Hity tygodnia: "The Affair", "Pozostawieni", "Fargo", "Master of None", "iZombie", "Ash vs Evil Dead"
Redakcja
8 listopada 2015, 13:30
"Pozostawieni" – sezon 2, odcinek 5 ("No Room at the Inn")
Mateusz Piesowicz: Takim teatrem jednego aktora "Pozostawieni" jeszcze w tym sezonie nie byli. Christopher Eccleston wyciąga wszystko i jeszcze więcej z roli Matta, dając nam kilka opowieści w jednej. Od cudownego poczęcia, poprzez potop, może nie biblijny, ale wystarczający, by "obmyć" poczciwego pastora, aż do puenty i dobrowolnego skazania się na publiczne potępienie.
Czy wyniknie z tego coś dobrego, czy to wszystko tylko złudna nadzieja, nie odważę się zgadywać, ale pewne jest jedno – to był najbardziej spójny pod względem scenariuszowym odcinek do tej pory. Nie wiem, jakie asy ma jeszcze ukryte w rękawie Lindelof, ale chyba jeszcze nigdy nie byłem równie zniecierpliwiony czekaniem na to, by je wszystkie poznać.
Marta Wawrzyn: Nieprawdopodobnie wręcz dobry Christopher Eccleston w nieprawdopodobnie wręcz dobrej współczesnej wersji opowieści o Hiobie. To był chyba najświetniejszy odcinek tego sezonu – i wiem, że piszemy tak o każdym kolejnym! Oby tak właśnie pozostało do samego końca tego sezonu. I oby powstał następny.
"Master of None" – sezon 1
Mateusz Piesowicz: Aziz Ansari i Netflix – to musiało się udać. Obraz pokolenia trzydziestolatków w nie takim znowu krzywym zwierciadle to historia, która zaskakuje świeżością, inteligencją i dowcipem. Nie spodziewajcie się tu typowych sitcomowych żarcików. To bardziej humor w stylu "Seinfelda", oparty na błyskotliwych dialogach i obserwacjach rzeczywistości, które przeniesione ze stand-upowej sceny do scenariusza, wypadają chyba nawet lepiej.
Ansari w roli swojego alter ego, poszukującego pracy aktora Deva, wypada fantastycznie. Wiecznie niezdecydowany bohater daje się polubić od samego początku, a jego zmagania ze współczesnością wypadają bardzo autentycznie. Także dlatego, że mamy do czynienia z facetem, który popełnia mnóstwo błędów. Czy to wysłuchując rad swoich równie nieuporządkowanych przyjaciół, czy kierując się egocentryzmem. Z kolejnych sytuacji potrafi jednak zawsze wyjść z twarzą i bogatszy o nowe doświadczenia, które pomagają mu stać się lepszym człowiekiem. Dawno nie widziałem tak wciągającego serialu, w którym główny bohater po prostu uczy się życia.
Netflix znów zrobił więc świetną rzecz, łącząc inteligentny dramat z ciepłą komedią. "Master of None" rośnie z odcinka na odcinek, do stałych bohaterów dołączają gościnnie występujące gwiazdy (m. in. Claire Danes!), a i tak największą przyjemność sprawia tutaj obserwowanie, jak Dev zmaga się z pozornie łatwą i przyjemną codziennością. Nie wiem, jak Wam, ale mnie taka odskocznia bardzo się przydała.
"Ash vs Evil Dead" – sezon 1, odcinek 1 ("El Jefe")
Mateusz Piesowicz: Bruce Campbell, strzelba, piła i demony. Więcej do szczęścia nie potrzeba i pilot serialu od Starz to udowadnia. Kontynuacja kultowego "Martwego zła" wypada zaskakująco świeżo, mimo że stoi za nią dokładnie ta sama ekipa co 30 lat temu. Z Samem Raimi za sterami udało się na małym ekranie ożywić trupa, jakim niewątpliwie była klasyka kina klasy B lat 80. i przywrócić go światu w pełnym blasku. No, może tylko lekko ściśniętego gorsetem.
