Najbardziej odjechane zagraniczne wersje seriali z USA
Marta Wawrzyn
11 listopada 2015, 18:36
Kolumbijskie "Breaking Bad"
Prawdopodobnie najbardziej absurdalna rzecz w tym zestawieniu – tak, bardziej absurdalna od wszystkich rosyjskich wersji amerykańskich sitcomów razem wziętych! Kolumbijczycy, którzy na świecie znani są z produkcji kokainy, a nie metamfetaminy, mają własną wersję "Breaking Bad". Praktycznie identyczną co oryginał – tacy sami bohaterowie rozkręcają taki sam interes co Walter White i Jesse Pinkman, a następnie spotyka ich dokładnie to samo.
"Metástasis" to w praktyce kopia "Breaking Bad", nie żaden własny remake. Wszystkie odcinki przetłumaczono i odtworzono co do joty. Walter Blanco i Jose Miguel Rosa mieli od początku do końca takie same przygody jak ich amerykańscy poprzednicy. Tyle że Kolumbijczycy zobaczyli je w przyspieszonym tempie – wszystkie 62 odcinki wyemitowano pomiędzy czerwcem a wrześniem 2014 roku. Dokładnie tak jak się emituje w krajach latynoskich telenowele (albo w Polsce seriale rodzimej produkcji).
I nic dziwnego, że tempo produkcji było inne niż w przypadku amerykańskiego oryginału, skoro scenariusz wystarczyło przepisać. Nawet finałowa scena jest identyczna! Możecie obejrzeć ją tutaj, oczywiście tylko jeśli widzieliście zakończenie "Breaking Bad". Bo inaczej to będzie spoiler-gigant.
Rosyjski "Świat według Bundych"
Parę wersji "Świata według Bundych" na świecie powstało, oj, powstało. Na przykład argentyńska, ormiańska czy niemiecka… a i nasz "Świat według Kiepskich" można znaleźć w sieci jako jeden z dowodów na to, że narody spoza USA bardzo lubią Bundych. Ale największe wrażenie robi wersja rosyjska, która – w co niełatwo uwierzyć, jeśli zerknie się na zwiastun – powstała w 2006 roku, a nie na przykład w latach 90.
Żeby było ciekawiej, ten serial był w Rosji ogromnym sukcesem – większym niż oryginał. Zwłaszcza wśród młodych widzów. Produkcję realizowano i emitowano w ekspresowym tempie, a kiedy po paru latach scenarzystom się skończyły odcinki amerykańskiego "Świata według Bundych" do przerabiania, ogłoszono narodowy konkurs na nowe odcinki.
Rodzina Bukinów wygląda dokładnie tak jak rodzina Bundych, żarty też są podobne, ale pewne zmiany wprowadzono. Ot, choćby to, że rosyjscy bohaterowie gnieżdżą się w małym mieszkanku domu wielorodzinnego, a nie mieszkają w przestronnym domu jak Amerykanie. Bo tak było bardziej realistycznie.
Indyjskie "24 godziny"
"24 godziny" bez Kiefera Sutherlanda? To możliwe! Indyjska telewizja Color parę lat temu przedstawiła swoją wersję "24", za którą odpowiedzialny był Anil Kapoor. Aktor i producent, którego filmy kojarzy publika z całego świata, bardzo długo się starał o prawa do oficjalnej adaptacji amerykańskiego hitu. Udało się w 2011 roku, a w roku 2013 serial zadebiutował w telewizji.
Kapoor zagrał główną rolę i bardzo go za to chwalono. Serial w ogóle zbierał pozytywne opinie, pisano na przykład, że widać, iż jest to produkcja wysokobudżetowa. I nic dziwnego, "24: India" to jedna z najdroższych indyjskich produkcji telewizyjnych. A i fakt, że główną rolę zagrał ktoś znany z bollywoodzkich filmów, nie mógł zaszkodzić.
