idealna – zrobiona z wyczuciem, przezabawna, a jednocześnie pełna łez i dramatycznych twistów. Za to, że dla każdego z bohaterów znaleziono coś do roboty i że praktycznie wszystko kręciło się wokół dziecka, nieświadomego zamieszania, jakiego stało się przyczyną.
Jak zawsze doskonała była Gina Rodriguez, dużo dobrych momentów miała też Yael Grobglas, czyli serialowa Petra. Ale najważniejsze jest dla mnie jedno – że mamy już drugi sezon, a ta absurdalna wariacja na temat telenoweli wciąż tak samo wkręca, wciąż tak samo bawi i wciąż wydaje się tak samo świeża jak rok temu. Brawo, Jane!