Hity tygodnia: "The Walking Dead", "The Affair", "Fargo", "You're the Worst", "iZombie"
Redakcja
25 października 2015, 15:03
"Fargo" – sezon 2, odcinek 2 ("Before the Law")
Bartosz Wieremiej: Znowu świetny odcinek, po którym co najmniej kilka osób z nieufnością spoglądać będzie w stronę pakowanych mielonek. Ciekawe, czy któryś mięsny odważy się przykleić do swoich witryn informację: "U nas po godzinach nie mieli się ludzi". Najlepsze jednak w owej scenie było to, że wszystkiego, co zobaczyliśmy, można się było spodziewać. Zarówno to, jak skończy Rye Gerhardt (Bokeem Woodbine), jak i fakt, że ktoś postanowi sprawdzić, dlaczego nocą palą się świata, było do przewidzenia… i niczego nie zmieniło. Te minuty jak miały zachwycać, tak zachwycały.
Docenić należy także kilka innych momentów. Zatrzymanie Mike'a (Bokeem Woodbine) i Kitchenów przez Hanka (Ted Danson) co kilka sekund niebezpiecznie zbliżało się w okolice krwawych jatek na skraju drogi. Pełne napięcia momenty, kiedy przy jednym stole zasiedli Floyd Gerhardt (Jean Smart) i jej syn Dodd (Jeffrey Donovan), oglądało się z przyjemnością.
Oby się nic nie popsuło w najbliższej przyszłości.
Mateusz Piesowicz: O nowym sposobie na mielone na pewno już słyszeliście, więc nie będę się powtarzał (tylko wspomnę, że to było również fajne nawiązanie do Coenowskiego filmu) i skupię się na innych atrakcjach odcinka. Ten, choć pozornie oferował mniej niż poprzedni, w niczym mu nie ustępował. Czy to zacierające za sobą ślady małżeństwo Blomquistów, czy walczący o władzę Gerhardtowie, czy w końcu również pracujący rodzinnie Solversonowie – wszystkie wątki są tu napisane praktycznie bezbłędnie i pochłaniają bez reszty.
Nad jakością scenariusza można by się długo rozpływać, a tu trzeba jeszcze wychwalać wykonanie. Pierwszorzędne, a jakże. I to bez sięgania po nie wiadomo jakie fajerwerki. Wystarczą idealnie dobrana obsada i najprostsze triki montażowe, czyli w sumie abc każdej szanującej się produkcji. W "Fargo" to się nie tylko sprawdza, ale również hipnotyzuje, sprawiając, że całość nabiera odrealnionego charakteru, nie odrywając się przy tym od ziemi. No, przynajmniej przez większość czasu, bo na koniec można jeszcze poczęstować widzów fragmentem radiowej adaptacji "Wojny światów", by zostawić ich z szeroko otwartymi ustami i tysiącem pytań w głowie.
"The Walking Dead" – sezon 6, odcinek 2 ("JSS")
Michał Kolanko: "The Walking Dead" to od samego początku był serial o różnych strategiach przetrwania w opanowanym przez szwendaczy świecie, w którym zagrożeniem są też bandyci i mordercy czy kanibale. W tym odcinku dwie odrębne takie strategie realizują Morgan i Carol. Ten pierwszy szybko wyrasta na jedną z najważniejszych postaci tego sezonu.
To wszystko dzieje się w obliczu szturmu na Aleksandrię dokonanego przez grupę "Wilki". Ataku, który jest – głównie ze względu na stosowaną przez nich broń – niezwykle brutalny, nawet jak na standardy tego serialu. Atak pokazuje też dobitnie, że członkowie tej społeczności nie mają pojęcia, jak wygląda świat poza murami Strefy. Morgan i Carol bronią ich, ale przede wszystkim siebie. Spokój Aleksandrii został nieodwracalnie zburzony.
"JSS" to odcinek niezwykle dynamiczny, który trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Mocne tempo, prawdziwe, a nie wydumane dylematy moralne, a także pokazanie w nowym świetle postaci Enid – to wszystko sprawia, że ten odcinek można zaliczyć do klasyki "The Walking Dead".
