Pazurkiem po ekranie #98: Wypijmy za coś innego
Marta Wawrzyn
5 listopada 2015, 22:02
Powtarzanie, że "Fargo", "The Affair" i "Pozostawieni" rządzą tej jesieni, już zaczyna stawać się nudne, ale co począć, skoro tak właśnie jest: te trzy tytuły po prostu rządzą. Oprócz tego uwaga na spoilery z "Downton Abbey", "Homeland" i "Żony idealnej".
Powtarzanie, że "Fargo", "The Affair" i "Pozostawieni" rządzą tej jesieni, już zaczyna stawać się nudne, ale co począć, skoro tak właśnie jest: te trzy tytuły po prostu rządzą. Oprócz tego uwaga na spoilery z "Downton Abbey", "Homeland" i "Żony idealnej".
Nasz czwartkowy przegląd zaczynamy od "The Affair", który znów mnie zachwycił, mimo że tym razem nie było perspektywy Helen. Mogliśmy za to przypomnieć sobie, czemu rok temu zakochaliśmy się w Ruth Wilson (i za co dostała Złoty Glob), a także przekonać się ponownie, że Joshua Jackson bynajmniej nie odstaje od reszty obsady, po prostu ma nieco mniejszą rolę niż pozostała trójka.
Alison dowiedziała, że jest definicją seksu – obiektem pożądania nie tylko Noaha, ale też Roberta, w którego życzliwym zainteresowaniu jej osobą od początku było coś niewłaściwego, oraz kompletną flądrą z punktu widzenia wszystkich żon. Które to odkrycie musiało być dla niej zaskoczeniem – ona sama siebie postrzega raczej jako jeden wielki bałagan, przede wszystkim emocjonalny, ale nie tylko. Odkrycie, że ktoś może pragnąć jej aż tak i że ktoś może jej aż tak nienawidzić, okazało się sporym szokiem, przynajmniej dla niej, bo raczej nie dla nas. W końcu widzieliśmy ją już oczami Noaha i Helen. Ale pamiętajmy, że ona sama widzi siebie cały czas tak:
Miesiąc miodowy wyraźnie już się skończył, a zanim przejdziemy do kolejnego etapu, zwanego małżeństwem, Alison wróciła tak po prostu do Montauk, do domu, i zwinęła się tak po prostu w kłębek we własnym łóżku. I dała się utulić Cole'owi, który jeszcze chwilę wcześniej spędził cały dzień na końcu świata ze śliczną Cataliną Sandino Moreno i pił z nią za "coś innego". A potem oczywiście wsiadł za kierownicę, co może coś oznaczać, ale nie musi, bo w amerykańskich serialach wszyscy piją, a potem wyciągają jak gdyby nigdy nic kluczyki do auta i jadą do domu, nie niepokojeni po drodze przez policję.
Niemniej jednak wciąż rzucane są podejrzenia, że to jednak Cole zabił Scotty'ego. Zapewne nie bez powodu – choć odpowiedzi na pytanie, jaki jest ten powód, nie spodziewałabym się wcześniej niż w finale sezonu.
W "Homeland" poznaliśmy bliżej Allison…
…która zgodnie z najbardziej oczywistymi obawami moimi i pewnie wszystkich widzów, okazała się "tą złą". Nie do końca jeszcze wiadomo, co to oznacza – na pewno łączą ją bliskie relacje z Rosjanami i na pewno to ona zleciła zabójstwo Carrie – ale drogi odwrotu już nie będzie. I choć troszkę szkoda, bo zdążyłam polubić tę postać, najwyraźniej uwikłaną w coś, do czego nie jest wcale do końca przekonana, muszę przyznać, że to działa. Miranda Otto błyszczy, Saul i Dar Adal są obaj jak dzieci we mgle, a pomysł, by połączyć kilka różnych problemów geopolitycznych w jedno, może się sprawdzić. Poza tym twórcom "Homeland" należy się plusik za tytuł odcinka: "Better Call Saul".
Trochę gorzej oglądało mi się Quinna, który okazał się strasznie ruchliwy i zaradny, jak na człowieka w takim stanie. Przypomniał mi się od razu doktor Jack z "Lost", który praktycznie wyciął sobie sam wyrostek, a chwilę później biegał po dżungli, bo taki z niego był dzielny doktor Jack, że nawet rzeczywistość go się nie imała. Z Quinnem było podobnie, choć na pewno jestem ciekawa, dokąd zaprowadzi go ta wycieczka.
"Fargo" znów było genialne i do tego jeszcze przepiękne.
Naprawdę nie wiem już, czym się zachwycać. Czy tym, że w scenariuszu wszystko gra, czy wspaniałymi zdjęciami, czy może połączeniem jednego z drugim. Nawet naga pani leżąca w niedbałej pozie w łóżku wyglądała jak dzieło sztuki! Gdyby to był serial HBO albo Showtime – wszystko jedno który – ta scena wyglądałaby zupełnie inaczej i zupełnie inny miałaby cel.
