12 kobiet, które rządziły telewizją w 2015 roku
Marta Wawrzyn
9 grudnia 2015, 18:03
Peggy Blomquist (Kirsten Dunst) – "Fargo"
Prawdopodobnie najdziwniejsza, najbardziej niejednoznaczna postać na tej liście – a wiedzcie, że lista zawiera główną bohaterkę "Crazy Ex-Girlfriend". Ani my tak do końca nie wiemy, co siedzi w Peggy, ani nie wie tego sama bohaterka. Na pewno stanowi ona dość specyficzne połączenie małomiasteczkowej dziewczyny bujającej w obłokach z twardo stąpającą po ziemi kobietą, która potrafi i zaskakująco trzeźwo myśleć, i podejmować w okamgnieniu decyzje, które przesądzają o życiu bądź śmierci.
Biedny Dodd – właśnie napisałam o gangsterze: biedny! – wyglądał na śmiertelnie przerażonego, kiedy w jednej chwili piękniejsza połowa niezwykłego duetu Blomquistów karmiła go groszkiem, paplając o tym, że przeprasza, zapomniała, iż nie chciał groszku, a w drugiej dziabała go nożem, żeby przestał kombinować, jak uciec. I to właśnie jest kwintesencja Peggy – jej umysł to dowód na to, że żadne ograniczenia nie istnieją, a jej wola przetrwania, zimna krew i inteligencja chyba na wszystkich zrobiły ogromne wrażenie.
Przed finałem chyba mało kto życzy jej i Edowi, aby nie przetrwali tej awantury – akurat oni zasłużyli na przeżycie jak mało kto. A Peggy zasłużyła na to, żeby wyjechać do Kalifornii i nie tyle strzyc sławne głowy, co królować na każdym ekranie, małym i dużym. Nie wiem, jak Kirsten Dunst to zrobiła, ale drugiej tak nietypowej, wymykającym się wszelkim ocenom, a jednak w sumie budzącej sympatię postaci chyba na tej liście nie ma.
Helen Solloway (Maura Tierney) – "The Affair"
Tak jak rok poprzedni należał do Ruth Wilson i Alison Lockhart, tak teraz rządzi Maura Tierney i jej Helen. Postać, która w 1. sezonie sprowadzona była do stereotypu zdradzanej żony, teraz wreszcie nabrała barw i rumieńców. Zobaczyliśmy, jak złożone i popaprane jest jej życie po rozstaniu z Noahem – z którym była tak właściwie od zawsze – dowiedzieliśmy się też co nieco na temat szaleństw jej młodości.
Byliśmy świadkami paru mniej i bardziej udanych randek, mniej i bardziej zalanych imprez, jednego porządnego załamania nerwowego i wielu chwil, kiedy ta kobieta pokazała zupełnie mimochodem ogromną siłę. To wszystko było tak naprawdę zupełnie zwyczajne, proste i mniej lub bardziej wpisujące się w codzienność niejednej zdradzonej żony – a jednak od Helen nie dało się oderwać wzroku. Właściwie wciąż się nie da, bo przecież "The Affair" wciąż jeszcze trwa.
Oby Maura Tierney została za ten sezon doceniona – deszczu nagród raczej się nie spodziewam, bo konkurencja jest ogromna, ale jakiś skromny Złoty Glob na pewno by nie zawadził.
Gretchen Cutler (Aya Cash) – "You're the Worst"
W zeszłoroczne wakacje poznaliśmy Jimmy'ego i Gretchen jako parę związkofobów, którzy zaangażowali się w związek coraz bardziej zmierzający w zupełnie konwencjonalnym kierunku. W tym roku musiało nastąpić jakieś trzęsienie ziemi – i uważam, że dobrze się stało, iż postanowiono w taki a nie inny sposób pogłębić postać Gretchen.