Nikodem Pankowiak: Zgadzam się ze wszystkim, co napisał Michał. Ten odcinek na pewno przejdzie do klasyki "The Walking Dead", w końcu był jednym z najlepszych w historii tego serialu. Morgan faktycznie wyrasta na jedną z najważniejszych postaci w tym sezonie, ale też widać, że szybko może popaść w konflikt z Rickiem i resztą, ponieważ jego metody działania są zupełnie inne. Nie wydaje mi się, aby zabijanie przyszło mu z taką łatwością, jak przychodzi na przykład Carol, co może szybko się zemścić – Wilki, którym pozwolił odejść, na pewno wrócą z posiłkami.
Mieszkańcy Aleksndrii po raz pierwszy zobaczyli, jak wygląda zewnętrzny świat i jakie niebezpieczeństwa mogą tam na nich czekać. Na ich szczęście pilnowała ich Carol, która wreszcie przestała udawać kurę domową w wełnianym sweterku i ponownie pokazała swoje prawdziwe oblicze. Ta bohaterka w stroju rodem z Assassin's Creed czy jakiegoś filmu o ninja była zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaką zobaczyliśmy w tym odcinku, przebiła nawet zen Morgana z jego kijem.
W "JSS" scenarzyści kolejny raz udowodnili, że ludzie mogą być równie dużym zagrożeniem, co zombie, a starannie budowana utopia może runąć w kilka minut. Chyba już runęła, a mieszkańcy Aleksandrii zorientowali się, że żaden mur nie zapewni im bezpieczeństwa.
Twórcy "The Walking Dead" obiecali, że w 6. sezonie podkręcą tempo i póki co dotrzymują słowa. Powstrzymuję się jednak przed przewidywaniem, że dalej będzie równie dobrze – wciąż mam w pamięci świetny początek 5. sezonu, który następnie bardzo obniżył loty. Trzeba jednak przyznać, że póki co wszystko zmierza w dobrym kierunku i mam nadzieję, że scenarzyści nie zboczą z obranej przez nich ścieżki.
"You're the Worst" – sezon 2, odcinek 7 ("There Is Not Currently a Problem")
Bartosz Wieremiej: Niekiedy wielkie rzeczy dzieją się w niewielkich pomieszczeniach. W "There Is Not Currently A Problem" wystarczyło wrzucić mysz do chałupy Jimmy'ego (Chris Geere) i zamknąć naszych bohaterów wraz z nią i (niechcianymi?) gośćmi, by w efekcie otrzymać po prostu fantastyczny odcinek. No dobrze, potrzebny był także maraton, który zmusił wszystkich do przesiadywania w tymże domu – nieistotny detal.
Ważniejszy okazał się taniec bez muzyki, a prawdziwe polowanie zakończone zostało godnym pogrzebem. Były świetne wizyty gościnne – tak, takie właśnie Vernony rządzą światem. Gretchen (Aya Cash) wreszcie wybuchła, a jej świetny i bezlitosny monolog doprowadził np. do zaskakująco ciepłej i pełnej troski sceny z Lindsay (Kether Donohue). Finalnie też zdecydowała się powiedzieć Jimmy'emu o swojej depresji i nawet ta scena nie zawiodła.
Ach, zapomniałem. Cytowane były teksty z "Króla Lwa", a jeden z bohaterów zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy! Hakuna matata!
Marta Wawrzyn: To był prawdopodobnie najlepszy odcinek w historii "You're the Worst", który ostatecznie udowodnił, że mamy tu do czynienia z czymś więcej – dużo, dużo więcej! – niż komedyjką o dwójce związkofobów pakujących się w związek całkiem podobny do tradycyjnego. Serial mądrze i z wyczuciem pokazał, co to takiego ta depresja, choroba, którą niektórzy wciąż uważają raczej za kaprys, niż coś rzeczywiście poważnego.