Najlepsze chyba jednak było to, jak szybko rzeczywistość dopadła Blomquistów – i to z dwóch stron jednocześnie. Rozszyfrował ich i Hanzee, i Lou Solverson. Ten drugi spokojnym głosem oświadczył im, że już są martwi i tylko współpraca z policją daje cień nadziei, iż ta awantura dobrze się dla nich skończy. Peggy zdecydowanie taką opcję odrzuciła, Ed jej posłuchał, więc teraz czas na równię pochyłą.
Biorąc pod uwagę fakt – którego nie zna jeszcze Lou – że za chwilę szykuje się wojna Floyd i jej synków z mafią z Kansas City, Blomquistowie mają szansę nie tylko jakiś czas jeszcze przetrwać, ale i przemienić się w Lestera w wersji turbo. Na końcu spotka ich zasłużona kara, bo tak działa "Fargo", ale i dobrzy ludzie tym razem nie wyjdą bez szwanku. Co wiemy z pierwszego sezonu, w którym starszy Lou wspomina i swoją kontuzję, i zmarłą żonę.
Nieustannie zadziwiają mnie "Pozostawieni"…
…którzy zdecydowanie są jednym z największych hitów tej jesieni. Ostatni tydzień generalnie spędziłam z Christopherem Ecclestonem, najpierw oglądając klimatyczny "Safe House", a potem właśnie "Pozostawionych", i muszę przyznać, że nie mogę się na niego napatrzeć. Niektórzy aktorzy – i mężczyźni – są im starsi, tym lepsi, i wydaje mi się, że tu mamy właśnie do czynienia z takim przypadkiem.
Historia pastora Matta niesamowita, od początku do końca. To bardzo spójnie napisana postać, a jednocześnie po prostu dobry człowiek. Cierpliwy, zdolny do ogromnych poświęceń, twardy jak skała i zwyczajnie przyzwoity. Przez cały odcinek czekałam, aż się złamie, zrobi coś, czego pastor robić nie powinien, pójdzie na łatwiznę, wybierze to, co wybrałby każdy na jego miejscu – nic podobnego się nie stało. Matt rozpoczął odcinek jako mąż, pełen nadziei na cud, a zakończył go jako męczennik z wyboru, wciąż napędzany wiarą i nadzieją. A Eccleston przez prawie godzinę był tak rewelacyjny, że chyba właśnie udało mu się dorównać swojej serialowej siostrze – Carrie Coon.
Swoją drogą, przerażające to Miracle. Pod każdym względem. Kevin i Nora powinni sprzedać tę swoją ruderę za cenę dwukrotnie wyższą niż sami zapłacili – na pewno znalazłby się chętny – i zamieszkać gdziekolwiek indziej. Dosłownie gdziekolwiek.
W "Downton Abbey" wszystko zmierza ku szczęśliwemu końcowi…
…i niech już Mary przestaje udawać, że jest inaczej! Wypadek kolegi Henry'ego rzeczywiście robił wrażenie, ale strach, że dawna historia może się powtórzyć, to absurdalny powód, by pozbywać się Matthew Goode'a. W końcu facet prezentuje się jak marzenie i jest w nim coś ekscytującego. Nawet nie chodzi już o te wyścigi, a choćby o to, że jest w stanie wyciągnąć Mary do pubu. Przewiduję ślub w okolicach odcinka świątecznego. Może nawet podwójny, w końcu Edith nie może zostać na wieki starą panną.
Wciąż tak samo mnie bawi małżeństwo Carsonów, które chyba już dojdzie ze sobą do ładu. To znaczy on wreszcie zrozumiał, że żona to nie kucharka i pokojówka, w związku z czym mogą żyć długo i szczęśliwie. Romanse i inne wielkie rzeczy czekają też najwyraźniej panią Patmore. I tylko dla biednego Thomasa – czasy, kiedy był czarnym charakterem to zdecydowanie przeszłość! – może zabraknąć szczęśliwego zakończenia, bo w tej chwili Julian Fellowes musiałby je chyba wyciągnąć z kapelusza.
Chciałam jeszcze skomentować to, co się dzieje w "Żonie idealnej"…
…ale w zasadzie nie wiem, co mam sądzić o przemianie jednego z moich ulubionych seriali w średniej jakości sitcom, w którym lecą w kółko te same żarty. Dzieje się coś niedobrego – nie dość że powróciły sprawy tygodnia na poziomie tych z początków pierwszego sezonu, to jeszcze martwi mnie brak sensownego pomysłu na wątek główny. Margo Martindale i Alan Cumming to świetni aktorzy, ale nawet oni nie uratują tej scenariuszowej pustki, jaką jest walka o względy Petera. Głupsze rzeczy działy się w tym biurze chyba tylko wtedy, kiedy Melissa George grała nieszczęsną panią od etyki.
Dokąd zmierzasz, "Żono idealna"? I czy nie mogłabyś już kończyć?
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!