Nasz top 10: Najlepsze seriale listopada 2015
Redakcja
2 grudnia 2015, 12:03
10. "London Spy" (nowość na liście)
Marta Wawrzyn: Brytyjski miniserial z Benem Whishawem, który uparcie chwalę, mimo iż Mateusz równie uparcie mi wmawia, że jest beznadziejny. Mojego zachwytu wystarczyło na miejsce 10. i bardzo się cieszę, że "London Spy" tu jest. Serial stworzony przez Toma Roba Smitha to trochę historia miłosna – dość nietypowa, i wcale nie dlatego, że zakochuje się w sobie dwóch panów – trochę thriller szpiegowski, a trochę gorzka opowieść o tym, jak brytyjski wywiad nie dopuszczał w swoje szeregi gejów.
"London Spy" nie każdemu się spodoba, bo jest liryczny czy też melodramatyczny, momentami aż do przesady. Ale klimat jest świetny, zdjęcia wspaniałe, aktorzy genialni w swoich rolach, a pytanie, o co chodzi w tej awanturze i czy ktokolwiek ją przeżyje, z odcinka na odcinek coraz bardziej nie daje widzowi spokoju.
W listopadzie pokazano cztery odcinki, za tydzień zobaczymy finał i wtedy tak naprawdę się okaże, czy warto zapoznawać się z "London Spy". To znaczy – czy rzeczywiście był świetny pomysł na całą historię, czy to tylko piękna wydmuszka. Na razie jednak jestem zachwycona.
9. "Miasteczko South Park" (nowość na liście)
Andrzej Mandel: Tak po prawdzie to twórcy "South Park" nie rozpieszczali nas w listopadzie, bo na ekranach zagościły raptem dwa odcinki. Które Comedy Central dostarcza do Polski niemal natychmiast po emisji w USA. Oba były jednak znakomite, szczególnie ten, który przeważył, że "South Park" znalazł się wśród najlepszych seriali listopada.
Ale Trey Parker solidnie zapracował sobie na uznanie całym 19. sezonem. To przemyślana, dobrze złożona konstrukcja, której wszystkie elementy właśnie się zazębiają w drodze do finału. Każda postać wprowadzona na początku sezonu ma swoją rolę do odegrania, a każdy wątek czemuś służy. Jak zawsze zresztą, ale tym razem wypada to wyjątkowo dobrze, bo "South Park" naprawdę ma zwyżkę formy. I dajcie bogowie seriali, by każdy serial tak miał po tylu latach emisji.
Co ciekawe, najlepszy odcinek 19. sezonu obył się prawie całkowicie bez czwórki głównych bohaterów. Tak, dekle, Cartman też się nie liczył. W zamian dostaliśmy świetną diagnozę stanu mediów (dotyczy również polskich), w których ciężko odróżnić informację od treści sponsorowanej (i nie, wzmianka o stacji emitującej "South Park" w Polsce nie była sponsorowana, robimy to dla idei). Szpiegowski w formie odcinek przyłożył też bardzo solidnie zawodowym politykom, a przez cały sezon oprócz polityków dostają mocno fanatyczni piewcy politycznej poprawności (w Polsce to akurat polityczna niepoprawność, skutek ten sam, tylko wektor przeciwny) i popularni również u nas fanatyczni piewcy zdrowego trybu życia.
A precyzja, z jaką prowadzony jest sezon, i aktualność każdego odcinka gwarantują przy tym świetną zabawę.
8. "Casual" (spadek z 4. miejsca)
Bartosz Wieremiej: W ostatnich tygodniach w "Casual" solidnie świętowano, trochę się kłócono, a widzowie mieli okazję obserwować zestaw naprawdę mocnych scen. Twórcom udało się wyłuskać kilka ciekawych momentów – nawet z fascynacji nastolatki, czyli Laury (Tara Lynne Barr), swoim nauczycielem, co akurat było przyjemnym zaskoczeniem. Co więcej, w tym miesiącu udało się nas rozbawić i zasmucić, a przed samym finałem relacje Valerie (Michaela Watkins) i Aleksa (Tommy Dewey) znalazły się w bardzo ciekawszym punkcie. Wypito także morze alkoholu i bawiono się "magicznymi" tabletkami, a co najmniej jedna osoba dorobiła się bardzo dziwnych snów.