Aya Cash wymiatała, niezależnie od tego, czy płakała, czy wrzeszczała, czy leżała zwinięta w kłębek. A ostatnia scena pokazała, że serial zdecydował się podążyć w ciekawym kierunku, to znaczy ta para będzie ze sobą jeszcze bliżej. A wszystko to wydarzyło się w dużej mierze dlatego, że kilka osób siedziało zamkniętych w jednym pomieszczeniu. I jak tu nie doceniać odcinków butelkowych?
"Brooklyn Nine-Nine" – sezon 3, odcinek 4 ("The Oolong Slayer")
Mateusz Piesowicz: Najpierw chwila narzekań. Otóż spodziewałem się, że powrót kapitana Holta na 99. posterunek będzie jednak bardziej spektakularny, tymczasem okazał się dość zwykły i przeprowadzony w sumie tylnymi drzwiami. Trochę szkoda, bo czuć niewykorzystany potencjał zarówno samego Holta poza komisariatem, jak i Sępa w jego roli, na co bardzo liczyłem po premierze tego sezonu.
Jednak co się stało, to się nie odstanie, wiec przejdźmy do tego, co było w tym odcinku fajne. A dała radę zarówno sprawa prowadzona wspólnymi siłami przez Jake'a, Holta i Ginę, jak i podjadanie w stresie w wykonaniu Terry'ego. Zwłaszcza Gina, stanowiąca swego rodzaju bufor między Peraltą a kapitanem, wypadła tu świetnie, swoim pojawieniem się w końcówce ostatecznie rozstrzygając kwestię tego, kto był największą gwiazdą odcinka. A skoro wszystko na posterunku wróciło już na swoje miejsce, to po kolejnych obiecuję sobie naprawdę dużo, tym bardziej, że już za momencik odcinek halloweenowy.
Andrzej Mandel: Ekipa z 99. posterunku zalicza zwyżkę formy, a Andy poświęci nawet własny sukces, byle tylko kapitan Holt wrócił na swoje stanowisko. A cóż to był za sukces, sukces, na który przyszło im czekać TOolong! Niemniej zobaczyliśmy to, co w "B99" najlepsze – rewelacyjny duet Peralty z Holtem w pogoni za nieuchwytnym seryjnym mordercą.
Ale mieliśmy też Rosę i Amy organizujące pod przymusem przyjęcie urodzinowe dla Sępa. Była Wuntch z satysfakcją mówiąca "Ouć" przy kolejnym pognębieniu Holta (ach, jak ja lubię ten konflikt!). Moim faworytem, oprócz wejścia Giny na końcu, był jednak Terry i jego miłość do organicznych przekąsek. Hit, niewątpliwie.
Marta Wawrzyn: Tak naprawdę na ten hit zanosiło się już przynajmniej od tygodnia, bo "Brooklyn 9-9" wraca do formy po mniej udanym 2. sezonie i to widać. Mnie zawsze wprawiają w dobry nastrój odcinki, w których Peralta współpracuje z kapitanem Holtem, najlepiej właśnie w takiej sprawie jak ta – kiedy do złapania jest "herbaciany morderca". Andy Samberg, streszczający, o co chodzi w tego typu sprawach, rozkłada mnie na łopatki, nieważne po raz który to oglądam.
Ale zgadzam się, że tym razem rządziła Gina, która zresztą sama doceniła siebie najlepiej. Dobrze, że wszystko wróciło na swoje miejsce, i nie będę nawet narzekać na szczegóły czy niewykorzystany potencjał. Ten odcinek – podobnie zresztą jak poprzedni – to po prostu "Brooklyn 9-9", jakie lubię.
