Nasz top 10: Najlepsze seriale października 2015
Redakcja
7 listopada 2015, 13:03
10. "Jane the Virgin"
Marta Wawrzyn: "Jane the Virgin" już nie jest tą cudowną świeżynką, tym nieziemskim zaskoczeniem, co rok temu, ale to nie znaczy, że jest słabiej. Nie, my po prostu zdążyliśmy się już przyzwyczaić i do narratora-gawędziarza, i do kompletnie rąbniętych zwrotów akcji, i do uroczych tekstów Rogelia, i do tego, że raz Michael, a potem Rafael, a potem znów Michael. Znamy to wszystko bardzo dobrze. Znamy i lubimy.
"Jane" w 2. sezonie nie zwalnia tempa i nic nie traci ze swojego uroku, choć faktem jest, że przestała już być takim objawieniem co kiedyś. Mimo to wciąż warto docenić słoneczną oprawę, naturalny wdzięk Giny Rodriguez i świetne żarty, rzucane mimochodem, gdzieś pomiędzy jednym twistem rodem z telenoweli a drugim. Na 10. miejsce wystarczyło, oby też wystarczyło na kolejne nominacje do Złotych Globów. Bo to jedna z najfajniejszych emitowanych obecnie komedii.
9. "The Walking Dead"
Michał Kolanko: Na pierwszy rzut oka w "The Walking Dead" wszystko pozostało bez zmian. Nadal mamy hordy szwendaczy, postapokaliptyczną rzeczywistość, w której panuje tylko jedna zasada: "Homo homini lupus", i bohaterów, którzy wybrali takie, a nie inne filozofie życiowe, by starać się przetrwać w tym bezwzględnym świecie. Nadal śmierć czai się w każdym odcinku i nigdy nie wiadomo, kogo tym razem zabierze. Ale coś się zmieniło, co sprawia, że "TWD" od początku sezonu nie miało słabego odcinka, a niektóre z nich przejdą do panteonu najlepszych epizodów całego serialu w jego coraz dłuższej historii.
Serial wydaje się być teraz dużo bardziej "skoncentrowany". Tak jakby wszystkie budowane przez lata elementy nagle zaczęły pasować do siebie idealnie. Duża w tym zasługa świetnych scenariuszy i dynamicznego montażu. Pomysł, aby rozdzielić walkę z szwendaczami i obronę Aleksandrii na kilka oddzielnych linii czasowych nie był nowy, ale został zrealizowany perfekcyjnie. To miedzy innymi dlatego "TWD" trzyma teraz tak bardzo w napięciu. A gdy zwalnia – jak w odcinku "Here's Not Here" – to nagle okazuje się, że po tylu latach ten serial ma nadal coś do powiedzenia.
Fakt, że strategie przetrwania głównych bohaterów – Ricka, Michonne, Carol i oczywiście Morgana – są bardzo odmienne, nie jest niczym nowym. Ale tym razem pokazano je w sposób, który przykuwa uwagę.
8. "You, Me and the Apocalypse"
Mateusz Piesowicz: Mijają kolejne odcinki, a absurdalna brytyjska komedia o końcu świata nadal trzyma poziom. Poszczególne wątki zaczęły się już zazębiać i lada moment dojdzie do spotkania naszych bohaterów, ale zanim to, trzeba jeszcze dotrzeć do Slough, gdzie wszystko ma mieć swój kres. Jak wszyscy tam trafią, nie mam pojęcia, ale tutaj nie zdziwi mnie absolutnie nic, wszak mieliśmy już odnalezienie po latach bliźniaka, który okazał się wcieleniem zła, ucieczkę z więzienia wraz z najmilszą neonazistką na świecie i bardzo życiowego księdza o twarzy Roba Lowe'a.
To oczywiście tylko zarys wszystkich atrakcji, jakie czekają na Was w "You, Me and the Apocalypse", a największą z nich jest to, że cały ten szalony pomysł ciągle działa i zdaje się zmierzać w bardzo konkretnym kierunku. Poza tym trudno nie docenić produkcji, w której Nick Offerman paraduje w sukience, a w jednym z odcinków można usłyszeć całkiem poprawną polszczyznę. Rzeczywiście apokalipsa musi być blisko.