Ruda dziewczyna, która zdawała się być totalną hedonistką, okazała się mieć ukrytą "skazę". Czym wprawiła w stan szoku i Jimmy'ego, i widzów. Ten pierwszy nie wiedział, co ze sobą zrobić, kiedy ona godzinami leżała i patrzyła w przestrzeń albo płakała bez powodu, my zaś po prostu siedzieliśmy i chłonęliśmy to wszystko szeroko otwartymi oczami.
Nie mam wątpliwości, że serialowi – dotychczas uchodzącemu za niezłą, ale raczej lekką komedię – udało się stworzyć bardzo mocny portret postaci, która przechodzi depresję. Nie mam też wątpliwości, że Aya Cash okazała się idealną aktorką do tej roli. A Gretchen po prostu rządzi – niezależnie od tego, czy jest przebojowa i bezczelna, czy załamana i przerażona albo wręcz całkiem otępiała.
Peggy Olson (Elisabeth Moss) – "Mad Men"
"Mad Men" miał bardzo przemyślane zakończenie – i to stwierdzenie dotyczy nie tylko głównej historii, ale też każdej postaci z osobna. Właściwie każda z trzech pań, które przez 7 sezonów odgrywały ważną rolę, dostała satysfakcjonujące (choć w jednym przypadku bardzo smutne) zakończenie swojego wątku. Będę więc pamiętać i Betty wspinającą się po schodach, i Joan otwierającą własną firmę, w której partnerkami są niejakie Holloway i Harris, i przede wszystkim właśnie Peggy – ikonę wszystkich kobiet, które wtedy z trudem i po latach osiągały w pracy to, co facetom przychodziło tak po prostu.
Aż trudno uwierzyć, że Elisabeth Moss nigdy nie dostała za tę rolę Emmy, bo przecież stworzyła postać kultową. Silną, mądrą, twardo stąpającą po ziemi, nie zawsze szczęśliwą i nie zawsze dokonującą właściwych wyborów, ale koniec końców uparcie przez lata dążącą wciąż w tym samym kierunku.
30-letnia Peggy dobrze wie, czego chce i w życiu zawodowym, i w życiu prywatnym. I można chyba powiedzieć, że wszystko ma – w ostatniej chwili znalazła się dla niej nawet miłość, która tak naprawdę od lat na nią czekała. Ale najbardziej zapamiętam dwie sceny: jazdę na wrotkach po opustoszałym biurze Sterling Cooper i oczywiście to triumfalne wejście do McCanna. Niewiele kobiet w tamtych czasach mogło sobie na takie rzeczy pozwolić, ale akurat ta naprawdę zasłużyła sobie na to, by jej się upiekła ta mała demonstracja.
Kimmy Schmidt (Ellie Kemper) – "Unbreakable Kimmy Schmidt"
Zaakceptowanie Kimmy i jej zwariowanego świata na początku nie szło mi łatwo, bo to naprawdę jest szczyt absurdu. Kobieta, która spędziła 15 lat – czyli całe swoje dorosłe życie – w bunkrze, więziona przez szalonego pastora o twarzy Jona Hamma, wychodzi na wolność i pierwsze, co robi, to zamieszkuje w Nowym Jorku. Mimo że rzuca się od razu na głęboką wodę z dziecięcą ufnością i naiwnością – ubrana zresztą też jak dziecko – nie przegrywa. Wręcz przeciwnie, znajduje mieszkanie, przyjaciół, pracę i zaczyna całkiem normalne życie. Jeśli normalnym można nazwać ten kolorowy światek, który ją otacza.
Ale "Unbreakable Kimmy Schmidt" to nie tylko podlana absurdem opowiastka o nietypowej pani, żyjącej w Nowym Jorku. To przede wszystkim świadectwo ogromnej siły tej bohaterki, która nie poddaje się, cokolwiek by się nie działo. A warto zauważyć, że dotychczas za wiele szczęścia to ona w życiu nie miała.