"The Affair" – sezon 2, odcinek 3
Mateusz Piesowicz: "The Affair" zafundowało nam mały powrót do przeszłości, serwując ponownie historie Alison i Noah, co mogło wpłynąć na fakt, że ten odcinek nie miał mocy swoich poprzedników. Jednak to, co zobaczyliśmy, wystarcza, by znów umieścić go wśród hitów. Chyba nikt nie spodziewał się "i żyli długo i szczęśliwie" dla tej dwójki, ale w sumie trochę mi ich szkoda, bo scenarzyści nie dają im nawet chwili wytchnienia. Tym razem zafundowali małe tornado w postaci Whitney, której problemy wieku dojrzewania przekonują mnie raczej średnio, ale nie można jej odmówić, że potrafi narobić zamieszania.
Znacznie bardziej spodobała mi się ciągle zmagająca się z przeszłością Alison, w czym duża zasługa pary nowych bohaterów, czyli Roberta i Yvonne. Doświadczone małżeństwo sprawia wrażenie starszej wersji Alison i Noah (tylko że role są odwrócone) i dobrze wypada właściwie w dowolnej konfiguracji z nimi.
Odcinek skradła jednak scena "polowania" na psa, bo miała w sobie taką cudowną naturalność, że wcale mnie nie zdziwiło, jak Alison wyznała Robertowi, przecież zupełnie obcemu facetowi, swoje tajemnice. A jego rada, by pogodzić się z tym, że czasem druga osoba nigdy nas w pełni nie zrozumie, to już "The Affair" w pełnej krasie. Subtelnie, ale przekonująco. Kto wie, czy to nie ta rozmowa w lesie najbardziej przyczyni się do dalszych wydarzeń.
"iZombie" – sezon 2, odcinek 3 ("Real Dead Housewife Of Seattle")
Bartosz Wieremiej: To kolejny odcinek, w którym Liv Moore (Rose McIver) absolutnie daje czadu, przy okazji doprowadzając na skraj załamania Clive'a (Malcolm Goodwin). Zresztą jego wyraz twarzy w niektórych momentach mówił wszystko. Dodajmy, że nie tylko jego.
Oprócz cotygodniowej dawki wspaniałej Liv, w "Real Dead Housewife Of Seattle" wydarzyło się naprawdę kilka ważnych rzeczy. Zrobione zostały zresztą tak dobrze, że można było nie zauważyć braku Blaine'a (David Anders). Zobaczyliśmy, co Vaughn Du Clark (Steven Weber) trzyma w laboratorium. Z dużą uwagą przyglądaliśmy się również Majorowi (Robert Buckley), który coraz głębiej wpadał w nałóg, a także mordował zombie, obrywał od Liv i zaliczył bardzo ciekawą godzinkę lub dwie w firmowej siłowni.
Do Seattle powróciła też wreszcie Peyton (Aly Michalka) i ciekawe jak jej walka z Utopium wpłynie na pozostałe punkty układanki.
"Most nad Sundem" – sezon 3, odcinek 4
Mateusz Piesowicz: Skandynawskie kryminały trzymają się mocno i "Most nad Sundem" jest tego najlepszym przykładem. Trzeci sezon jest chyba najbardziej poplątanym z dotychczasowych, bo ilość wątków, które pojawiły się w nim tylko do tej pory, zaczynała już przytłaczać. Na szczęście w tym odcinku, oprócz kolejnych tajemnic, dostaliśmy także garść odpowiedzi. Fakt, że prowadziły one do fałszywych tropów (jak złapanie Rikarda), ale pomogły nieco naprostować fabułę. A przynajmniej ostatecznie ustalić liczbę młodych blondynów w serialu. Najpierw myślałem, że jest jeden, potem dwóch, by w końcu zatrzymać się na trzech i mam nadzieję, że do kolejnych postaci twórcy wybiorą przynajmniej jakichś bardziej charakterystycznych wykonawców.
Poza problemem z identyfikacją bohaterów, "Most nad Sundem" przynosi jednak same przyjemności. Nietypowych trupów i jeszcze bardziej nietypowych żyjących przybywa, Saga ciężko znosi pojawienie się matki w jej życiu, a tajemnica Henrika nieco się rozjaśniła. Jeszcze się zastanawiam, co sądzę o "związku" naszych policjantów, ale ufam twórcom na tyle, by nie podejrzewać ich o próby bawienia się w jakieś tandetne romanse. Jeśli kolejne nocne przygody będą się kończyć podobnymi pytaniami, jak to o chęć podzielenia się szczoteczką do zębów, to nie mam nic przeciwko, by było ich jak najwięcej.