Marta Wawrzyn: Bardzo miła niespodzianka, tym bardziej że chyba w ogóle nie zwróciłam uwagi, że taki serial w ogóle powstaje. A tu proszę, powstał, zachwycił szalonym – i szalenie zabawnym – pilotem i nie przestaje zachwycać dalej. Niby komedie o apokalipsie to nic nowego, ale miks brytyjskiego sarkazmu z pokręconą fabułą i Robem Lowe'em w sutannie robi swoje. Oglądajcie, bo warto.
7. "The Knick"
Marta Wawrzyn: Dokładnie tak jak rok temu, "The Knick" wydaje mi się jedną z najlepszych rzeczy, jakie współczesna telewizja ma do zaoferowania. Dokładnie tak jak rok temu, trochę mniej interesują mnie sprawy prywatne bohaterów, a trochę bardziej operacje, nowe wynalazki, mocne tło społeczne czy też fakt, że w zimowym Nowym Jorku świeci wściekle słońce, a my i tak widzimy wszystko na niebieskawo. Serio, to, co robi z kamerą Steven Soderbergh nie przestanie mnie zachwycać chyba nigdy.
Podobnie jak nigdy nie przestanie mnie zachwycać Clive Owen, który zwłaszcza w pierwszym z nowych odcinków odwalił kawał niesamowitej roboty. Oglądanie go jako narkomana na głodzie było wielką przygodą, również emocjonalną, bo przecież z doktorem Thackerym już wszyscy zdążyliśmy się zżyć. Równie świetne są sceny, w których w 100% oddaje się pracy, a jego przepięknie nakręcone i koncertowo zagrane narady z Edwardsem jak dla mnie mogłyby trwać w nieskończoność. Zwłaszcza gdyby w tle było jeszcze słychać Cliffa Martineza.
Krótko mówiąc, "The Knick" nie zawodzi. I nawet jeśli czasem przytrafia się trochę słabszy wątek prywatny, jedno zbliżenie na białe, sznurowane buty Thackery'ego potrafi to wynagrodzić z nawiązką.
6. "You're the Worst"
Bartosz Wieremiej: "You're the Worst" zaliczyło bardzo dobry miesiąc. Cztery świetne odcinki pełne pamiętnych scen, ciekawych oraz zabawnych wydarzeń i zawierające zwrot akcji, którego szybko nie zapomnimy. Dobrze, że znalazło się miejsce na liście dla tej komedii.
W październiku poszukiwanie inspiracji trwało w najlepsze, a nabijanie się z "NCIS: Los Angeles" miało wiele uroku. Dziwne przygody Lindsay (Kether Donohue) zaskakiwały, wielkie polowanie na mysz okazało się niesamowicie ważne, a Sunday Funday wypadło lepiej niż w 1. sezonie. Na osobne wspomnienie zasługuje Gretchen (Aya Cash), której choroba zmieniła kilka rzeczy w relacjach między bohaterami. Jednych pokazała nam od nowej strony, a innych sprowadziła na spodziewane tory. Z kolei cichym bohaterem drugiego planu okazał się Vernon (Todd Robert Anderson), który w tej serii po prostu nie zawodzi. Co za dziwny i pokręcony facet.
Marta Wawrzyn: Na mojej liście 10 najlepszych seriali miesiąca "You're the Worst" znalazło się przede wszystkim z jednego, bardzo ważnego powodu: bo odważnie i z wyczuciem wzięło się za trudny temat depresji. I wygrało – pokazało to w taki sposób, że widzowie mogli jednocześnie trochę się pośmiać, jak i stać się wrażliwsi tudzież mądrzejsi. Wielkie brawa dla Stephena Falka za tę decyzję i dla Ayi Cash za zapadający w pamięć występ.
A Wy, którzy "You're the Worst" nie oglądacie, zacznijcie. To teraz jedna z najlepszych komedii – pod każdym względem.
