5 powodów, dla których polskie serwisy VoD powinny bać się Netfliksa
Marta Wawrzyn
6 listopada 2015, 11:33
Maciej Maciejowski z TVN-u oznajmił ostatnio zagranicznym dziennikarzom, że on się Netfliksa nie boi, ponieważ… nie ma w nim reklam, więc nie odbierze nikomu reklamodawców. Oto, dlaczego jest to zaklinanie rzeczywistości.
Maciej Maciejowski z TVN-u oznajmił ostatnio zagranicznym dziennikarzom, że on się Netfliksa nie boi, ponieważ… nie ma w nim reklam, więc nie odbierze nikomu reklamodawców. Oto, dlaczego jest to zaklinanie rzeczywistości.
Maciej Maciejowski z rady nadzorczej TVN-u zaliczył już w polskich mediach parę niefrasobliwych wypowiedzi o Netfliksie (który zbliża się do Polski coraz bardziej, ostatnio na przykład czytelnicy nam donosili, że "Narcos" też już można oglądać z polskim lektorem). Kilka dni temu wypowiedział się w zagranicznych mediach i znów to samo – czyli kompletna krótkowzroczność czy może raczej robienie dobrej miny do złej gry.
Maciejowski przyznał, że Netflix jest w Polsce już w tej chwili popularny wśród piratów. Ale kiedy wejdzie, będzie prawdopodobnie niszowy, bo Polacy wolą polskie treści od zagranicznych. Poza tym będzie dla nas za drogi – jego zdaniem dostęp do treści oferowanych przez serwis ma kosztować ok. 40 zł, którą to liczbę nie wiadomo skąd wziął, skoro abonament w Netfliksie w USA kosztuje 7,99 dol.
No i wreszcie – nie ma w nim reklam, więc jakże miałby być zagrożeniem dla telewizji TVN!? W tym miejscu należałoby usiąść i zapłakać albo sięgnąć po fakty. Ot, choćby ten z wczoraj – Collins Dictionary ogłosił "binge-watching" – określenie powstałe, odkąd ludzie zaczęli maniakalnie oglądać seriale na Netfliksie – słowem roku 2015. Tak bardzo Netflix wpływa teraz na codzienność. W końcu zacznie wpływać też na polską codzienność i polski rynek telewizyjny.
Oto 5 podstawowych powodów, dla którego jego wejścia powinny bać się na razie polskie serwisy VoD, a za parę lat pewnie także telewizje.
1. Netflix będzie miał lepszą ofertę niż jakikolwiek inny serwis VoD. Kiedy przeglądam ofertę polskich serwisów, chce mi się płakać. Bo mnie interesują zagraniczne seriale, nie kinowe hity, które zdążyłam obejrzeć kilka miesięcy wcześniej, nie odcinek "M jak miłość" za 5 złotych (patrz: VoD TVP) i nie ta polska sieczka serialowa, którą produkuje TVN.
Oczywiście prawdą jest to, co powtarzają jak mantrę właściciele polskich serwisów VoD, kiedy pyta się ich, czy boją się Netfliksa: większość Polaków woli polskie treści, a Netflix nie będzie ich miał, przynajmniej nie na początku (w końcu jednak mieć je zacznie, co pokazują przykłady choćby krajów latynoskich czy Francji). Player.pl prawdopodobnie na wejściu Netfliksa na początku bardzo nie ucierpi, bo TVN-owskie seriale jak cieszyły się powodzeniem, tak cieszyć się nim będą. Produkcje z zagranicy to w naszym kraju nisza w porównaniu z produkcjami polskimi. Ale nisza istniejąca i prężna – bo gdyby jej nie było, Serialowa nie miałaby 100 tys. użytkowników miesięcznie.
Netflix uderzy przede wszystkim w tych, którzy oferują zagraniczne seriale, jak na przykład Seriale+. Jak duże jest zapotrzebowanie na tego typu produkcje? Nie wiemy tego. Wiemy, że HBO GO czy kablówki oferujące wyłącznie seriale spoza Polski cieszą się w naszym kraju mniejszą popularnością niż ci, którzy potrafią zaoferować widzom takie atrakcje jak rajd kończący się śmiercią w kartonach.
Ale wiemy też, że w Polsce bardzo popularne jest pirackie VoD, oferujące zagraniczne seriale z polskimi napisami. Z usług tych serwisów korzystają miliony ludzi, a zawsze kiedy akurat policja jakiś zamknie, w internecie rozlega się płacz: "Gdzie ja mam teraz oglądać seriale!?". No i oczywiście dochodzą jeszcze torrenty, na których produkcje Netfliksa biją rekordy popularności. Do dziś krąży po internecie grafika, pokazująca, jak chętnie piraciliśmy 2. sezon "House of Cards". Byliśmy wtedy drudzy na świecie w liczbach bezwzględnych, po Amerykanach.