Z naszego punktu widzenia to wygląda dość dziwnie, ale w Indiach ten serial był sukcesem. A właściwie wciąż jest – pierwszy sezon wyemitowano w 2013 roku, drugi zaplanowany jest na 2016 rok. Zdjęcia mają ruszyć w listopadzie.
Białoruskie "The Big Bang Theory"
A to dopiero jest dziwna rzecz! Białorusini najwyraźniej uznali, że amerykańskie sitcomy można tak po prostu plagiatować, zamiast kupować licencje. Poprzepisywano nie tylko postacie czy pojedyncze żarty, ale po prostu scenariusze całych odcinków. Białoruscy aktorzy wyglądają co prawda nieco inaczej niż amerykańscy, ale ubrani są w identycznym stylu (co za kolory!) i rzucają identycznymi tekstami.
O istnieniu tego plagiatu dowiedział się Chuck Lorre, twórca oryginału, ale niestety nic nie był w stanie z tym zrobić, bo nie ma białoruskiej firmy, którą można by pozwać. "Теоретики" (czyli po angielsku "The Theorists" – nawet tytuł zerżnięto!) to produkt należący do… białoruskiego rządu. Gdyby Lorre chciał walczyć o swoje prawa autorskie, musiałby pozwać Białoruś.
Twórca "The Big Bang Theory" nikogo więc nie pozwał, ale narobił takiego rabanu, że białoruscy aktorzy opuścili projekt, oznajmiając, iż zostali wprowadzeni w błąd przez producentów. I tyle ten serial widziano.
Arabscy "Simpsonowie"
"Al Shamshoon" to arabska wersja "Simpsonów", która powstała kilka lat temu. Tak, dobrze czytacie: arabska. I tak, macie rację, nie tak łatwo jest przełożyć świat Simpsonów i żarty, które pojawiają się w serialu, na coś, co będzie dostosowane do tak specyficznych odbiorców jak Arabowie.
Problemów było wiele – choćby z żydowskimi czy hinduskimi bohaterami serialu. Homer – który stał się Omarem – nie mógł też więcej raczyć się piwem, więc z konieczności rozsmakował się w słodkich napojach gazowanych. Wyleciała też z serialu Moe's Tavern – czyli jedna z najlepszych serialowych knajp, jakie telewizja widziała. No i oczywiście żadnej wieprzowiny!
Choć bohaterowie wyglądali identycznie, z oryginalnego serialu wiele nie zostało. Jak łatwo zgadnąć, publice się to nie spodobało i rodzina Shamshoonów długo na antenie telewizji z Dubaju nie zagościła.
Rosyjski "Prison Break"
Jak uciekać z więzienia, to tylko rosyjskiego. Spójrzcie tylko, jak to wygląda – więzienie z amerykańskiego oryginału to przy tym szkoła z internatem! Wystarczy rzut oka na same twarze tych ludzi, żeby dreszcz człowiekowi przebiegł po plecach.
Serial "Pobeg" – jeśli pominąć specyficzną rosyjską oprawę – to ponoć całkiem wierna kopia "Prison Break". Główne postacie, a także wiele scen i dialogów zaczerpnięto wprost z amerykańskiego oryginału. Ale też zadbano o to, aby oddać rosyjskie realia i wprowadzić swojskich bohaterów.
Chińskie "Glee"
Teraz powstaje oficjalna chińska wersja "Plotkary", a już wcześniej Chińczycy wzięli się za "Glee". Szybki rzut oka na to cudo – wybaczcie, nie mam tyle samozaparcia, aby oglądać to w całości – wystarczy, żeby stwierdzić, iż jest tu wiele elementów żywcem wziętych z oryginału. Począwszy od śpiewania, poprzez cheerleaderki, szkolnych sportowców aż po podobne dzieciaki, Sue Sylvester, pana Shue.
Tyle że to nie jest szkoła średnia – rzecz wyraźnie dzieje się na uniwersytecie, co czyni tę wersję "Glee" jeszcze dziwniejszą. Choć w zasadzie wszystko jest tu dziwne, bo ktoś najwyraźniej postanowił przenieść do Chin całą amerykańską szkolną rzeczywistość, przedstawioną przecież w oryginale w krzywym zwierciadle. Wygląda to dość przerażająco, choć chyba nie ma w tym zestawieniu tytułu, który by nie przerażał choć trochę.
