7 rzeczy, które uczyniły mój tydzień lepszym
Marta Wawrzyn
13 grudnia 2015, 13:02
W tym tygodniu były rzewne śpiewy, wizyty kosmitów, nietypowe wesela i terapie małżeńskie. Zobaczyliśmy też, jak prezentuje się "Downton Abbey" z amerykańskim akcentem i co się dzieje, kiedy towarzystwo przyznające Złote Globy odjeżdża jeszcze bardziej niż zwykle. Uwaga na spoilery z "Fargo", "The Affair", "Pozostawionych" i "Transparent"!
W tym tygodniu były rzewne śpiewy, wizyty kosmitów, nietypowe wesela i terapie małżeńskie. Zobaczyliśmy też, jak prezentuje się "Downton Abbey" z amerykańskim akcentem i co się dzieje, kiedy towarzystwo przyznające Złote Globy odjeżdża jeszcze bardziej niż zwykle. Uwaga na spoilery z "Fargo", "The Affair", "Pozostawionych" i "Transparent"!
1. "Okay, then" i reakcja Peggy na latający spodek. Bardzo trudno jest mi zdecydować, który moment był lepszy w tym tygodniu w "Fargo": rzucone w idealnym momencie i w idealny sposób "Okay, then" Mike'a Milligana czy cudowna obojętność Peggy Blomquist na widok latającego spodka. A przecież w konkurencji startowała jeszcze rozmowa o sikaniu do szuflad i basenów, prowadzona tuż przed gigantyczną strzelaniną.
2. Kevin śpiewa w finale "Pozostawionych. Finał "Pozostawionych był świetnie skonstruowany i dał nam ogromną większość odpowiedzi, na które czekaliśmy. Ale wydaje mi się, że na dłuższą metę zapamiętam przede wszystkim kolejną podróż Kevina do hotelu i to wszystko, co się z nim działo, kiedy dowiedział się, co musi zrobić, aby wrócić do domu. Na YouTube pod tym występem ludzie postulują, żeby dać mu wszystkie nagrody tego świata i jeszcze go przytulić. Podpisuję się pod tym obiema łapkami, jeszcze raz popadając w ten dziwny stan, do którego mnie "Pozostawieni" doprowadzili w poniedziałek.
3. Pół godziny terapii w "The Affair". Średnio już pamiętam połowę odcinka należącą do Alison – swoją drogą, czy też dochodzicie powoli do wniosku, że to ona zabiła Scotty'ego? – ale terapia zostanie ze mną na dłużej. Noah powiedział Mirandzie z "Seksu w wielkim mieście" kawał prawdy o sobie i w te pół godziny z zimnego drania przemienił się z powrotem w człowieka. Czy "dobrego człowieka"? Tego nie wiem, powiedziałabym raczej, że w zwykłego człowieka, który ma już jakiś bagaż i któremu niełatwo wychodzi godzenie ogromnych ambicji ze zwykłym, codziennym życiem. W końcu nie ma już 20 lat i całego czasu tego świata na samorealizację. To było najlepsze pół godziny "The Affair" – i jakże różne od tego, co się działo tydzień wcześniej.
4. "Downton Abbey" bez brytyjskiego akcentu. Aaaa, Stephen Colbert zepsuł "Downton Abbey"! Ale było przy tym naprawdę śmiesznie. Zwłaszcza Allen Leech ma niesamowity potencjał komediowy.
5. Kilka trafionych nominacji do Złotych Globów. Złote Globy są po to, by na nie narzekać, i oczywiście mamy do tego prawo. Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej to dość specyficzna organizacja, której typy nie zawsze są zgodne chociażby z ocenami amerykańskich krytyków. Ale za jedno warto ich docenić – co roku w tych nominacjach jest dużo świeżości. W zeszłym roku to właśnie oni docenili "Transparent" i "The Affair" (podczas gdy Akademia Telewizyjna wolała "Veepa" i "Grę o tron"). I na tegorocznej liście nominowanych też jest bardzo dużo świeżości: "Mr. Robot", "Casual", "Mozart in the Jungle", "Narcos", "Master of None" no i oczywiście budzący największe chyba kontrowersje "Outlander". Zobaczymy, co z tego wyjdzie w styczniu, na razie jednak wydaje mi się, że plusy przeważają tutaj nad minusami. Przynajmniej wiemy, że ktoś ogląda seriale na bieżąco, a nie z kilkuletnim opóźnieniem!
6. "Saturday Night Live" z Ryanem Goslingiem. To był prawdopodobnie najsympatyczniejszy odcinek "Saturday Night Live" tej jesieni. Skecze były takie sobie, Ryan Gosling wybuchał śmiechem – albo wręcz śmiał się cały czas, jak w skeczu z kosmitami – ale wyszło bardzo fajnie, na luzie. "SNL" ma niezwykły klimat, bo często widać, że sprawia autentyczną radochę osobom w to zaangażowanym. Tym razem też tak było, a Ryana Goslinga od tej strony to ja chyba jeszcze nie znałam.
7. Powrót "Transparent". Na razie obejrzałam pierwszy odcinek, ten z weselem, i trwam w zachwycie. To było doskonałe pod każdym względem – wizualnie czysta magia, emocjonalnie piękny chaos. Nie ma ciekawszej serialowej rodziny niż Pfeffermanowie i nie ma drugiego serialu, który tak wiele potrafiłby wyciągnąć z rodzinnej codzienności. A jednocześnie, przy całym swoim pogubieniu i emocjonalnym popapraniu, to są silni ludzie, którzy potrafią sięgać po to, czego chcą. Albo czego jednak nie chcą – jak pokazał przykład wesela.