"Ash vs Evil Dead" to rozrywka w najczystszej postaci. Fabuła jakaś niby jest, ale nie oszukujmy się, ma ona służyć tylko jako stelaż pod efektowne masakrowanie Zła. To natomiast, wbrew tytułowi, jest żywe jak nigdy i uderza z prawdziwie morderczą siłą. Nieważne czy akurat pod postacią miłej staruszki, czy dziecięcej laleczki. Ash, tym razem w towarzystwie kompanów, staje więc do walki, korzystając przy tym ze wszystkiego, co akurat nawinie się pod rękę.
Twórcy starają się unikać korzystania z komputerów, dzięki czemu fundują nam solidną wycieczkę w przeszłość, w której sztuczna krew lała się strumieniami, a większość efektów robiło się znakomitą pracą kamery. Mnie taka sentymentalna podróż bardzo przypadła do gustu, choć nie wiem, jak długo ten schemat będzie działał. Wyrzynanie demonów, choćby nie wiem jak efektowne, raczej nie ma potencjału na długi serial. Szefowie Starz nic sobie jednak z tego nie robią i jeszcze przed premierą zamówili drugi sezon. Cóż, póki będę się bawił tak dobrze, jak przy tym odcinku, to nie zamierzam narzekać.
"The Affair" – sezon 2, odcinek 5
Mateusz Piesowicz: Zdążyliśmy się już tak pozachwycać Helen, że prawie zapomnieliśmy o Alison – ten odcinek pokazał, jak wielki to był błąd. Ruth Wilson kradła każdą scenę ze swoim udziałem. Czy to rozmowę z Robertem, przed którym zdecydowanie zbyt łatwo się otwierała, czy szok, jakiego doznała, czytając fragmenty książki Noah. Zwłaszcza to drugie zdarzenie mocno dało po głowie bohaterce, czemu trudno się dziwić. Nie co dzień czyta się o sobie tak pikantne zdania, w dodatku napisane przez mężczyznę, który odmienił twoje życie. Na lepsze? Oto jest pytanie.
Na tym totalnym pogubieniu bohaterki skorzystał Cole, który w ogóle ostatnio skupia się na wykorzystywaniu okazji. Czy to znudzona mężatka (ich akcja to już chyba pod soft porno nie zachodzi?), czy jej pogubiona pomoc domowa, Cole sprawdza się zarówno jako obiekt seksualny, jak i dusza-człowiek. No cóż, gdy jedna z pań ma twarz Cataliny Sandino Moreno, to jakoś łatwiej odpuścić sobie opłatę za kurs. A tak na poważnie, czy tylko mi się zdaje, że jakimś sposobem Noah wychodzi tutaj na największego palanta, choć nawet nie mignął na ekranie?
"Fargo" – sezon 2, odcinek 4 ("Fear and Trembling")
Mateusz Piesowicz: "Fargo" już niejeden raz nawiązywało do wielkiego ekranu, ale dopiero w tym odcinku mogliśmy na własne oczy zobaczyć, co oznacza prawdziwa magia kina. W tutejszym wydaniu – nic dobrego, ale hipnotyzującego równie mocno, co ten film z Reaganem i kosmitami. Ach, jaka szkoda, że nie był prawdziwy!
Poza tym mieliśmy jeszcze wietnamskie opowieści i nieważne, czy opowiadającym był akurat Hanzee czy Lou, obydwie brzmiały równie złowrogo. Głównie dla Blomquistów, których koniec zbliża się wielkimi krokami i nie wątpię, że będzie spektakularny. Podobnie jak przyszłe wydarzenia w Minnesocie. Wszak szykuje się wojna, więc ofiar będzie zdecydowanie więcej niż wynoszą nawet tamtejsze zawyżone standardy. A po zaciętej minie Floyd (Jean Smart aktorsko wygrała ten odcinek) wnioskuję, że Mike Milligan w najbliższym czasie będzie jeszcze nieraz zaskakiwany. Nie tylko przez palce w nieodpowiednich miejscach.