To wszystko razem pokazuje, że publika, która doceni ofertę, w Polsce istnieje. Nie wiemy dokładnie, jak duża – pewnie kilkumilionowa. A będzie co doceniać, bo nawet jeżeli Netflix nie wejdzie do naszego kraju z taką ofertą, jaką ma w Stanach, wciąż będzie miał tysiące seriali (w tym coraz więcej własnych produkcji, na przykład seriale Marvela), filmów, dokumentów, produkcji dla dzieci etc. Będzie w czym przebierać.
2. Cena będzie prawdopodobnie całkiem przystępna. Nie wiemy, ile Netflix będzie kosztował w Polsce, kiedy już łaskawie się u nas pojawi. Pan Maciejowski z TVN-u zgaduje, że 40 zł, bo wygodnie jest mu podać zawyżoną cenę. Prawdopodobnie jednak tyle kosztować nie będzie, bo to dla Polaków dużo. Więcej niż sobie życzy na przykład takie HBO GO.
W USA za podstawowe konto na Netfliksie, dające dostęp do wszystkiego, co w tym serwisie jest, i pozwalające oglądać to na dwóch urządzeniach w tym samym czasie, płaci się obecnie 7,99 dol. Ta cena ma wzrosnąć, ale trudno sobie wyobrazić, żeby Netflix zaczął liczyć więcej niż 10 dol. Ameryka chyba pogrążyłaby się w protestach, gdyby ta cena drastycznie wzrosła.
A jak to wygląda na świecie? Możecie to sprawdzić tutaj – przy czym jest to blog australijski, więc dolary, na które zostały przeliczone ceny Netfliksa, też są australijskie. W większości krajów Netflix życzy sobie równowartość 7 do 10 dolarów. Najdroższy jest w Europie Zachodniej, gdzie kosztuje 7,99 euro.
Zwróćcie uwagę na to, że w wielu krajach – w tym Kolumbii, Meksyku czy Brazylii – Netflix jest sporo tańszy niż w USA. Z czego to wynika? Z polityki serwisu wobec piractwa. Powiedziano to nawet oficjalnie: tam, gdzie jest wyższe piractwo, Netflix oferuje niższe ceny, po to by przyciągnąć większą publikę. Myślę, że Polska bez problemu na taką specyficzną "promocję" się załapie i że nawet nie ma mowy o tym, aby Netflix kosztował 40 zł, jak straszy nas członek rady nadzorczej TVN-u.
3. Nie będzie trzeba podpisywać umowy na dwa lata. Mój największy problem z polskimi serwisami VoD? Cóż, większość z nich nie ma interesującej mnie oferty. Czyli zagranicznych seriali niedługo po ich światowej premierze. A te, które mają, nie ułatwiają życia klientowi, który chciałby tak po prostu wykupić abonament na miesiąc i zacząć korzystać, a po tym miesiącu albo kontynuować przygodę, albo zrezygnować, jeśli uznał, że obejrzał już wszystko, co chce.
HBO GO ostatnio trochę ułatwiło życie osobom, które nie mają i nie chcą mieć kablówki – ale wciąż dostęp do serwisu trzeba kupować u operatora i podpisywać umowy na dłużej. Jeśli chce się oglądać HBO GO, najprościej chyba od kogoś pożyczyć hasło, choćby od rodziców, którzy korzystają z kablówki. Szefowie HBO wiele razy powtarzali, że nie mają nic przeciwko temu, że ich klienci dzielą się hasłami. Efektem są padające serwery przy okazji głośniejszych premier czy finałów, bo nagle się okazuje, że widzów jest kilka razy więcej niż płacących klientów. Cóż, można i tak.
Bardzo mi się podoba oferta VoD Seriale+ – tej jesieni mają i "Fargo", i "The Affair", i "Homeland", i nawet "Mr. Robot". Tych seriali nie jest dużo, ale są one naprawdę świetne. Tylko co z tego, skoro żeby z tego skorzystać, nie wystarczy zapłacić. Trzeba być abonentem nc+, czyli korzystać także z kablówki.
Tak to właśnie wygląda w Polsce – sensowne VoD dla fanów zagranicznych seriali oferuje się razem z kablówką, bo inaczej mogłoby się to zwyczajnie nie opłacać. Te serwisy, które dziś tak robią, będą miały najtrudniej, kiedy do Polski wejdzie Netflix. Zwłaszcza Seriale+, bo HBO GO broni się tym, że ma w swojej ofercie produkcje, których nie ma nikt inny.
Netflix nie każe podpisywać umów na dwa lata ani iść do operatora. Wystarczy założyć konto i można oglądać. Co ważne, pierwszy miesiąc zawsze jest za darmo. Jeśli więc kogoś nie interesuje dwadzieścia seriali, chce obejrzeć tylko jeden albo dwa, może to tak naprawdę zrobić, nie płacąc nic. Płacenie zaczyna się od drugiego miesiąca, ale w międzyczasie można z Netfliksa zrezygnować całkiem. Jedyne, co zostaje w serwisie, to nasze dane, w związku z czym po raz drugi tak już nie zrobimy. Ale dobra wiadomość jest taka, że z Netfliksa można zrezygnować w każdej chwili, bez żadnych konsekwencji. Zamykamy konto, przestajemy płacić. Kropka. Nie ma żadnych haczyków.
