Pazurkiem po ekranie #103: Okay, then
Marta Wawrzyn
11 grudnia 2015, 12:32
Po cudownym finale sezonu "Pozostawionych" niewiele już mi zostało do komentowania. Dziś będzie o kompletnym szaleństwie w "Fargo", półgodzinnej terapii w "The Affair", "drugim Paryżu" w "Homeland", a także o tym, co się zdarzyło w finale "London Spy". Uwaga na duże spoilery!
Po cudownym finale sezonu "Pozostawionych" niewiele już mi zostało do komentowania. Dziś będzie o kompletnym szaleństwie w "Fargo", półgodzinnej terapii w "The Affair", "drugim Paryżu" w "Homeland", a także o tym, co się zdarzyło w finale "London Spy". Uwaga na duże spoilery!
Ten tydzień znów sponsoruje "Okay, then", które padło w nieoczekiwanym momencie z ust bohatera, do tej pory popisującego się raczej krasomówstwem niż krótkimi puentami. Cóż jednak miał powiedzieć Mike Milligan, kiedy przybył na miejsce spotkania z Rzeźnikiem z Luverne, a tam wszyscy wrogowie martwi. Nie mogło być lepszego podsumowania tego, co zaszło, niż "Okay, then".
Doczekaliśmy się wreszcie tej wielkiej masakry w Sioux Falls, a jej sprawcą był Hanzee, Indianin na ścieżce wojennej przeciwko całemu światu. Ludzka głupota i chaos znów wzięły górę, szalone wydarzenia następowały jedno po drugim, a brutalność co chwilę przełamywano czarnym humorem. Kiedy myśleliśmy, że widzieliśmy już wszystko, pojawiło się UFO – "Fargo" od początku sezonu nawiązuje do wizyt kosmitów, który w owym czasie miały się przytrafić w tej okolicy – i wyprowadziło z równowagi wszystkich poza Peggy, bo jej nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi.
Krótko mówiąc, to była bardzo poetyczna masakra, a fakt, że odcinek miał narratora, zaś owym narratorem był Lester… znaczy Martin Freeman, tylko dodał temu wszystkiemu wdzięku i podkreślił, jak absurdalna jest ta opowieść. A jednocześnie zawartość prawdziwych emocji w "Fargo" wydaje mi się większa niż rok temu. Przykładowo w 1. sezonie nie życzyliśmy Lesterowi, żeby się wykaraskał, bo choć był inteligentnym skubańcem, od początku robił rzeczy, które były czystym złem. Z Blomquistami jest inaczej – podobnie jak Lou i jego teść rzuciłabym się ich ratować, pomimo tego wszystkiego, czego nie do końca świadomie dokonali.
Dodatkową emocjonalną bombą jest sytuacja rodzinna Lou. Żart o kolacji wypadł wyjątkowo smutno, kiedy Hank wykrwawiał się w motelu, podczas gdy jego córka padła na podłogę w domu. Patrick Wilson prawdopodobnie nie dostanie za "Fargo" żadnych nagród – ba, nawet my go nie chwaliliśmy aż tak jak innych – ale jego bohater przez cały sezon był ostoją, dowodem na to, że w spokoju jest wielka siła. On od początku do końca był dobrym człowiekiem – w środku akcji miał czas na telefon do Betsy, a jego cicha determinacja, charakter i upór pozwoliły przetrwać Blomquistom. Patrzę na Patricka Wilsona, widzę starszego Lou z 1. sezonu i uśmiecham się, myśląc, jak idealnie została poprowadzona ta postać.
Bliskie perfekcji było również pół godziny terapii w "The Affair". Jak ten odcinek różnił się od poprzedniego i jak niesamowicie wypadł w nim Dominic West! Noaha zdążyliśmy uznać za totalnego palanta, także dlatego, że on sam o sobie nie miał ostatnio najlepszego zdania. Od huraganu i narodzin małej Joanie minął już jednak prawie rok, Alison i Noah chodzą na terapię do Mirandy z "Seksu w wielkim mieście" i dobrze, że Alison zdarzyło się pewnego razu o niej zapomnieć. Bo dzięki temu otrzymaliśmy najlepsze pół godziny sezonu.