W tych kilku odcinkach poznaliśmy także wręcz przerażające postacie jak ojciec wspomnianego rodzeństwa, który rzeczywiście najspokojniej wyglądał w trumnie. Mamy też lepsze pojęcie, w jakim właściwie stanie jest wspomniana Valerie oraz jaką krzywdę swojej rodzinie może wyrządzić wściekła nastolatka (czyli Laura). Zresztą sam Dzień Dziękczynienia w "Casual" na długo pozostanie w pamięci, a jednocześnie najlepiej pokazuje, dlaczego serial ten zasługuje na miejsce na tej liście.
Marta Wawrzyn: Dla mnie gwiazdą listopadowych odcinków "Casual" jest Eliza Coupe, którą uwielbiam od czasów "Happy Endings". Tu gra przeciwieństwo Jane Kerkovich – dziewczynę wyluzowaną aż do przesady, która stała się przyczyną porządnego zamieszania w życiu Aleksa i Val. Szkoda, że raczej nie zobaczymy jej w drugim sezonie – po tym, co się stało, nie ma na to szans, bo jednak byłby to szczyt autodestrukcji – ale niewątpliwie zapamiętam ten występ na dłużej.
7. "The Affair" (spadek z 2. miejsca)
Mateusz Piesowicz: "The Affair" zanotowało solidny spadek na naszej liście, bo w październiku dało się wyprzedzić tylko "Fargo". Można na to spojrzeć dwojako. Rzeczywiście miało nieco słabszy okres, co wynika prawdopodobnie z faktu, że weszliśmy w środkową fazę sezonu, w której również przed rokiem serial Showtime'a miał zadyszkę. Z drugiej strony jednak, ciągle mieści się wśród najlepszych produkcji tego miesiąca i z jednym tylko wyjątkiem podoba nam się co tydzień. Czyli jaki właściwie był ten listopad dla "The Affair"?
Niewątpliwie dobry, wszak mieliśmy okazję przeżyć dwie jakże urocze kolacje z okazji Święta Dziękczynienia, poznać co ciekawsze fragmenty z powieści Noah i przy okazji dowiedzieć się paru rzeczy, które stawiają pana Sollowaya w niezbyt pozytywnym świetle. "The Affair" może rzeczywiście trochę wyhamowało w porównaniu do początku sezonu, ale to ciągle świetny serial, którego elementy układa się w całość z równie dużą przyjemnością, co zawsze.
A jeśli nie podoba Wam się nieco zwolnione tempo, to polecam zapoznać się z ostatnim listopadowym odcinkiem.
Marta Wawrzyn: No to Was (i kolegę piętro wyżej) zaskoczę: na mojej liście "The Affair" mocno spadło właśnie przez takie rzeczy, jak ten nieszczęsny huragan, poród i pożar całego świata z najnowszego odcinka. Wcześniej czepiałam się o przypadkową ciążę. Uważam, że takie seriale – subtelne, inteligentne, oferujące kawał prawdziwego życia i wypchane po brzegi prawdziwymi emocjami – powinny jednak trzymać się z dala od chwytów godnych Shondy Rhimes. "The Affair" co jakiś czas po nie sięga i wtedy przestaje mi się podobać aż tak.
Na pewno jednak na miejsce w dziesiątce najlepszych seriali listopada zasługuje, choćby dlatego że punkty widzenia wciąż są dla mnie tak samo fascynujące jak na początku, a to, w jaki sposób Noah stał się palantem w swoich własnych oczach i kompletnie przestał interesować się Alison, obserwuję z wielkim zainteresowaniem. To wciąż kawał świetnego dramatu psychologicznego, który potrafi człowieka zaskoczyć pomysłem na rozwój postaci.