5. "Homeland"
Michał Kolanko: W tym sezonie "Homeland" jest być może najbliższy klasycznemu, współczesnemu thrillerowi szpiegowskiemu. I okazuje się, że dzięki wyczuciu twórców – a konkretnie tego, jakie tematy są teraz aktualne – jest to mieszanka wybuchowa. W tym sezonie nie dostajemy może niczego nowego w sensie rozwoju postaci, ale suma tych samych składników daje tym razem nowy smak. "Homeland" jest jak nigdy pozbawione dłużyzn i niepotrzebnych wątków, a intryga wciąga od pierwszej minuty. Także dlatego, że jest tak bardzo realna.
Marta Wawrzyn: Ten sezon "Homeland" na razie podoba mi się do tego stopnia, że aż sama jestem zaskoczona. To prawda, że żadna ze starych postaci specjalnie nie zaskakuje, a i chwyty podgrzewające atmosferę jakby skądś znamy. Ale myślę, że warto docenić "Homeland" za dwie rzeczy: za zgrabne połączenie różnych problemów geopolitycznych w jedno oraz za to, że po obejrzeniu każdego odcinka od razu aż chciałoby się zobaczyć kolejny.
Wiadomo, że serial miał swoje wzloty i upadki, przez co stracił część widowni, ale 5. sezon stoi jak na razie na poziomie więcej niż przyzwoitym. I mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej – w końcu w planach jest bliższe zapoznanie widzów z Allison.
4. "Casual"
Mateusz Piesowicz: Kolejny na tej liście serial, który stawia w głównej mierze na relacje między ludźmi, ale pierwszy, który robi to z lekkością i przede wszystkim po to, by nas rozbawić. "Casual" to rodzaj takiej bardzo miłej niespodzianki, która zdarza się, gdy nie oczekujesz od serialu niczego poza miło spędzonym czasem. Tutaj oprócz niego dostaliśmy jeszcze trójkę świetnie napisanych postaci, które lubi się od samego początku, skrzące się od inteligentnego (co nie znaczy, że szczególnie wyrafinowanego) humoru dialogi i naprawdę niegłupie historie kryjące się za kolejnymi przelotnymi związkami Alexa i Valerie.
Zrobić zabawną, a przy tym nie obrażającą naszej inteligencji komedię o związkach to wyzwanie, któremu dzisiaj nie potrafi sprostać wielu, dlatego tym bardziej warto zapoznać się z produkcją Hulu. Odrobina refleksji wszak jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a dobry humor na resztę dnia gwarantowany.
Bartosz Wieremiej: Jeszcze trochę a chwalenie "Casual" wejdzie mi w nawyk. To bardzo dobrze napisana komedia; zabawna, niekiedy mądra, czasem bardzo ciepła. Dobrze korzystająca ze swobody, którą ma. Ciekawie używająca chociażby tak ogranych schematów, jak potencjalne zainteresowanie uczennicy, czyli Laury (Tara Lynne Barr), nauczycielem.
Nawet odwiedziny rodzica widzom wyszło na zdrowie, a skoro już jesteśmy przy tle, to choćby i taki Leon (Nyasha Hatendi) nie kręcił się zupełnie bez celu. Docenić należy również, jak świetnym rodzeństwem są Valerie (Michaela Watkins) i Alex (Tommy Dewey). Owszem w przypadku Aleksa, trochę szkoda psa, jednak nie można mieć wszystkiego.
W przypadku "Casual" wystarczy, że nie będzie słabszych momentów. Wtedy produkcja Hulu na dłużej zagości na różnych listach.
Marta Wawrzyn: Ja mam nadzieję, że "Casual" choć trochę pomoże platformie Hulu ruszyć do przodu. Pamiętam czasy, kiedy Hulu i Netflix razem raczkowały (ten drugi zaczynał przecież od wysyłania Amerykanom filmów DVD w czerwonych kopertach), a potem jednemu serwisowi wyszło, a drugi wciąż nie potrafi się odnaleźć, mimo że też ma ciekawe rzeczy do zaoferowania, jak choćby odcinki popularnych seriali dzień po emisji w TV. Oby własne produkcje, w tym rzeczywiście przecudne "Casual", pomogły Hulu. Bo dzięki temu możemy mieć jeszcze więcej dobrych seriali.
