Serialowa alternatywa: "Club de Cuervos"
Mateusz Piesowicz
11 listopada 2015, 21:23
Podczas gdy my z niecierpliwością wyglądamy jakichkolwiek znaków świadczących o zbliżaniu się Netfliksa do Polski, platforma stopniowo rozszerza swoje wpływy na inne zakątki świata. Potwierdzeniem tego jest jej pierwszy hiszpańskojęzyczny serial – "Club de Cuervos" – któremu poświęcimy dzisiejszą Serialową alternatywę.
Podczas gdy my z niecierpliwością wyglądamy jakichkolwiek znaków świadczących o zbliżaniu się Netfliksa do Polski, platforma stopniowo rozszerza swoje wpływy na inne zakątki świata. Potwierdzeniem tego jest jej pierwszy hiszpańskojęzyczny serial – "Club de Cuervos" – któremu poświęcimy dzisiejszą Serialową alternatywę.
Tym razem nie zabieram Was w daleką przeszłość, bo produkcja, która w całości została nakręcona w Meksyku, ujrzała światło dzienne zaledwie kilka miesięcy temu (dokładnie 7 sierpnia). Mamy więc do czynienia z całkiem świeżym pomysłem, w dodatku przyjętym na tyle dobrze, że już zamówiono jego drugi sezon. Czyżby więc kolejny spektakularny sukces? I tak, i nie.
"Club de Cuervos" jest na pewno niezłym serialem, wytrzymującym porównanie z produkcjami rodem z amerykańskiej kablówki, ale też niewątpliwie nie tak dobrym, jak najlepsze netfliksowe hity. Widać, że jest to w pewnym sensie test na to, czy wyjście poza granice USA będzie się opłacać. Takie pierwsze kroki są oczywiście obciążone sporym ryzykiem, więc trzeba je stawiać z wyjątkową ostrożnością. To sprawia, że twórcy zamiast odważnie przedstawiać swoją wizję, momentami starają się zadowolić każdy rodzaj publiki, co nie zawsze wychodzi ich serialowi na dobre.
Zanim jednak do tego przejdziemy, rzućmy trochę światła na całą historię. Ta rozgrywa się w fikcyjnym meksykańskim miasteczku Nuevo Toledo, którego największą dumą jest pierwszoligowy klub piłkarski – Cuervos FC. Drużyna należy do miejscowego oligarchy Salvadora Iglesiasa, cieszącego się uwielbieniem okolicznych mieszkańców. Prawdziwym ciosem dla wszystkich jest więc jego śmierć, która sprawia, że cały majątek, w tym również ekipa Kruków (hiszp. cuervo), trafia w ręce jego dzieci – niedojrzałego playboya Chavy (Luis Gerardo Mendes) i rozsądnej, wykształconej Isabel (Mariana Treviño). Różnica charakterów tej dwójki jest widoczna na pierwszy rzut oka i nie trzeba wiele czasu, by doszło między nimi do pierwszych konfliktów. A oprócz kierowania Cuervos muszą stawić czoła również innym problemom, jak choćby ostatniej kochance ojca, twierdzącej, że jest matką jego trzeciego potomka.
Niektóre fabularne rozwiązania przypominają meksykańską telenowelę. Nie dziwi więc specjalnie, że Chava i Isabel są rodzeństwem przyrodnim, a romanse, zdrady i rozstania są tu na porządku dziennym. Twórcom należy się jednak plus za to, że wszystko wzięli w solidny nawias. Nie wyszedł im może pastisz na poziomie "Jane the Virgin", ale na pewno nie da się perypetii bohaterów traktować do końca poważnie. Tym bardziej, że zastosowano tu również inne rozwiązanie podpatrzone w produkcji CW, czyli używanie mediów społecznościowych w celach komediowych. Przedstawianie nowych postaci przy pomocy ich twitterowych profili czy żarty dotyczące liczby lajków nie są może szczytem wyrafinowania, ale ciągle nieźle działają.