Ten serial to girl power w najbardziej kolorowym, pokręconym wydaniu, jakie można sobie wyobrazić. To dowód na to, że kobiety potrafią być i silne jak diabli, i zabawne jak diabli. Wielkie brawa należą się Ellie Kemper za to, że z taką naturalnością wcieliła się w tę postać. Bez niej nie byłoby Kimmy Schmidt.
Jessica Jones (Krysten Ritter) – "Marvel's Jessica Jones"
Jessicą Jones zachwycamy się bezustannie od 20 listopada i wydaje mi się, że zestaw pochwał już nam się zaczyna powoli wyczerpywać. Ale na wypadek gdybyście nie przeczytali naszych poprzednich kilkunastu tekstów na ten temat, powtórzę: to świetnie napisana, skomplikowana bohaterka, która przeżyła ogromną traumę i przechodzi bardzo długą drogę, by odnaleźć siebie. Na początku sezonu oglądamy ją wiecznie wściekłą, pijaną i wyżywającą się w przygodnym seksie, by pod koniec zobaczyć dojrzałą kobietę odważnie mierzącą się nie tylko z wyzwaniem w postaci drania, który z niej zrobił niewolnicę, ale też z lękami, które siedzą w niej samej.
To bardzo mocny, odważny portret nawet jak na "zwykłe" produkcje dramatyczne – w serialach Marvela czegoś takiego nie było jeszcze nigdy. A Krysten Ritter dała radę, i to naprawdę dała radę. Jej Jessicę na początku lubi się za to, że jest ostra i wkurzona, nadużywa sarkazmu i alkoholu, i tak po prostu nie daje sobie w kaszę dmuchać. Parę odcinków później to już coś więcej niż zwykłe "lubienie", bo na jaw wychodzi skala psychicznej traumy, jaką bohaterka przeżyła. Wiele scen pomiędzy Jessicą a jej oprawcą mocno zapadło mi w pamięć i nieprędko z niej wyleci, a twarz Krysten Ritter z najbardziej dramatycznych momentów towarzyszy mi w zasadzie cały czas.
"Jessica Jones" zrobiła coś bardzo ważnego i śmiałego, a Krysten zdecydowanie należą się wszystkie nagrody tego świata za naturalność, z jaką pokazała nam wszystkie twarze swojej bohaterki.
Vanessa Ives (Eva Green) – "Penny Dreadful"
Eva Green to prawdopodobnie najbardziej niedoceniana aktorka na tej liście, a "Penny Dreadful" to jeden z bardziej niedocenianych seriali. I właściwie się nie dziwię – nie do każdego trafia taki wystylizowany wiktoriański horror, którego bohaterowie zachowują się w zasadzie tak jak ludzie z XXI wieku i czasem nawet noszą hipsterskie swetry. Ostatnio mignęła mi gdzieś opinia, że to jeden z najbardziej feministycznych obecnie seriali – i właściwie się z tym zgadzam.
Silne, wyprzedzające swoją epokę kobiety rzeczywiście odgrywają w "Penny Dreadful" ogromną rolę, a króluje wśród nich nadal Vanessa Ives. Postać krucha i mocarna jednocześnie, zawieszona pomiędzy naszym światem a mrokiem, którego najchętniej pozbyłaby się ze swojego życia. Nieustannie walcząca z czymś, co ją przerasta – i nieważne, czy chodzi tu raczej o "prawdziwe" demony, czy o to, co siedzi w niej samej. Bohaterka bardzo dobrze napisana – która raz wydaje się już całkiem znajoma, by chwilę później znów zamienić się w chodzącą zagadkę – i zagrana tak, że nazwisko Evy Green powinno się już wreszcie przebić do serialowej pierwszej ligi.
Cookie Lyon (Taraji P. Henson) – "Empire"
"Empire" porzuciłam po paru odcinkach i generalnie jest to jeden z tych fenomenów, których nie rozumiem – Amerykanie kochają prime time soap i muzykę hiphopową, która jednym uchem wpada, a drugim wypada? – ale całkiem dobrze rozumiem fenomen Cookie Lyon. To rzeczywiście lwica – silna babka, która pomogła budować imperium, przetrwała wiele trudnych lat i wreszcie jest gotowa sięgnąć po swoje.