3. "Pozostawieni"
Mateusz Piesowicz: Nadal upieram się, że "Pozostawieni" są zupełnie innym serialem niż w zeszłym sezonie i nadal nie mogę się nadziwić temu, jak wielką metamorfozę przeszli. Pierwsze odcinki to był mocny, emocjonalny rollecoaster z kilkoma wybuchami po drodze.
Najbardziej w pamięć zapadła mi Nora przeżywająca na nowo swój największy koszmar, ale to był tylko jeden z elementów składających się na obraz nowych "Pozostawionych". Serialu o ludziach, których losy zaczęły mnie bardzo mocno obchodzić. Nieważne, czy akurat oglądaliśmy na ekranie Kevina i Norę, Laurie i Tommy'ego czy rodzinę Murphych, wszyscy na własny sposób próbowali sobie radzić ze swoimi dramatami i zawsze wypadało to równie autentycznie. A przy tym wszystkim "Pozostawieni" nadal są równie dziwni i trudni do logicznego zrozumienia, co rok temu. Nic tylko polecić.
Marta Wawrzyn: O tak, "obchodzić" to słowo-klucz. Zeszły sezon oglądałam zupełnie bez emocji. Wcześniej przeczytałam książkę, stwierdziłam, że w sumie było to przyzwoite czytadło, ale nic więcej, i zupełnie nie byłam w stanie wkręcić się w serial. Ten sezon wydaje mi się rewelacją pod każdym względem – niezależnie od tego, czy akurat jesteśmy w Miracle, miasteczku w Teksasie, które robi na mnie koszmarne wrażenie, czy na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie próbuje dojść do siebie była żona Kevina.
Świetne aktorstwo, ogromne emocje, niekonwencjonalne pomysły i po prostu wciągająca historia – drugi sezon "Pozostawionych" ma to wszystko i jeszcze więcej. To zdecydowanie jeden z największych hitów tej jesieni.
Michał Kolanko: W drugim sezonie Damon Lindelof i jego koledzy zostali zmuszeni do wymyślania nowych rzeczy, bo książka Perrotty na której oparto pierwszy sezon kolejnych już nie obejmuje. I stał się cud – prawie tak wielki jak ten w miasteczku Jarden, gdzie w trakcie Nagłego Zniknięcia nikt nie zniknął. "The Leftovers" stało się niesamowicie wciągające, momentami wzruszające, ciekawe i bardzo przemyślane.
Nowe postacie i nowe miejsce, a także intrygujące koncepcje dotyczące samego Zniknięcia sprawiły, że ten serial stał się pozycją obowiązkową tej jesieni. Nadal jest to serial o poważnych sprawach, ale w przeciwieństwie do przygnębiającego sezonu pierwszego teraz można oglądać kolejne bez obaw o popadnięcie w depresję.
2. "The Affair"
Mateusz Piesowicz: Dodanie dwóch nowych punktów widzenia wyszło "The Affair" zdecydowanie na plus. Cole i przede wszystkim Helen wnoszą do historii Alison i Noah zupełnie nową jakość, sprawiając, że serial, który już w zeszłym sezonie podziwialiśmy za dopracowany scenariusz, wskoczył jeszcze poziom wyżej.
Za gwiazdę pierwszych odcinków trzeba uznać Maurę Tierney, która zaskoczyła swoją kreacją chyba wszystkich tych, którzy zdążyli już zaszufladkować Helen jako skrzywdzoną, ale w gruncie rzeczy nudną postać. Nie mam tu nawet na myśli jej akcji po alkoholu i prochach, ale to, jak bardzo skomplikowaną okazała się bohaterką. Twórcy w dosadny sposób dali nam do zrozumienia, że romans Alison i Noah nie jest tylko ich wewnętrzną sprawą, ale dotyczy również innych ludzi. Co więcej, to ich życie zostało z jego powodu wywrócone do góry nogami. Wszystko to oczywiście podano w szeregu bardzo emocjonalnych scen, ale bez taniego sentymentalizmu, niepotrzebnych krzyków czy łez. Po ludzku, tak jak już nas do tego przyzwyczajono.