4. Jest wygodny i będzie działał bez problemu na każdym urządzeniu. Tego lata miałam problemy z moim wysłużonym laptopem, więc na pewien czas – dłuższy niż początkowo planowałam – pożyczyłam sobie Chromebooka. Nie jest to urządzenie, które w 100% zastąpi laptopa, ale do mojej pracy w zupełności wystarczy.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy chciałam na tym urządzeniu odpalić HBO GO i zwyczajnie się nie dało! HBO GO nie rozpoznawało mojego systemu. Tymczasem Netflix nie ma z tym problemu. Netflix nie ma problemu z żadnym urządzeniem ani żadnym systemem. Działa wszędzie. I ma bardzo wygodny player, który zacina się tylko w przypadku problemów z internetem. Porównanie z HBO GO wypada bardzo korzystnie dla Netfliksa, z innymi polskimi serwisami VoD nie mam aż takiego porównania, bo używam ich sporadycznie.
Ale nie tylko o porządny player chodzi. Netflix cały czas jest dopieszczany. Sądząc po przeciekach, które pojawiają się co jakiś czas, Polacy będą mogli oglądać seriale w wersji z polskimi napisami lub lektorem. Samo oglądanie będzie bardzo wygodne, bo kolejne odcinki odpalają się same po 15-sekundowej przerwie. Nieźle działa także system rekomendacji. No i oczywiście serwis zapamiętuje na zawsze, gdzie skończyliśmy oglądać dany serial, tak abyśmy mogli wrócić do niego w dogodnym dla siebie momencie.
Krótko mówiąc – Netflix dba o to, aby klienci się od niego uzależniali i nie szukali już żadnych innych opcji.
5. Nie odbierze nikomu reklam, ale odbierze publiczność. Do tego, by Polacy uzależnili się od Netfliksa, daleka droga. Na razie większość Polaków w ogóle nie wie, co to ten Netflix. Większość Polaków nie korzysta z VoD. Ba, odsetek osób w naszym kraju, które nie używają w ogóle internetu, jest zatrważający (ok. 1/3 narodu). Nie dziwię się, że w TVN-ie śpią spokojnie, naprawdę.
Ale opowiadanie, że Netflix nie jest zagrożeniem, bo nie odbierze reklamodawców, to jakieś bujdy. Owszem, nie odbierze ich bezpośrednio. Ale jeśli oglądalność telewizji spadnie, to co się stanie? Ano reklamodawcy zaczną odchodzić.
Jeśli ktoś nie wierzy w to, że Netflix ma znaczenie, powinien spojrzeć na to, co się dzieje z amerykańskim rynkiem telewizyjnym. Seriale, które wypuszczają telewizje ogólnodostępne mają z roku na rok coraz słabszą oglądalność. W tym roku FOX zamówił na pełny sezon dwie komedie "The Grinder" i "Grandfathered" – obie mają oglądalność poniżej 3 mln i demo tak śmieszne, że pięć lat temu skasowaliby je po kilku odcinkach. Tak samo jest choćby ze "Scream Queens". Młodzieżowy horror Ryana Murphy'ego bardzo dużo zyskuje dzięki VoD (w tym przypadku Hulu), bo tak woli oglądać seriale młodsza publika. Ale co ma z tym zrobić stacja telewizyjna, która włożyła w niego pieniądze? Puszczać tylko w internecie?
Dziś telewizja nie ma wyjścia, musi godzić się z tym, że świat się zmienia. I choć ogłaszanie rychłego końca tradycyjnej telewizji to gruba przesada, warto powiedzieć, że ten rynek bardzo szybko się przeobraża w kierunku, który szefom stacji telewizyjnych nie może odpowiadać. Bo trzeba bardziej kombinować, odchodzić od sprawdzonych schematów, które przez wiele lat działały bez zarzutu.
Publika Netfliksa rośnie w szalonym tempie – już się zbliża do 70 mln – i będzie rosnąć. A ponieważ mało kto wykupuje dostęp do serwisu, by korzystać z niego sporadycznie, wpływ na rynek telewizyjny zaczyna być widoczny.
Brytyjczycy właśnie uznali "binge-watching" za słowo roku, a Amerykanie mają czasownik "netflix", który czasem można nawet usłyszeć w serialach. Pamiętam na przykład rozmowę z Raylana z "Justified" z koleżanką z pracy, w której padło "zobacz to Netfliksie" i "Netflix" został użyty jako czasownik. Tak samo Amerykanie używają choćby wyrazu "Fedex", który jest nie tylko nazwą firmy, ale i synonimem kuriera.
Krótko mówiąc, Netflix to nie serwis VoD, to styl życia. Polska może się bronić, może sobie wmawiać, że bardziej niż zagranicznych seriali potrzebujemy "M jak miłość" czy innej "Singielki". Ale niech mi nikt nie mówi, że fani zagranicznych seriali to grupa mało znacząca. Gdyby tak było, nie zajmowałabym się tym, czym się zajmuję.