"You're the Worst" – sezon 2, odcinek 9 ("LCD Soundsystem")
Bartosz Wieremiej: Rob (Justin Kirk) i Lexi (Tara Summers), Lexi i Rob – para, której codziennością przez większość odcinka chciała żyć Gretchen (Aya Cash). Śledziła i obserwowała tych dwoje, przez moment miała w ramionach ich dziecko, a na część dnia podebrała im psa. I choć dziwny to sposób na spędzenie popołudnia, to wydawała się taka szczęśliwa, kiedy z owym czworonogiem biegała po okolicy.
Aya Cash w "LCD Soundsystem" była po prostu świetna. Z kolei nowa para sąsiadów bardzo szybko spowodowała, że mogliśmy się nimi zainteresować. Selektywne wygłuszanie Jimmy'ego (Chris Geere) było miłą drobnostką, której powinno się uczyć na uniwersytetach. Jego zupełnie niezainteresowanie czymkolwiek w tym tygodniu poza własnym procesem twórczym tylko wzmocniło smutny koniec tego odcinka. Te ostatnie sceny właśnie zachwyciły i zasmuciły, a Gretchen pozbawiona została nawet tych złudzeń i fantazji, które wydawało się, że mogą przetrwać wszystko.
"iZombie" – sezon 2, odcinek 5 ("Love & Basketball")
Bartosz Wieremiej: To był świetny odcinek, w którym mocno posunięto naprzód wątek Majora, pokazano Clive'a od nieco innej strony, a Liv (Rose McIver) mogła kłócić się o koszykówkę, masakrować New York Knicks i strzelać sportowe monologi. Dodatkowo Blaine (David Anders) znowu coś wykombinował, a jego przepychanka z Ravim (Rahul Kohli) w kostnicy wyszła naprawdę uroczo.
Równocześnie było to 40 minut, któremu nadmiar wydarzeń mógł zaszkodzić, a w którym o dziwo wszystko wydawało się dokładnie na swoim miejscu. Widać to szczególnie wtedy, gdy z wymienionych bohaterów spojrzy się tylko na dwóch pierwszych. Jeden zdecydował przerwać swoje nadużywanie Utopium, zerwać bliższą znajomość z Gildą (Leanne Lapp) i jednocześnie postawić się swoim pracodwacom. Drugi pobił agresywnego rodzica, dalej prowadził śledztwo, którego nie powinien, a na koniec jeszcze otrzymał mózg prosto z lodówki swojego nieżyjącego porucznika. Tak, wszystko to i więcej zmieszczono w jednym odcinku, a jeszcze dorzucono wspomnienie o byłym astronaucie, którego mózg swego czasu wart był trochę.
"You, Me and the Apocalypse" – sezon 1, odcinek 6
Mateusz Piesowicz: Kto by się spodziewał, że z historii o końcu świata zrobi się nam taka saga rodzinna? Gdyby to był jakikolwiek inny serial, to pewnie teraz bym narzekał na te wszystkie zbiegi okoliczności i wyznania o byciu czyimś/czyjąś ojcem/synem/wujkiem/bratem/siostrą/babcią (napisałbym "niepotrzebne skreślić", ale chyba wszystko jest potrzebne). Na szczęście to jest "You, Me and the Apocalypse" i te wszystkie zwroty akcji pojawiające się w tym odcinku w tempie serii z karabinu maszynowego wypadły naprawdę fantastycznie.
Dopiero po obejrzeniu starałem się to jakoś sobie poukładać, choć ciągle nie jestem w stu procentach pewien, kto jest kim dla kogo. Na pewno spodobał mi się pomysł, by z ojca Jude'a zrobić prawdziwego ojca, choćby tylko po to, by dać mu kilka wspólnych scen z Paulą (Pauline Quirke) – to dopiero wybuchowy duet! Z tą dwójką u boku szybko powinien się pozbierać Jamie, który otrzymał kilka solidnych ciosów od losu, poczynając od rodzinnego posiłku z dwoma matkami, poprzez spadające nie wiadomo skąd cegły, a kończąc na znajomej dziewczynce z Polski.