Myślę, że w przyszłym miesiącu znowu będzie wyżej, bo Mateusz ma rację – "The Affair" rzeczywiście środki ma najsłabsze, a dodatkowo nie sądzę, aby zwiększenie liczby odcinków do dwunastu dobrze serialowi zrobiło. Niemniej jednak po końcówce sezonu spodziewam się wszystkiego co najlepsze.
6. "You, Me and the Apocalypse" (skok z 8. miejsca)
Mateusz Piesowicz: Wyższe miejsce na naszej liście niż przed miesiącem dobrze oddaje to, co działo się w najbardziej zwariowanym serialu tej jesieni. To już nie jest tylko absurdalna brytyjska komedia, ale serial, którego twórcy musieli postawić sobie za punkt honoru, by widzowie po każdym odcinku zbierali szczęki z podłogi.
Nieoczekiwane koligacje rodzinne, zakazane romanse, kłamstwa ogromne i jeszcze większe, a nade wszystko prawdziwe dramaty. "You, Me and the Apocalypse" ostatnimi czasy potrafiło naprawdę daleko odejść od komedii i porządnie wstrząsnąć niespodziewającym się niczego widzem. Już dość pokręcona fabuła w listopadzie wykonała jeszcze milion nagłych zwrotów i doprawiła wszystko saltem na koniec, a pomimo tego, że koniec już bardzo bliski, to nadal daleko nam do rozwiązania.
I pomyśleć, że miesiąc temu napisałem, cytuję: "tutaj nie zdziwi mnie absolutnie nic"…
Marta Wawrzyn: Rzeczywiście – "You, Me and the Apocalypse" zaczynaliśmy oglądać jako serial-ciekawostkę, kolejną porąbaną brytyjską komedię, tyle że w świetnej, międzynarodowej obsadzie. A teraz to po prostu bardzo dobry serial, bez żadnych etykietek. Wątki komediowe wciąż wymiatają, ale to przede wszystkim dramatycznej końcówki 8. odcinka nie potrafię wyrzucić z pamięci.
I tutaj naprawdę nie zdziwi mnie absolutnie nic, nawet uśmiercenie wszystkich bohaterów w ostatniej scenie finału. Choć pewnie to akurat się nie wydarzy, no bo przecież musi być 2. sezon, prawda?
5. "You're the Worst" (skok z 6. miejsca)
Bartosz Wieremiej: W listopadzie w "You're the Worst" próbowano żyć czyimś życiem, zamieszanie wprowadziła dość specyficzna rodzina Jimmy'ego, a nasza para dotarła do najpoważniejszego kryzysu od początku sezonu. Najważniejsza jednak w tym wszystkim była Gretchen (Aya Cash), jej zmagania z chorobą oraz to jak poważnie twórcy podeszli do tej kwestii. Ponadto naszych bohaterów stawiano w sytuacjach bez możliwości łatwej ucieczki czy wygodnych rozwiązań, które po odcinku lub dwóch dałoby się zamieść pod dywan.
Najlepsze w tym wszystkim okazało się to, że "You're the Worst" wciąż było komedią, a bardzo poważne podejście do depresji nie spowodowało, że bohaterowie np. przestawali być sobą. Bawił więc nas serial, który był jednocześnie bardzo, bardzo smutny i w żadnym momencie nie dało się wyczuć sprzeczności pomiędzy jednym a drugim. Śmiech przez łzy to w telewizji bardzo cenna rzecz, a teraz pozostaje czekać na to, w jaki sposób Stephen Falk zakończy ten sezon.