Irańskie "Modern Family"
Iran to prawdopodobnie jeden z ostatnich krajów, który moglibyśmy podejrzewać o kopiowanie "Modern Family", choćby dlatego, że w serialu jest wiele rzeczy, jakich muzułmanie nie akceptują. Ot, choćby gejowskie związki. Albo związki przedmałżeńskie. A jednak coś takiego wyprodukowano.
"Haft Sang" to nie żaden oficjalny remake – choć oficjalne remake'i "Modern Family" też już w paru krajach były – to po prostu bezczelna kopia, kropka w kropkę. Wideo powyżej to udowadnia. Tyle że wyrzucono wszystkie niewygodne wątki – czyli na przykład tamtejszy Mitch nie jest gejem, tylko heteroseksualnym facetem, zaś Hayley jest chłopcem i z nikim na randki się nie umawia, bo to by było niedopuszczalne.
Cała wymowa oryginału oczywiście tutaj ginie, a na dodatek z dwudziestominutowych odcinków zrobiono odcinki dwa razy dłuższe. Sensu nie widać w tym żadnego, zwłaszcza że prawie połowa narodu i tak korzysta nielegalnie z telewizji satelitarnej i ma dostęp do zachodnich programów bez żadnej cenzury.
Rosyjskie "Jak poznałem waszą matkę"
Chyba nie ma popularnego amerykańskiego sitcomu, którego Rosjanie nie próbowaliby przerobić na swoją modłę. "Hoży doktorzy", "Niania", "Wszyscy kochają Raymonda", "It's Always Sunny in Philadelphia" – wszystkie te seriale mają swoje rosyjskie odpowiedniki.
Ale jedna z dziwniejszych rzeczy, jakie powstały za naszą wschodnią granicą, to rosyjska wersja "Jak poznałem waszą matkę". Teoretycznie wszystko się zgadza: mamy dzieciaki na kanapie, grupkę przyjaciół przesiadujących w knajpie, faceta szukającego miłości. Jest też jakaś wersja Barneya – taka, która pewnie nie wyrwałaby żadnej dziewczyny w barze, ale to tylko moje zdanie. Nawet ananas się pojawia! W trochę innym kontekście niż w oryginale…
W 2012 roku, kiedy serial startował w Rosji, Amerykanie bardzo się nim bulwersowali. Po internecie krążyły zdjęcia obsady, zwiastuny i inne materiały. Niektórzy deklarowali, że chętnie by to oglądali – żeby się pośmiać.
Japońskie "Atomówki"
Pamiętacie serial "The Powerpuff Girls" – czyli w polskiej wersji "Atomówki" – stacji Comedy Central? To były takie trzy dziewczynki, które miały supermoce i w każdym odcinku ratowały świat od nowa. Całość była słodziutka i urocza, choć oczywiście w każdym odcinku też bardzo dużo się działo. Krótko mówiąc – to były superbohaterki dla dzieciaków, a i dorośli mogli się nieźle bawić, bo w serialu nie brakowało rozmaitych odniesień popkulturowych.
Co z tego zrobili Japończycy? Oczywiście anime! "PowerPuff Girls Z" opowiada losy tych samych bohaterów – przynajmniej w większości – ale już w prawie dorosłej wersji. Dziewczynki są nastolatkami i nie są już takie urocze, a zamiast walczyć za pomocą supermocy, chętnie uciekają się do różnego rodzaju broni.
W ogóle sporo zmieniono – w japońskiej wersji dziewczynki nie są siostrami, nie zostały stworzone w laboratorium, a i małpka Jojo ma nieco inne pochodzenie. Krótko mówiąc, Japończycy przerobili "Atomówki" po swojemu i w efekcie widzowie mieszkający poza Japonią mogą się tylko za głowy łapać.