Hity tygodnia: "Pozostawieni", "Fargo", "The Affair", "Homeland", "Transparent", "Supernatural"
Redakcja
13 grudnia 2015, 16:02
"Homeland" – sezon 5, odcinek 10 ("New Normal")
Mateusz Madejski: To było takie "Homeland", jakie lubię najbardziej – mroczne, aktualne (nawet było odniesienie do Paryża!) i trzymające w napięciu. Arcyciekawie rozwija się wątek Allison – pierwszego chyba amerykańskiego agenta w ostatnich kilku latach, który okazał się bystrzejszy od swojego rosyjskiego odpowiednika.
Nurtuje mnie też coraz bardziej Laura Sutton. Ciągle nie wiem, czy ta postać jest jakimś pastiszem współczesnej zaangażowanej młodzieży, czy też i ona ma swoje tajemnice. Znając "Homeland", to wcale nie jest wykluczone. Ciekawy był też wątek awantury u terrorystów – chyba nikt nie podejrzewał, że to tak się skończy.
Marta Wawrzyn: Przede wszystkim to był szalenie emocjonalny odcinek, w którym Carrie poruszyła niebo i ziemię, aby odnaleźć Quinna. I zgodnie z przewidywaniami się udało, ale to nie znaczy, że wszystko, co się wydarzyło po drodze, było mniej emocjonujące. Claire Danes jest wielka i właśnie w takich odcinkach – kiedy oglądamy Carrie z jednej strony na krawędzi załamania, a z drugiej zdeterminowaną i działającą na pełnych obrotach – to widać.
A poza tym rzeczywiście Allison wyrasta na bardzo ciekawą postać. Kiedy już ją zaszufladkowałam jako kobietę, która dopuściła się zdrady kraju, bo miała słabość do drogich rzeczy, ona pokazuje inne oblicze. Na pewno jest to superinteligentna osoba, która może okazać się niemożliwa do złapania. Zresztą nie wiem, czy rzeczywiście należy ją łapać, bo możliwe, że to ona jest tutaj od początku i rozgrywającą, i "tą dobrą". W tym momencie nie jestem pewna, co jest prawdą, a co nie, i czy ona rzeczywiście dała się Rosjanom zwerbować, czy też wyprowadziła ich w pole i to więcej niż raz.
"Fargo" – sezon 2, odcinek 9 ("The Castle")
Mateusz Piesowicz: "Fargo" demonstrowało swoją wielkość w tym sezonie na różne sposoby, ale chyba najbardziej utkwi mi w pamięci sposób, w jaki twórcy potrafili pomiędzy kolejnymi orgiami przemocy upchnąć małe, na pozór nieznaczące sceny. Takie, które nijak się miały do krwawych porachunków, ale niosły ze sobą potężny ładunek emocjonalny. "The Castle" miało ich kilka – Lou pamiętający o telefonie do domu nawet w samym środku wojny gangów, Floyd wspominająca czasy, gdy jej dzieci były dziećmi i mierzyły swój wzrost na domowej ścianie, czy w końcu Betsy upadająca na kuchenną podłogę, o czym świadczył tylko głuchy huk w przestrzeni pozakadrowej. Te małe eksplozje rozsadziły od środka odcinek, w którym przecież emocji i tak było od groma.
Doczekaliśmy się wszak masakry w Sioux Falls i było dokładnie tak, jak miało być – krwawo i pięknie. Zabrakło wprawdzie śniegu, ale grupa najgłupszych stróżów prawa na świecie zadbała o to, by czerwień miała z czym kontrastować i założyła twarzowe białe podkoszulki. Przeczucie? Raczej najtańsza opcja, bo o nic więcej oddziału z Południowej Dakoty nie podejrzewam.
Podobnie musiała myśleć Peggy, której zdrowy rozsądek po raz kolejny pozwolił Blomquistom uratować skórę i oby tak już zostało do samego końca. Nie przypominam sobie, bym komukolwiek kibicował równie mocno, co tej dwójce – cokolwiek szykuje dla nich finał, jeśli nie wyjdą z tego cało, to w jakimś sensie poczuję się oszukany i nie złagodzi tego ani głos Martina Freemana idealnie pasującego na narratora krwawych baśni, ani nagłe pojawienie się UFO.
No dobra, UFO może trochę pomóc.
Marta Wawrzyn: Mateusz jak zwykle pochwalił "Fargo" najlepiej jak się da, więc pozostaje mi tylko dodać, że pośród tego wszystkiego nie zabrakło jeszcze miejsca na najlepsze "okay, then" sezonu. Mike Milligan niewątpliwie zareagował w jedyny sensowny sposób, ale jego stoicki spokój na widok martwych wrogów zrobił na mnie nie mniejsze wrażenie niż reakcja Peggy na taką zupełnie zwyczajną wizytę kosmitów w Sioux Falls.