Taraji P. Henson znam głównie z "Person of Interest" i nie mogę się nadziwić, jak bardzo się zmienia, kiedy wciela się w Cookie. Wiadomo, swoje robią już krzykliwe ubiory. Ale nie tylko o to chodzi – Taraji jako Cookie to zupełnie nowa osoba, która ma swój charakterystyczny styl poruszania się, mówienia no i oczywiście grożenia. To kobieta czasem przerażająca, zawsze fascynująca i przede wszystkim szalenie silna.
Choć fenomenu serialu nie rozumiem, nie dziwią mnie te wszystkie zachwyty i nominacje do nagród dla Taraji P. Henson. Jest w tej roli wyśmienita.
Amy Schumer – "Inside Amy Schumer"
Amy Schumer ma ogromną rzeszę fanów i całkiem głośną garstkę wrogów. I nic dziwnego – kiedy robi się tak feministyczne stand-upy, trudno uniknąć i zaszufladkowania, i zwyczajnej niechęci ze strony osób, którym nie odpowiada czy to treść, czy też styl. Bo trzeba powiedzieć, że Amy jest wyrazista, bezkompromisowa i rzuca bardzo ostrymi żartami, które mogą irytować.
Ja tak naprawdę dopiero w tym roku – po obejrzeniu nie tylko całego nowego sezonu "Inside Amy Schumer", ale też kilku stand-upów, w tym tego wyemitowanego przez HBO – zakochałam się w Amy. I chyba nie ja jedna. Ten rok należał zdecydowanie do niej – dostała pierwszą Emmy, pojawiła się na wielkim ekranie, została doceniona przez tłumy krytyków i wystąpiła w dziesiątkach programów talk show. Pojawiła się też nago w kalendarzu Pirelli, by pokazać, że może.
I właśnie na tym polega jej siła – że mówi kobietom: "możecie wszystko!". Możecie robić karierę albo jej nie robić, sypiać z kim chcecie i nie czuć na sobie potępiających spojrzeń, być księżniczką albo nabijać się z księżniczek. Możecie robić to wszystko, co do tej pory było zarezerwowane dla facetów, i z niczego się nie tłumaczyć. Co prawda wciąż znajdą się tacy, którzy was ocenią według swoich seksistowskich kryteriów, ale chyba nie będziecie się tym przejmować?
Elizabeth Jennings (Keri Russell) – "The Americans"
Keri Russell od początku jest genialna jako Elizabeth Jennings – bezlitosna KGB-istka, która jest też przy okazji matką i żoną, żyjącą na typowym amerykańskim przedmieściu i tak się składa, że kochającą swoją rodzinę. W 3. sezonie targające nią dylematy stały się jeszcze trudniejsze niż do tej pory, bo sowieckie szefostwo postanowiło zrobić szpiega z jej córki.
To, co się działo w relacjach Elizabeth i Paige w tegorocznych odcinkach "The Americans", to jedna z najlepiej poprowadzonych rodzinnych historii, jakie widziałam w serialach. Ogromne dylematy, trudne wybory i wielka miłość. Córka z przerażeniem odkrywająca kolejne informacje na temat swoich rodziców i matka zdecydowana dać jej takie życie, na jakie ta zasługuje. Przy czym pytanie brzmi jakie to życie – zwyczajnej amerykańskiej dziewczyny, która znajdzie męża, zamieszka na przedmieściach i nie będzie wierzyła w nic, czy świadomej swojej misji i dumnej z ojczyzny córy rosyjskich szpiegów.
Oglądało się to świetnie, obie panie wspięły się na aktorskie wyżyny, emocje sięgnęły zenitu, a Elizabeth – którą mieliśmy okazję poznać od strony, jakiej do tej pory aż tak dobrze nie znaliśmy – okazała się jeszcze bardziej fascynującą i skomplikowaną postacią niż do tej pory. Żądam Emmy dla Keri Russell!
