"Supergirl" (1×01): Lot testowy
Bartosz Wieremiej
28 października 2015, 19:33
Wiele rzeczy się udało w premierowym odcinku "Supergirl". Są także i słabsze momenty oraz nie do końca szczęśliwe pomysły. Ogólnie jednak pilot nowego serialu stacji CBS uznać należy za udany, bo w dużej mierze zwyczajnie sprawia frajdę. Spoilery.
Wiele rzeczy się udało w premierowym odcinku "Supergirl". Są także i słabsze momenty oraz nie do końca szczęśliwe pomysły. Ogólnie jednak pilot nowego serialu stacji CBS uznać należy za udany, bo w dużej mierze zwyczajnie sprawia frajdę. Spoilery.
Szczególnie w ostatnich miesiącach można zacząć się zastanawiać, ile seriali na podstawie komiksów może funkcjonować równocześnie na antenach poszczególnych stacji i nie tylko. Jak zatłoczona może być ta część telewizyjnej piaskownicy? Kiedy nastąpi przesyt? Czy to w ogóle ważne?
Poznana przez nas historia głównej bohaterki "Supergirl", Kary Zor-El, rozpoczyna się w punkcie, który praktycznie każdy musiał kiedyś widzieć – na moment przed wybuchem planety Krypton. Tym razem jednak nie interesujemy się niemowlakiem wyekspediowanym przez swoich rodziców na Ziemię, ale nastolatką, czyli właśnie Karą. Ją z kolei wysyła się na naszą planetę, aby chroniła owego pozaziemskiego miłośnika suchych pieluch, znaczy swojego kuzyna. Ta misja nie zakończy się zgodnie z planem.
Kara dociera na Ziemię o 24 lata za późno i wciąż jako nastolatka. Bobasek w międzyczasie podrósł, wydoroślał i stał się całkiem sławny. Nasza bohaterka trafia więc pod dach rodziny Danversów, a Jeremaiah (Dean Cain) i Eliza (Helen Slater) stają się jej przybranymi rodzicami. Na marginesie, zarówno Cain, jak i Slater mieli swoje przygody z kolorowymi rajtuzami i pelerynami na dużych oraz mniejszych ekranach.
Dorosła Kara, teraz już Danvers (Melissa Benoist) wiedzie nudne życie asystentki Cat Grant (Calista Flockhart) w National City. Oczywiście bardzo szybko jej egzystencja przestanie być monotonna, a zanim spostrzeżemy napisy końcowe, samoloty spadać będą z nieba, a my dowiemy się, do czego potrzebne są peleryny oraz jak w trzech zdaniach wkurzyć szefową. Odwiedzimy również wnętrze bardzo, bardzo, bardzo tajnej organizacji, a i okaże się, że więzienie zwane Fort Rozz odpowiedzialne będzie za przynajmniej część złoczyńców tygodnia. Zmieściły się nawet dwa pojedynki z jednym z więźniów, którego imię z perspektywy czasu chyba nie jest zbyt ważne.
Istotniejsze wydaje się co innego – jak wiele rzeczy próbowano upchnąć w tym odcinku. Scenarzyści w pojedynczej godzinie przekazali naprawdę dużo informacji – może nawet zbyt dużo. Jasne, większość z nich podana została w strawny sposób, a część historii po prostu już znamy, niemniej nie wiem, czy nie przesadzono z ekspozycją. Bez części wiadomości spokojnie byśmy sobie poradzili – i nie tylko my.
Równocześnie sam serial wygląda nieźle – choć lądowanie na wodzie spokojnie można było sobie darować. Melissa Benoist również wypada dobrze. Kary w jej wykonaniu trudno nie lubić. Panna Danvers uroczo wykłóca się z telewizorem, a jej reakcje na szczęśliwe posadzenie samolotu miały w sobie przyjemny element prawdziwości. Szkoda tylko, że początki walki z lokalnymi przestępcami trwały tak krótko – chciałoby się zobaczyć więcej uroczej satysfakcji i radości z dobrze wykonanego zadania.
Ciekawych scen w kolejnych odcinkach zapewne można się spodziewać po Cat Grant – czyli Caliście Flockhart. Jej przemowa w obronie nazwy "Supergirl" była mocnym punktem odcinka. James Olsen w wydaniu Mehcada Brooksa również może stać się ważną częścią serialu… o ile dowiemy się, że jest czymś więcej niż tylko jednym z rogów kolejnego miłosnego wielokąta.
Słabo za to wypadł wątek związany z kolejną organizacją tępiącą kosmitów, czyli DEO – to takie ludzkie, aby w odpowiedzi na zagrożenie z kosmosu powoływać komisje, tworzyć tajną służbę i wygłaszać monologi. Szybkie pojawienie się DEO spowodowało, że wręcz przeskoczyliśmy od etapu, w którym bohaterka przypomina sobie, jak się lata, i do pojedynków z dobrze wyszkolonymi przeciwnikami.
Wspomnieć należy też o drugim stosunkowo istotnym problemie z pilotem serialu CBS. Większość poważnych scen między przybranymi siostrami, Karą i Alex (Chyler Leigh), wypadła nie najlepiej. Praktycznie za każdym razem coś nie grało, a część emocjonalnych elementów wybrzmiewała nieco fałszywie. Może po prostu sceny te ginęły w natłoku wszystkiego?
Wspominam o wszystkich wadach, które jednak w trakcie oglądania pilota kompletnie mnie nie interesowały. Zwyczajnie spędziłem całkiem przyjemną godzinę z produkcją CBS. Serial ma potencjał i korzysta z wielu sprawdzonych elementów. Serio, współpraca z supertajną organizacją w celu podniesienia własnych umiejętności oraz polowanie na więźniów ostatnio sprawdzały się nawet w telewizyjnych animacjach.
Żeby jednak przyjemność z oglądania tego serialu mogła trwać, z dwoma kwestiami twórcy będą musieli poradzić sobie raczej szybko. Przede wszystkim wypadałoby znaleźć spójny sposób na odnoszenie się do wielkiego cienia młodszego (yyy, znaczy starszego) kuzyna, czyli Supermana. Funkcje, jakie mu przypisano w tym odcinku, oraz to, w jaki sposób się do niego odnoszono, dało dziwny i nieznośny efekt. Drugą sprawą jest kwestia budżetu i tego, z jak wielką wprawą maskować będą ewentualne braki, ale to chyba jest oczywiste.
Ostatecznie więc "Supergirl", jeśli wszystko dobrze się ułoży, może mieć widzom całkiem dużo do zaoferowania. Na razie otrzymaliśmy bardzo przyzwoity i naładowany informacjami premierowy odcinek. Produkcji CBS pomaga również to, że dobrze jest zobaczyć serial, w którym główna bohaterka zwykłym kichnięciem może zdemolować pół miasta.
Choć ci z "S" na kolorowych kubraczkach chyba nie kichają…