Zastanawiając się nad tym, co (i kogo) zobaczymy w 3. sezonie "Fargo", serwis EW.com napisał, że mógłby tam wpaść 60-letni Mike Milligan, bardziej zabójczy niż kiedykolwiek. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej chcę to zobaczyć. Ale oczywiście przede wszystkim ściskam kciuki za Eda i Peggy, żeby nie skończyli tak jak Lester.
"Pozostawieni" – sezon 2, odcinek 10 ("I Live Here Now")
Mateusz Piesowicz: Przyznaję się, że byłem człowiekiem małej wiary i do samego końca nie ufałem Damonowi Lindelofowi. Wydawało mi się niemożliwe, by jego serial przez cały sezon nie zaliczył ani jednego potknięcia, a na dodatek zakończył się w satysfakcjonujący sposób. Obym się tak mylił jak najczęściej.
"Pozostawieni" finiszowali kolejnym świetnym odcinkiem, może nie tak efektownym, jak poprzednie, ale pod względem czystych emocji wyczerpującym i dającym jakże potrzebne na koniec ukojenie. Starcie Kevina z Johnem i kolejna wyprawa tego pierwszego do hotelu zakończona "śpiewająco", przebudzenie Mary, oszustwo Meg (ciekawe, ilu twórców na świecie odważyłoby się rzeczywiście nie wysadzać tego mostu?), pojawienie się zaginionych dziewcząt, nieme krzyki Eriki, Nora zasłaniająca własnym ciałem dziecko przed naporem tłumu – finał był tak wypchany emocjami, że nawet wymienić ich wszystkich nie sposób.
Jednocześnie udało się zachować w tym wszystkim pewien umiar. Nie miało się wrażenia, by twórcy ciskali w nas rozwiązaniami z gracją serii z karabinu maszynowego. Były spokojniejsze momenty, było też końcowe spotkanie, które, gdyby było zakończeniem całego serialu, podobałoby mi się równie mocno jak teraz, gdy wiemy, że nim nie będzie. Niewątpliwie jednak coś się zmieni w kolejnym sezonie i to nie tylko w życiu bohaterów. Tym razem bowiem zamierzam zaufać Lindelofowi bezwarunkowo od początku do końca.
Michał Kolanko: Lindelof w swoich wypowiedziach podkreślał, że dla niego każdy sezon "Pozostawionych" jest jak powieść: z początkiem, środkiem i zakończeniem. Taką strukturę całego sezonu widać jednak dopiero po jego zakończeniu. Finał nie zawiódł – serial w niesamowity sposób potrafi pokazywać i obrazować emocje (o czym pisała Marta w swojej recenzji). Tu widzieliśmy ich pełne spektrum: od rozpaczy rodziców Evie po radość Kevina po powrocie do domu. Całość została wzbogacona kolejnym pobytem Kevina w "hotelu" i być może najbardziej poruszającym wykonaniem "Homeward Bound" w historii telewizji.
Lindelof miał plan na ten sezon i udało mu się go zrealizować w 100%. Ten sezon okazał się jego triumfem i zagwarantował – mimo kiepskiej oglądalności – że zobaczymy trzeci i ostatni. Warto będzie czekać.
"The Affair" – sezon 2, odcinek 10
Mateusz Piesowicz: Jeśli celem poprzedniego, bombastycznego odcinka było również to, by w tym nas kompletnie zaskoczyć zmianą tempa i nastroju, to czapki z głów przed twórcami. Po tym jak Noah sięgnął dna, można wprawdzie było przypuszczać, że czeka go jakiś rodzaj pokuty, ale że przeżyjemy ją razem z nim na jednej z najciekawszych sesji terapeutycznych w telewizji to już spore zaskoczenie (swoją drogą, Cynthia Nixon to terapeutka idealna).
Niespodziewane było też to, że dowiedzieliśmy się całkiem sporo o generale Omarze Bradleyu i tym, w jaki sposób stał się przyczynkiem zrozumienia wewnętrznego rozdarcia Noah. Czy ten znajdzie złoty środek między byciem wielkim i dobrym człowiekiem jednocześnie, śmiem wątpić, ale samo słuchanie jego przemyśleń bez osądzających spojrzeń ze strony otoczenia, okazało się znakomitą terapią także dla widzów. Pół godziny może zmienić obraz człowieka, czyż nie?
Innym człowiekiem za to już zdążył zostać Cole i w jego w przypadku jest to bez wątpienia przemiana na dobre. Miło zobaczyć tego bohatera po prostu szczęśliwego, bo nie da się ukryć, że wycierpiał wiele i większość z nie swojej winy. Pytanie tylko, jak długo potrwa ten stan szczęśliwości, bo coś mi się zdaje, że to, co kryje się za wypowiedzianym przez Jona Gottliefa "Oh my, oh my", może przyczynić się do jego szybkiego zakończenia.