Rebecca Bunch (Rachel Bloom) – "Crazy Ex-Girlfriend"
Rachel Bloom bardzo długo walczyła o ten serial, i choć przez parę pierwszych odcinków nie do końcu rozumiałam jej wizję, po randce z Gregiem i Święcie Dziękczynienia z rodziną Josha nie mam już więcej pytań. Rebecca nie jest bohaterką, którą rozumie się natychmiast po pierwszym spotkaniu, ale kilka odcinków wystarczyło, żeby wszystko zaczęło się składać w spójny obraz.
To ciekawa dziewczyna – prawniczka przed trzydziestką, która odnosiła wielkie sukcesy w kancelarii w Nowym Jorku, ale była strasznie samotna i kompletnie nieszczęśliwa, a z problemami walczyła za pomocą pigułek. Pewnego dnia pod wpływem impulsu podjęła błyskawiczną decyzję o przeprowadzce do brzydkiego, industrialnego miasteczka w Kalifornii, w którym mieszka jej miłość z obozu sprzed kilkunastu lat. Brzmi to idiotycznie, a Rebecca na początku sprawia wrażenie lekko niezrównoważonej osoby.
Ale to wszystko tylko najbardziej zewnętrzna warstwa. Rebecca niczym się nie różni od przeciętnej dziewczyny w tym wieku, po prostu przez lata nie potrafiła powiedzieć sobie i swojej matce, że nie interesuje jej kariera w korporacji i samotność w czterech ścianach wspaniałego mieszkania. Teraz próbuje się odnaleźć, a efekty czasem są śmieszne, czasem straszne, a coraz częściej po prostu zadowalające.
"Crazy Ex-Girlfriend" to na pewno jeden z najciekawszych seriali tej jesieni – nie tylko dlatego, że łączy komedię z musicalem i całkiem porządną dawką dramatu, ale też właśnie ze względu na konstrukcję głównej bohaterki. Rebeccę szybko da się polubić, a Rachel Bloom w tej roli jest wyśmienita. Wydaje mi się, że mało kto uwielbia ją od pierwszych minut, jak choćby Jane Villaneuvę, ale kiedy już się zakochacie, będzie to całkiem silne uczucie.
Peggy Carter (Hayley Atwell) – "Agentka Carter"
Hayley Atwell była świetna w filmach o Kapitanie Ameryce i kiedy dostała własny serial, oczywiście też nie zawiodła. Jako Peggy walczy z seksizmem właściwie non stop – czasem przyzwoitym ciosem w szczękę albo kopniakiem, czasem celną ripostą. Nie ma łatwego życia, bo wiadomo – nie dość że to kobieta, która egzystuje w męskim świecie w latach 40. poprzedniego wieku, to jeszcze scenarzyści serialu bynajmniej subtelnością się nie popisują. Seksizm w serialu jest bardzo wyraźnie zaznaczony, a podejście do niego dość bezpośrednie, momentami wręcz łopatologiczne.
To jednak niczego nie zmienia. Peggy jest postacią świetną – wyrazistą, superinteligentną, z charakterem i pazurem. Nawet jeżeli wali prosto z mostu, czyni to z takim wdziękiem i energią, że nie da się mieć do niej pretensji. A ponieważ styl retro pasuje idealnie do urody Hayley, mamy komplet. Agentka Carter to zdecydowanie jedna z wyróżniających się bohaterek roku 2015.
Jeśli zastanawiacie się, dlaczego na liście nie ma Claire Underwood, Alicii Florrick albo Jane Villaneuvy, odpowiedź jest prosta: były rok temu. I choć jak najbardziej wciąż je doceniam, postanowiłam po prostu wyróżnić zupełnie inne postacie. Listę sprzed roku znajdziecie tutaj; oprócz wyżej wymienionych są na niej takie bohaterki, jak Stella Gibson, Olive Kitteridge albo Alison Lockhart.