Marta Wawrzyn: Chyba już to mówiłam, ale nie zaszkodzi powtórzyć: rok temu "You're the Worst" było świetną komedią o współczesnych związkach, teraz stało się czymś więcej. Serialem mądrym, z wrażliwością podchodzącym do rzeczy bardzo poważnych i jednocześnie zachowującym swój ostry komediowy charakter. A odcinek "LCD Soundsystem" – ten, w którym Gretchen próbowała żyć życiem dwójki ludzi prezentujących się trochę jak przyszła wersja jej i Jimmy'ego – to jedna z najlepszych rzeczy, jakie widziałam w tym roku.
4. "Master of None" (nowość na liście)
Mateusz Piesowicz: Jak widać, nie trzeba opowiadać nieziemsko skomplikowanych historii i wymyślać fabuły, która zwaliłaby widzów z nóg, by trafić na listę najlepszych seriali miesiąca. Wystarczy porcja inteligentnych dialogów, humoru na poziomie i przemyśleń na całkiem poważne tematy ukrytych pod płaszczykiem zupełnych błahostek. Nie zaszkodzi również sympatyczna obsada z Azizem Ansarim i Noël Wells na czele, a i pomoc rodziców może okazać się nieoceniona.
"Master of None" nie będzie serialem, który pobije rekordy popularności, ale jestem przekonany, że każdy, kto da tej produkcji szansę, nie będzie rozczarowany. Tego typu rzeczy już praktycznie nie ma. Takich, które potrafiłyby z wdziękiem opowiedzieć o relacjach damsko-męskich, wypunktować absurdy współczesnego świata czy nawet sprawić, że zechcemy porozmawiać z własną babcią. Bez sarkazmu i ironii, ot tak, zwyczajnie. Więcej takich seriali Netfliksie.
Marta Wawrzyn: Zdecydowanie jedna z najlepszych nowości tego roku i najlepsza nowa komedia. Ode mnie Aziz Ansari ma plusa przede wszystkim z to, że naprawdę dobrze, mądrze i bez zadęcia opowiada o moim pokoleniu i w każdym odcinku uświadamia mi, że nawet jeśli nie wiem, czego chcę, to i tak jestem szczęściarą, bo moje problemy są błahe choćby w porównaniu z problemami moich rodziców.
W ogóle te 10 odcinków "Master of None" zawierało wiele niegłupich spostrzeżeń na tematy bardzo poważne – jak rasizm, seksizm, samotność starszych osób, to, że mamy w nosie naszych rodziców i ich poświęcenia dla nas – ale i zupełnie niepoważne. To po prostu kawał zwykłego, codziennego życia zaklęty w najsympatyczniejszy serial, jaki sobie można wyobrazić. Oglądać proszę!
3. "Jessica Jones" (nowość na liście)
Bartosz Wieremiej: Listopad stał się miesiącem ciągłego chwalenia panny Jones (Krysten Ritter). Ciekawe, jak ona sama zniosłaby takie rozpływanie się nad jej osiągnięciami oraz jak szybko telefon zawierający np. tego typu pochwały wyleciałby przez okno, a także o ile sekund później na owym chodniku znalazłyby się pierwsze osoby próbujące wymusić autograf lub dwa.
Interesujące postacie, wielość ciekawych historii, urocze detale, nieuciekanie od trudnych tematów – to wszystko zalety serialu Netfliksa. Są jednak i inne rzeczy, których będzie brakować po tych kilkunastu odcinkach. Przykładowo żal pewnego baru, który wyleciał w powietrze – to była naprawdę sensowna knajpa. Wciąż chciałoby się też odkrywać, w jaki jeszcze sposób można zdemolować biuro Alias Investigations, czyli mieszkanie głównej bohaterki. Jasne kilka opcji udało się zrealizować – niektóre były zaskoczeniem – jednak wciąż są rezerwy, a i skoro serial umieszczono w MCU, to dla odmiany zawsze może ktoś wlecieć (!) przez okno.
Mam więc nadzieję, że panna Jones jeszcze kiedyś do nas wróci, i to nie jako dodatek do kolejnego przeludnionego skupiska superbohaterów.