Brzmi to wszystko strasznie skomplikowanie, a to przecież nie wszystko, bo jest jeszcze przerażająca kobieta-wampir (Diana Rigg, czyli sama Lady Olenna z "Gry o tron"). Skoro ona jest głową tego pokręconego rodu, to nic dziwnego, że reszta wygląda, jak wygląda. Trzeba jeszcze wspomnieć, że za oceanem zjednoczyła się już druga połowa rodzinki i pozostaje nam tylko czekać na familijną kolację pod Slough. Prawdziwy rollercoaster.
"Casual" – sezon 1, odcinek 6 ("Biden")
Bartosz Wieremiej: "Casual" udowodniło w tym tygodniu, że najlepszych rzeczy tak do końca nigdy nie możemy się spodziewać. Dialogi znowu były świetne, niektóre postacie zaliczyły też wizyty w nieco mroczniejszych rejonach, a całość spowodowała, że człowiek się poważnie zastanawia, co będzie dalej.
Randka Aleksa (Tommy Dewey) z jedyną osobą, z którą jego profil w serwisie jest zgodny, nie poszła tak, jakbyśmy się mogli spodziewać – lub inaczej: potoczyła się dokładnie według schematu, a potem przyszło wielkie zaskoczenie. Valerie (Michaela Watkins) i Drew (Zak Orth) odbyli bardzo ciekawą rozmowę, ale zanim do tego doszło, uroczo się kłócili, trzaskali drzwiami i rzucali cytrynami. Dawn (Frances Conroy) serwowała rady, które zostały źle zrozumiane, a Laura (Tara Lynne Barr) podjęła kilka dziwnych decyzji, by polowanie na Michaela (Patrick Heusinger) wreszcie przyniosło pożądane efekty.
I pewnie w kolejnych tygodniach niektóre wątki będą pogłębiane, w końcu w tym momencie nauczycielem fotografii zainteresowane są zarówno matka, jak i córka. Na razie jednak doceńmy ten odcinek, który twórcom zwyczajnie się udał.
"Manhattan" – sezon 2, odcinek 4 ("Overlord")
Marta Wawrzyn: "Manhattan" to prawdopodobnie najlepszy serial, którego nie oglądacie, a 2. sezon to udowadnia. W najnowszym odcinku mamy już rok 1944, i to czerwiec. Alianci przygotowują się do lądowania w Normandii – czyli operacji "Overlord" – a baza na pustyni w Nowym Meksyku przypomina jeden wielki chaos.
Zwłaszcza że Robert Oppenheimer najwyraźniej postanowił zająć się lepszymi rzeczami. Odcinek "Overlord" to tak naprawdę "Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o ojcu bomby atomowej, ale baliście się zapytać". To, co zobaczyliśmy, było bardzo dalekie od faktów powszechnie znanych z podręczników do historii. Ale to nie znaczy, że dalekie od prawdy. Oppenheimer rzeczywiście miał kochankę o imieniu Jean.
Ta serialowa Jean jest kompletną wariatką, komunistką, miłośniczką poezji i osobą, co tu dużo mówić, cierpiącą na zaburzenia psychiczne. A władza, jaką ma nad facetem, dzięki któremu rok później znikną z powierzchni ziemi dwa japońskie miasta, jest wręcz niewyobrażalna. Co nie znaczy, że wypada to niewiarygodnie – wręcz przeciwnie, świetny Daniel London bardzo w tym odcinku "uczłowieczył" Oppenheimera. Czyli tę chłodną, enigmatyczną personę, która niby tym wszystkim kierowała, ale jakoś bardzo tego nie było widać.
Teraz zrozumieliśmy – my i chociażby biedny Charlie Isaacs – że Oppenheimer i jego koneksje były absolutnie niezbędne, żeby projekt szedł naprzód. Zrozumieliśmy też, jak niezwykły z niego człowiek.
"Overlord" był jednak ciekawym odcinkiem w ogóle, nie tylko ze względu na to, że postawił Oppenheimera w nowym dla widzów świetle. W coraz bardziej interesującym kierunku rozwija się postać Abby, a Charlie ma w oczach miks totalnego szaleństwa i desperacji. No i przede wszystkim wrócił Frank Winter, który pożarł wiadro chili, aby przekonać żonę, jaka ta robota jest dla niego ważna. Mina Charliego, kiedy go zobaczył – absolutnie bezcenna.
Świetny odcinek!