"South Park" – sezon 19, odcinek 5 ("Safe Space")
Andrzej Mandel: Hejt internetowy to poważny problem. Serio – piszą o tym nawet w mediach niezależnych od rozumu. W South Park ten problem objawił się, gdy Cartman wrzucił zdjęcie w gatkach do sieci i myślał, że wygląda jakby przypakował… Politycznie Poprawny Pryncypał oczywiście natychmiast pomógł w walce z hejtem. Jak? To musicie zobaczyć, ale płaczący Vin Diesel czy Seagal… miodzio!
Równocześnie dostało się nie tylko typowym hejterom, ale także organizacjom dobroczynnym, które tak chętnie piętnują brak dobroczynności. A wymuszają ją wszędzie (w Polsce namolne reklamy różnych fundacji bez przerwy domagają się od nas SMS-ów). Cały bieżący sezon jest dobry, ale ten odcinek idealnie spiął i zrównoważył walenie wszystkich po głowach. A zakończenie – cymesik!
"Manhattan" – sezon 2, odcinek 2 ("Fatherland")
Marta Wawrzyn: Długo nie mogłam zdecydować, czy to najlepszy odcinek "Manhattanu" w historii – pewnie tak, ale przede wszystkim najdziwniejszy. Kiedy Frank budzi się w pustym więzieniu i chwilę potem spotyka bohatera granego przez Justina Kirka, który mu mówi o japońskich walkach psów z prowincji Tosa, jesteśmy tak samo skonfundowani jak on. Podejrzewamy pułapkę, a jednak nie jesteśmy do końca pewni, jakiego rodzaju właściwie miałaby to być pułapka. Dezorientacja bohatera nam się udziela i w końcu życzymy mu tylko, aby przetrwał. Albo zaczynamy podejrzewać go o najgorsze.
Pod koniec wszystko się wyjaśnia – poznajemy największą tajemnicę Franka i dowiadujemy się, kto za tym eksperymentem stoi. I nie mówcie mi, że wszystkiego się spodziewaliście – mnie ten odcinek skołował, a pojawienie się Darrowa na końcu i słowa, które wypowiedział, rzeczywiście zrobiły wrażenie. Reszty odcinka "Fatherland" pewnie nie zapamiętam w ogóle, ale John Benjamin Hickey jako Frank Winter, miotający się po więzieniu i własnej głowie, zostanie ze mną na dłużej.
To było rzeczywiście mocne, mroczne i zaskakujące. A poza tym wciąż nie mamy pojęcia, co się będzie działo z Frankiem dalej i jaka droga prowadzi do tego wszystkiego, co widzieliśmy w futurospekcjach z 1945 roku.
"Pozostawieni" – sezon 2, odcinek 3 ("Off Ramp")
Mateusz Piesowicz: Twórcy powinni poważnie rozważyć zmianę nazwy tego sezonu. "Naprawieni" zdają się zdecydowanie bardziej pasować do tego, co oglądamy na ekranie. Trzeci odcinek przyniósł kolejną zmianę bohaterów, tym razem skupiając się na parze Laurie i Tom, i to znów był strzał w dziesiątkę.
Lindelof póki co wykazuje się stuprocentową skutecznością swoich pomysłów, bo wszystko, co robi w tym sezonie inaczej niż w poprzednim, wychodzi "Pozostawionym" na dobre. Weźmy taką Laurie. Rok temu była bodajże najbardziej irytującą bohaterką, a wystarczyło wyciągnąć ją z sekty i przede wszystkim oddać głos, a z miejsca stała się ulubienicą widzów. No bo jak jej nie pokochać za takie akcje, jak rozjeżdżanie sekciarzy czy "odbijanie" laptopa?