Marta Wawrzyn: Sama jestem zaskoczona tym, jak bardzo podoba mi się ten sezon "The Affair" – chyba jeszcze bardziej niż poprzedni! Perspektywa Helen i genialna Maura Tierney rzeczywiście miały na to wpływ, ale pochwalić należy też Joshuę Jacksona, który bynajmniej nie odstaje od reszty, po prostu ma trochę mniej do zagrania.
Scenariusz wciąż jest zachwycający – obserwowanie różnic w sposobie widzenia tego samego wciąż mnie bawi tak jak na początku, uwielbiam też wszelkie te smaczki, które się pojawiają pod koniec każdej opowieści. Jak na przykład prawnik Helen, najpierw miażdżący Noaha podczas sprawy rozwodowej, a parę lat – z naszej perspektywy pół godziny – później broniący go z tą samą zaciekłością. No cudeńko!
1. "Fargo"
Mateusz Piesowicz: Innego zwycięzcy być nie mogło. "Fargo" powróciło triumfalnie z drugim sezonem, zachwycając już od pierwszego odcinka i udowadniając, że udane serialowe antologie nie są marzeniem ściętej głowy.
Historia równie brutalnej co przypadkowej masakry, nakręcającej spiralę przemocy w prowincjonalnej Minnesocie, została dopieszczona w nawet najmniejszych detalach, pozwalając nam cieszyć się doskonałością zarówno scenariuszową, jak i realizacyjną. Możemy w kółko oglądać scenę morderstwa, w której biel śniegu miesza się z czerwienią krwi w okrutnej i pięknej symfonii. Możemy śledzić historię tuszującego ślady małżeństwa Blomquistów czy prowadzącego śledztwo Lou Solversona. Możemy w końcu przyglądać się walce o władzę na szczytach przestępczej hierarchii. "Fargo" dopiero się rozkręca, a już oferuje mnóstwo atrakcji, których zresztą przybywa z odcinka na odcinek. Do tego jeszcze te pozaziemskie odniesienia – prawdziwy kosmos.
Bartosz Wieremiej: Czy pamiętamy jeszcze o Lesterze Nygaardzie? W ostatnich tygodniach chodziło mi po głowie to pytanie, za każdym razem gdy w "Fargo" działo się coś naprawdę dobrego. Niby w październiku wyemitowano raptem trzy odcinki, jednak zdarzało się to bardzo często.
Już teraz przyjemność sprawia mi, jak wydarzenia powtarzalne i powtarzane celowo mieszają się ze wspomnieniami i kompletnymi przypadkami. Jak wielu bohaterów w krótkim czasie zdążyło się dorobić odrębnych głosów i sensownych motywacji. Jak niektórzy zaskakująco szybko kopnęli w kalendarz. Nawet zachwycanie się poszczególnymi mieszankami barw, miejscami i ujęciami przychodzi bardzo łatwo. O symfoniach pisał już Mateusz, ale co się dziwić, kiedy tak klawe rzeczy robi się w tym serialu z kolorami.
Więc, o ile jest jeszcze za wcześnie, aby zapomnieć Lesterze i jego wyczynach, wszystko jest na dobrej drodze, aby tak właśnie się stało.
Marta Wawrzyn: No i jeszcze to czekanie na Reagana, czyli bezbłędne osadzenie serialu w rzeczywistości z przełomu lat 70. i 80. oraz oddanie stanu ducha Amerykanów przed elekcją roku 1980. To chyba mnie zachwycało w tych pierwszych odcinkach najbardziej – że udało się tak wiele rzeczy połączyć w jedną spójną całość. Naprawdę nie wiadomo, od czego zacząć chwalenie 2. sezonu "Fargo" (polecam 10 powodów, aby oglądać "Fargo"), bo tam nie ma ani jednej słabej strony. Wszystko jest perfekcyjne.
Dlatego to nasz numer 1, który w głosowaniu znacząco wyprzedził wszystko inne.