Marta Wawrzyn: Rewolucja w świecie Marvela trwa, a czarnowłose, wiecznie wkurzone dziewczę z serialu Netfliksa niewątpliwie dołożyło do niej dużą cegiełkę. "Jessica Jones" jest wszystkim tym, czym nie spodziewałam się, że będzie. Czyli dojrzałym, mrocznym dramatem, mającym odwagę porządnie zagłębiać się w takie tematy, jak trauma czy gwałt, a wśród najważniejszych bohaterów umieścić lesbijski trójkąt. "Jessica Jones" to i prawdziwy powiew świeżości, i serial, który spokojnie można oglądać, nawet jeśli nie znosi się komiksów o superbohaterach.
Wielkie brawa dla Netfliksa i Marvela za tę cudowną świeżynkę, wielkie dzięki dla Davida Tennanta za to, że pokazał, jak zagrać porządny, skomplikowany czarny charakter, i jeszcze większe "You go, girl!" dla Krysten Ritter, która oby zgarnęła za tę rolę parę ważnych nagród i pomogła odczarować komiksowe seriale. Bo to już nie sieczka, to już nie "solidne tarczowanie", a kawał rozrywki na bardzo wysokim poziomie, przeznaczonej dla osób, które 15 lat skończyły parę lat albo i dekad temu.
2. "Pozostawieni" (skok z 3. miejsca)
Mateusz Piesowicz: Gdyby nie to, że nasz numer 1 odjechał konkurencji, "Pozostawieni" byliby najlepszym serialem miesiąca. Damon Lindelof i spółka stworzyli emocjonalnego potwora, który nie oszczędza żadnego ze swoich bohaterów. Boleśnie przekonali się o tym Nora, Kevin i Matt, gdyż każde z nich musiało przejść prawdziwą mękę, by uporać się ze swoimi demonami i żadne nie dostało gwarancji powodzenia.
My za to otrzymaliśmy m.in. historię pełną aluzji biblijnych, rozwiązanie kilku zagadek i jeden z najmocniejszych cliffhangerów tego serialowego sezonu. O tym ostatnim zdążyliśmy jednak szybko zapomnieć, bo zaraz po nim uraczono nas najlepszym odcinkiem "Zagubionych" od jakichś dziesięciu lat. A co, w "Pozostawionych" nic nikogo nie powinno już dziwić.
Michał Kolanko: Twórcy "Pozostawionych" mają tej jesieni bardzo spójny pomysł na serial – i to widać na każdym kroku. Damon Lindelof pokazuje, jak wiele nauczył się przez te lata od czasu "Zagubionych". Co więcej, każdy odcinek zaskakuje czymś innym, a jednocześnie widać w każdym rozwinięcie pewnej z góry założonej koncepcji.
Tak było ze znakomitym "International Assassin" – śmiałym eksperymencie, być może najbardziej udanym tego typu w telewizji od lat. Czyli przedstawieniu nam wizji Kevina zawieszonego… w czyśćcu? W każdym razie w miejscu, które jest zbudowane z jego emocji, lęków i przeżyć, a które ogląda się z fascynacją pomieszaną z przerażeniem. "Pozostawieni" nadal budzą emocje, ale nie są jednocześnie tak jednoznacznie nie są tak przygnębiającym serialem jak rok temu.
Marta Wawrzyn: Szczerze żałuję, że "Pozostawieni" tej jesieni walczą o nasze względy z "Fargo", bo naprawdę uważam, że zasługują na 1. miejsce. Za idealne połączenie intrygującej formy z ciekawą treścią, za to, że ewidentnie wszystkie wątki spotkają się w finale, i za dwa odcinki niemalże wybitne – "No Room at the Inn" i "International Assassin". Jeśli HBO nie zamówi 3. sezonu "Pozostawionych", to będzie znak, że jakość nie jest dziś w stanie wygrać już nigdzie, nawet w kablówkach. Ale mam nadzieję, że jednak wszystko skończy się dobrze.