A to przecież tylko powierzchnia – najciekawsze dzieje się pod nią. Amy Brenneman wreszcie ma szansę rozwinąć skrzydła, co skutkuje tym, że dostajemy pełnokrwistą postać, dźwigającą ze sobą potężny ładunek emocjonalny. Na tyle duży, że cała reszta pozostaje w jego cieniu, choć Tommy w nowej roli sprawdza się znakomicie, a i Liv Tyler trudno wyrzucić z pamięci. Dodajmy do tego agresywną perkusję w warstwie dźwiękowej i mamy "Pozostawionych" w pigułce – jest dziwnie, ale ta dziwność ma niemal magnetyczną siłę przyciągania.
"Casual" – sezon 1, odcinek 4 ("…")
Marta Wawrzyn: "Casual" z tygodnia na tydzień zachwyca mnie coraz bardziej, mimo że nie oferuje żadnych fajerwerków. Ten odcinek chyba był najlepszy ze wszystkich, a uczynił go takim profil Alexa. Ten prawdziwy, który mówi jakąś brutalną prawdę o tym bohaterze – kobieta, która by do niego pasowała najwyraźniej nie istnieje. Dlatego zadowala się tym, co mu wpada w łapki, kiedy loguje się na drugim, bardziej mainstreamowo wypełnionym profilu. Ale tak w zasadzie sam jest sobie winien, w końcu widzieliśmy, jak potraktował fajną dziewczynę, która zawiniła tylko tym, że nie odpowiadała jego standardom urody.
W zasadzie wszyscy bohaterowie "Casual" są tacy sami – dalecy od ideału, czasem zaskakująco dojrzali, czasem zachowujący się jak dzieci. Jakimś wytłumaczeniem ich wyjątkowości pewnie będzie matka Val i Alexa, która właśnie zapukała do ich drzwi.
"River" – sezon 1, odcinek 2
Marta Wawrzyn: "Riverowi" hit należał się tak naprawdę już tydzień temu, ale tak to już jest, że nowości z Wysp docierają na Serialową z opóźnieniem. I tak pół biedy, jeśli mówimy o tygodniowym opóźnieniu, a nie rocznym! OK, koniec głupich żartów, "River" to po prostu dobry brytyjski serial kryminalny, w którym wszystko jest na swoim miejscu. To znaczy mamy klimat, inteligentnie napisany scenariusz i przede wszystkim wyrazistą postać detektywa, który charakteryzuje się tym, że ma niecodzienne stosunki z osobami zmarłymi. Przybierają one formę halucynacji, z których River zdaje sobie sprawę i które, przynajmniej w pewnym stopniu, potrafi kontrolować.
W pierwszym odcinku jego problemy psychiczne, związane w dużej mierze z żałobą po bliskiej koleżance z pracy, zostały zarysowane, w drugim zagłębiamy się w nie jeszcze bardziej. I dostajemy fascynujący portret człowieka z jednej strony zagubionego i zrezygnowanego, a z drugiej – wstającego każdego dnia z łóżka, żeby po prostu robić swoje. Żeby było ciekawiej, River jest dobry w tym, co robi. Widzi więcej niż inni policjanci i łatwiej przychodzi mu zrozumieć osoby, które los wrzucił za kratki. Jest najbardziej ludzkim z ludzi i prawdopodobnie to czyni go dobrym detektywem.
Świetnym dodatkiem są cytaty – czy to z literatury pięknej, czy to z dzieł filozoficznych – które ciągle pojawiają się, niemalże od niechcenia. Jestem też zachwycona faktem, że River najwyraźniej widuje wiktoriańskiego mordercę Thomasa Creama (w tej roli Eddie Marsan), który potrafi nagle zacząć cytować Voltaire'a.
Krótko mówiąc, Brytyjczykom znów się udało stworzyć serial z jednej strony oparty na znanych schematach, a z drugiej – zupełnie niekonwencjonalny.