Serialowe terapie oglądało mi się świetnie od czasu kiedy regularnie do terapeutki zaczął chodzić niejako Tony Soprano i choć "The Affair" kultowego serialu HBO raczej nigdy nie przebije, to było doskonałe pod każdym względem pół godziny. Noah wreszcie powiedział nam w stu procentach szczerze, co w nim siedzi: chce być wielkim człowiekiem. Ale chce być też dobrym człowiekiem. I za nic nie wie, jak pogodzić ambicję, która go pali od środka, z pragnieniem ułożenia życia rodzinnego, pozostając przy tym uczciwym wobec siebie i innych.
Te pół godziny to esencja "The Affair". Serial od początku zagłębia się w galimatias, jakim jest życie dorosłego człowieka, który ma bagaż w postaci żony/męża, dzieci, niezrealizowanych marzeń, kiepskich wyborów, frustracji, a czasem i prawdziwej tragedii, jak Alison. Bohaterów czasem się lubi, czasem się nie znosi, w zależności od tego, jakiego wyboru dokonają. To tyczy się dosłownie wszystkich w "The Affair", ale tylko Noaha – nad którym od dwóch sezonów odbywał się sąd – poznaliśmy właśnie na tyle dobrze, że jesteśmy w stanie zrozumieć każdą jego decyzję z osobna. Brawo dla "The Affair" za te pół godziny terapii, które pojawiło się dokładnie w tym momencie, kiedy było potrzebne – dla nas i dla Noaha.
Tymczasem "Homeland" znów udowodniło, że błyskawicznie potrafi zareagować na to, co się dzieje na świecie. Słowa Allison o "drugim Paryżu" z pewnością zostały dodane w postprodukcji – nie ma innej opcji – ale zostały tak sprytnie wmontowane w odcinek, że po prostu nie mogło ich tam nie być. O ile daleka jestem od zachwycania się 5. sezonem "Homeland" – uważam, że serial jest w kratkę i to się już nigdy nie zmieni – muszę przyznać, że parę rzeczy naprawdę się udało.
Nie dało się nie zadrżeć, patrząc na biednego Quinna i zapłakaną Carrie, zdeterminowaną, żeby znaleźć wskazówkę, przy okazji torturując samą siebie. Nie dało się też nie zainteresować poczynaniami Allison, która rozpoczęła bardzo odważną grę i chyba nawet ma szansę wygrać. To znaczy nie wylądować w więzieniu i być może nawet pozostać w CIA, ponieważ nikt nie będzie jej w stanie niczego udowodnić. A poza tym jestem ciekawa, czy zamach w Berlinie powiedzie się, czy nie. "Homeland" w tym sezonie wziął się za bary z kilkoma ważnymi zagadnieniami z pogranicza cyberbezpieczeństwa, terroryzmu i geopolityki, a jak mocną udało się stworzyć z tego historię, dowiemy się tak naprawdę w finale.
Szalenie emocjonalnym finałem zakończył się "London Spy" i w tym momencie gotowa jestem przyznać część racji Mateuszowi, który pisał o przeroście formy nad treścią. W finale forma wydawała mi się jeszcze bardziej wybujała niż wcześniej i złapałam się parę razy na tym, że przestałam już słuchać. Na pewno historia Alexa ma w sobie moc – zwłaszcza teraz, kiedy wiemy, kim był, jakie miał dzieciństwo i jaka była w tym wszystkim rola Frances – ale jednak podpalanie świata, retrospekcje z Alexem w skrzyni czy nawet te przepiękne ujęcia Charlotte Rampling i Bena Whishawa w pokoju zapisanym równaniami wydały mi się przesadne.
Serial na pewno ratuje genialne aktorstwo – kiedy wydaje się, że scenariusz zmierza w kierunku sztuki dla sztuki, na scenę wchodzi właśnie albo Ben Whishaw, albo Charlotte Rampling, i nie da się oderwać oczu od ekranu. Ostatnia scena sugeruje, że BBC może myśleć o 2. sezonie i czytelnicy "Radio Timesa" zgadzają się z takim myśleniem. Ja raczej ją postrzegam jako dobrą puentę tego, co oglądaliśmy przez te pięć godzin. Tak czy siak – "London Spy" z pewnością był jednym z ciekawszych tegorocznych doświadczeń serialowych, a sceny w pokoju z równaniami jedną z najpiękniej sfilmowanych rzeczy, jakie ostatnio widziałam.
A co Was spotkało w tym tygodniu? Piszcie, komentujcie i koniecznie zaglądajcie do nas na Twittera, bo tam dzieje się najwięcej. Do następnego!