1. "Fargo" (pozycja bez zmian)
Mateusz Piesowicz: "Fargo" ma za sobą kolejny świetny miesiąc, co w przypadku tego serialu stało się już normą. Cotygodniowa obecność wśród naszych hitów jest najlepszym tego potwierdzeniem, a nie wierzę, by końcówka sezonu miała coś w tej kwestii zmienić.
Listopad był pod tym względem podobny do października, że w dalszym ciągu czekamy na wielką masakrę, która im bliższa się zdaje, tym bardziej twórcy nie chcą nam jej pokazać. A równocześnie potrafią zupełnie zaskoczyć – czy gdybym miesiąc temu powiedział, że zamiast rozlewu krwi zwyciężą tu logiczne argumenty, to ktoś by mi uwierzył? Może jeśli dodałbym, że wygłosi je pijany zwolennik Ronalda Reagana, to zabrzmiałoby to wiarygodniej – taka tyrada pasuje do "Fargo" jak ulał.
Oczywiście ten rozejm to tylko wyjątek wśród ogólnej liczby zgonów w Minnesocie, która zdążyła już znacznie przewyższyć średnią. Większość to zasługa wojny między Gerhardtami a mafią z Kansas City, ale swoje cegiełki dołożyli też "Rzeźnik z Luverne" z małżonką, którzy niespodziewanie znacznie zwiększyli swoje szanse na przeżycie całej tej awantury. Czy im się uda, nie mam pojęcia, ale jestem pewien, że cokolwiek się wydarzy, to nie będziemy tym zakończeniem rozczarowani.
Bartosz Wieremiej: W ubiegłym miesiącu zastanawiałem się, czy i jak długo będziemy wspominać Lestera Nygaarda. Całe to zapominanie poszło jednak raczej szybko, prawda?
Świetnie się ogląda ten sezon "Fargo", a ostatni miesiąc tylko utwierdził w przekonaniu, że należy doceniać każdą chwilę spędzoną z tym serialem. Poszczególni bohaterowie, pojedyncze sceny, dłuższe wątki, miejsca, zdjęcia – nawet gdybym chciał, nie wiem, do czego można by się próbować przyczepić. Co więcej, praktycznie wszyscy aktorzy mieli szansę zabłysnąć w ostatnich odcinkach, a ten przeklęty listopad po prostu upłynął pod znakiem zachwytów nad produkcją FX. Zresztą pomimo tego, że tam raczej chłodniej jest niż w tym dziwnym świecie za oknem, w którym rządzą smog i gołębie.
Na marginesie, z jakiegoś powodu wciąż chodzi mi po głowie wizyta młodego Dodda w kinie i nawet nie potrafię powiedzieć dlaczego.
Marta Wawrzyn: "Fargo" tej jesieni wygrywa ze wszystkimi serialami, bo nie ma żadnej słabej strony. Nie pamiętam ani jednej sceny – ba, ani jednej minuty! – która by mi się nie podobała. Ktoś tu przemyślał wszystko od A do Z, a następnie wyegzekwował z niesamowitą precyzją. A najlepsze jest to, że nas zaskoczył. Na początku sezonu wygłaszaliśmy różne "mądrości", typu: Peggy to nowy Lester, już za chwilę będzie masakra, Blomquistowie nie mają szans przeżyć, bla bla bla.
Prawda jest taka, że do końca zostały dwa odcinki, a my nie mamy bladego pojęcia, jak to się skończy, ani kto to przetrwa, a kto nie. A masakry spodziewamy się tylko dlatego, że w 1. sezonie bardzo wyraźnie mówił o niej Lou Solverson. Inaczej pewnie zgłupielibyśmy całkiem i tylko patrzyli szeroko otwartymi oczami na ten krwawy taniec pośród śniegów.