"You, Me and the Apocalypse" – sezon 1, odcinek 4
Mateusz Piesowicz: Czekam aż któryś z wątków zacznie w końcu odstawać od reszty, ale twórcy uparcie nie chcą obniżyć lotów. Wszystkie historie nadal bawią, nawet jeśli sięgają po mało subtelne chwyty w postaci czopków – pewnie gdzie indziej bym na to narzekał, ale tutaj to naprawdę działa. A może po prostu w uszach rozbrzmiewało mi jeszcze folkowe wykonanie "Final Countdown", przy którym cały świat wygląda lepiej?
A to przecież ledwie początek, bo to, co odcinek miał najlepszego, zostało w Watykanie. Ojciec Jude jest chyba najbardziej ludzką twarzą Kościoła, jaką miałem okazję oglądać na ekranie i wcale nie chodzi o jego swobodny stosunek do palenia i wulgaryzmów. Rob Lowe świetnie czuje tę postać, a to trudna sztuka, bo paradowanie w sutannie po planie serialu komediowego zwykle kończy się spadkiem w groteskową przepaść. On jednak nawet nie zbliża się do krawędzi, dzięki czemu na kolejny odcinek, który ma przynieść zacieśnienie relacji z siostrą Celine, czekam właściwie bez niepokoju.
Poza tym dostaliśmy jeszcze potwierdzenie tego, czego należało się spodziewać. Mianowice faktów, że Rhondę będą dręczyć wątpliwości, Ariel jest bezlitosnym draniem, a południowy akcent Megan Mullally w większych dawkach jest nieco drażniący. Ale nic nie szkodzi, wszak to "alkohokalipsa".
"Jane the Virgin" – sezon 2, odcinek 2 ("Chapter Twenty-Four")
Marta Wawrzyn: "Jane the Virgin" dostaje drugi w tym sezonie hit po części dlatego, że po prostu wciąż niesamowicie się cieszę z jej powrotu w bardzo wysokiej formie. Bardzo mi się podobała imprezowa Jane, doradzająca tej prawdziwej, szczerze mnie rozśmieszył lunch w trójkącie i ucieszyła deklaracja babci, że będzie starać się o zieloną kartę. Tło społeczne w "Jane the Virgin" od początku było widoczne i nie mam nic przeciwko temu, aby było go jeszcze więcej.
Ale najlepszy był oczywiście narrator, przy pomocy bazgrołów na ekranie usiłujący wyjaśnić meandry wątku, który rzeczywiście już mi zdążył wylecieć z pamięci. No i ta końcówka! Biedny, biedny Rafael.
"Kości" – sezon 11, odcinek 4 ("The Carpals in the Coy-Wolves")
Andrzej Mandel: W ostatnich latach "Kości" przyzwyczaiły nas do ciągle obniżającego się poziomu. Tym większą niespodzianką był "The Carpals in the Coy-Wolves", w którym wszystko grało jak za starych dobrych czasów i to od samego początku. Już w pierwszej scenie był powód do szczerego śmiechu, a potem było już tylko lepiej.
Po pierwsze, Betty White w roli wiekowej stażystki Instytutu Jeffersona, która potrafiła zagiąć nawet Brennan i po zapachu wykryć, że ktoś ma kłopoty z małym przyjacielem…
Po drugie, spór Bones i Bootha w najlepszym starym stylu. Tym razem poszło o książkowe alter ego Bootha i trzeba przyznać, że wreszcie porządnie napisano dialogi. Pierwszy raz od 6 sezonu, więc jest czym się cieszyć.
Po trzecie, fantastycznie wypadły poszukiwania odchodów kojotów w lesie z dużym udziałem pocisków usypiających. Hodgins wyglądał na bardzo szczęśliwego. Ale kto by nie był szczęśliwy mając tak przyjemny odlot w pięknych okolicznościach przyrody? W dodatku legalnie?
Po czwarte, Betty White. Oj, powtarzam się, ale – jeszcze raz… Betty White.
To naprawdę miłe, że coś się "Kościom" udało. I dlatego warto to mocno docenić. Pomyśleć, że wystarczyła jedna starsza pani z klasą.