"Club de Cuervos" ma jednak większe ambicje niż tylko rozśmieszyć publikę. Do komediodramatu przybliża go zwłaszcza wątek Isabel, w którym bardzo dosadnie poruszono temat seksizmu. Umieszczenie twardej kobiecej postaci w tak konserwatywnym i patriarchalnym środowisku jak piłkarskie, musiało zaowocować wieloma konfliktami na tym tle, a jawna niesprawiedliwość, z jaką jest traktowana bohaterka, automatycznie ustawia naszą sympatię po jej stronie. Na szczęście twórcy nie poszli najłatwiejszą ścieżką i nie zrobili z Isabel bezbronnej ofiary systemu. Kobieta nie chce się podporządkować, ale gdy trzeba to potrafi zapanować nad swoim gorącym temperamentem i toczyć walkę "na chłodno". Choć sprawa nie jest łatwa, jeśli po uzyskaniu tytułu MBA musisz obserwować, jak prezydentem klubu zostaje twój brat, którego największym osiągnięciem jest wytrwanie sześciu tygodni w Instytucie Johana Cruyffa i skończony kurs na DJ-a. No i oczywiście fakt, że jest mężczyzną.
Ta bardzo nierówna walka płci odgrywa tu jedną z głównych, ale nie jedyną rolę. Poza nią jest bowiem jeszcze piłka nożna. Futbol to dla mieszkańców Meksyku prawdziwa religia i ten fakt udało się twórcom świetnie oddać. Miasteczko Nuevo Toledo żyje swoją drużyną 24 godziny na dobę, więc fakt, że nagle znalazła się ona w niepewnych rękach, szybko staje się najważniejszym dla całej społeczności. Choć "Club de Cuervos" więcej czasu spędza w gabinetach i w szatni, niż na boisku (i dobrze, bo pojawiające się od czasu do czasu ujęcia zapełnionego stadionu kłują w oczy komputerowym wykonaniem), to serial z pewnością trafi do każdego, kto choć trochę interesuje się futbolowym światem. Pojawia się całkiem sporo żartów i nawiązań, które w pełni czytelne będą tylko dla kibiców, ale przede wszystkim czuć tu niepowtarzalną atmosferę, jakiej nie doświadczy nikt, kto nigdy nie rozumiał klimatu piłkarskiego święta. Tak, właśnie użyłem futbolowego banału – przygotujcie się, bo w serialu jest ich pełno.
Gdyby twórcy trzymali się tych dwóch tematów, tzn. seksizmu i piłki nożnej, mógłby "Club de Cuervos" wskoczyć na znacznie wyższy poziom. Niestety, co zaznaczyłem na początku, zbyt często oddają pole wyświechtanym wątkom, bawiąc się w tematy zrozumiałe dla publiki pod każdą szerokością geograficzną, przez co ich serial traci na wyjątkowości. Jasne, ciągle wypada to nieźle, a oglądanie rodzinnej rywalizacji sprawia przyzwoitą rozrywkę, ale pozostawia też spory niedosyt. Ma się wrażenie, że Netflix nie wykorzystał pełnego potencjału, jaki miała pierwsza hiszpańskojęzyczna produkcja w ich repertuarze, być może zostawiając to na drugi sezon, kto wie. Pierwszy to solidny komediodramat, który w kategorii guilty pleasure wypada więcej niż dobrze, więc jeśli szukacie takiej rozrywki na wieczory, to "Club de Cuervos" nie powinien Was rozczarować.
***
Następnym razem zajmiemy się sitcomem o grupie przyjaciół próbujących się wspiąć po szczeblach społecznej drabiny w wielkim mieście. Nic specjalnego, gdyby nie fakt, że miastem jest Rzym, czasy to starożytność, a bohaterowie są trójką plebejuszy. "Plebs" – za dwa tygodnie w Serialowej alternatywie. Zapraszam!