"You're the Worst" – sezon 2, odcinek 13 ("The Heart Is a Dumb Dumb")
Bartosz Wieremiej: Finał, który świetnie domknął ten doskonały sezon. Wpadliśmy na wspaniałe pępkowe do Becci (Janet Varney) i Vernona (Todd Robert Anderson), a Gretchen (Aya Cash) zaczęła powoli wracać do bycia sobą. Pijany, wściekły Jimmy (Chris Geere) zachwycał, a to cudowne mieszanie zachowań uroczych, a nawet słodkich z tymi niesamowicie koszmarnymi jak zwykle zrobiło piorunujące wrażenie. Zresztą teraz, kiedy próbuję złożyć jakikolwiek sensowny opis, w głowie pojawia się raczej coś w stylu: "Jejku, ależ to był dobry odcinek".
Nawet miłosne wyznania udało się przekazać w sposób odpowiedni dla naszych bohaterów. Zaimponowało mi także, że w tym krótkim czasie, każda z postaci – choćby drugoplanowych – otrzymała coś, co zamykało jakiś etap ich zmagań z rzeczywistością. Przykładowo Vernon publicznie przyznał do swoich problemów, a zanim się to stało, zobaczyliśmy przeuroczą bójkę z siedzącym na sedesie Paulem (Allan McLeod). Pomyślcie, nawet Amy (Mageina Tovah) pokazała pazurki!
Jest jeszcze jedna rzecz, za którą należy pochwalić Falka i spółkę: nie tylko udało się bardzo dobrze zakończyć ten sezon, ale również kolejny zapowiada się szalenie ciekawie.
"Transparent" – sezon 2, odcinek 1 ("Kina Hora")
Marta Wawrzyn: W dzisiejszych hitach mamy tylko jeden odcinek "Transparent" – bo tylko tyle zdążyłam zobaczyć – ale cóż to za odcinek! Jill Soloway idealnie połączyła wizualną magię z tak typowym dla Pfeffermanów emocjonalnym chaosem, tym razem podniesionym do potęgi entej. Bo przecież oprócz weselnych emocji Sarah – najbardziej chyba przerażonej panny młodej, jaką widziałam kiedykolwiek na ekranie – mieliśmy jeszcze siostrę Maury, a gdzieś w tle także matkę, która ponoć nie chciałaby zobaczyć, jak na stare lata jej syn przemienia się w kobietę.
Wszystko było przemyślane od pierwszej do ostatniej sekundy, od pierwszego do ostatniego słowa. "Hawa nagila" rozbrzmiała w idealnym momencie – kiedy panna młoda najbardziej marzyła o tym, żeby się wysikać, a następnie stamtąd uciec. Wiadomość o tym, że Josh znów będzie tatą zabrzmiała dokładnie wtedy, kiedy zabrzmieć nie powinna była. Na chwilę przenieśliśmy się do Berlina z lat 30., bo czemu nie. Niemal każda scena niosła ze sobą silny ładunek emocjonalny, a białe stroje weselników sprawiły, że gdzieś znikło poczucie, iż jest to rzeczywistość.
Bajkowe w założeniu wesele zamieniło się w potężną katastrofę, a kiedy oglądaliśmy bohaterów na koniec w swoich pokojach hotelowych, nie można było nie pomyśleć, że nawet tę ostatnią scenę idealnie nakręcono. Ja już biegnę oglądać kolejne odcinki, a Wy tymczasem spójrzcie tylko jeszcze na ten kadr – czyż to nie jest najpiękniejsza na świecie małżeńska scena?
"Supernatural" – sezon 11, odcinek 9 ("O Brother Where Art Thou?")
Bartosz Wieremiej: Ogromną przyjemność sprawił mi ten odcinek. Zarówno pod względem rozwoju poszczególnych wątków, jak i świetnych powrotów. Doceniam także zaopatrzenie nas w kilka nowych scen, które nadawać się będą do cytowania przez najbliższe lata. Podobało mi się także tempo akcji, a dialogi były naprawdę dobre. Na marginesie, komuś musi naprawdę sprawiać frajdę pisanie linii dialogowych dla Amary (Emily Swallow), Lucifera (Mark Pellegrino), Crowleya (Mark A. Sheppard) czy Roweny (Ruth Connell).
Świetnie oglądało się Amarę szukającą Boga – w sensie dosłownym, a nie w przenośni. Bycie siostrzyczką Wszechmogącego powinno przecież przynosić jakieś specjalne prawa, a tu nie tylko pokazano nam same rozczarowania, ale jeszcze ktoś musiał się nachodzić. Lucifer, jak tylko pojawił się na naszych oczach, momentalnie przypomniał, jak duże wrażenie mogą robić powroty dobrze napisanych postaci z odległej przeszłości. Bardzo naturalnie udało się też rozdzielić Winchesterów, a ich odpowiednie konfrontacje tak z panną Ciemność, jak i z zazwyczaj nieco wściekłym dziecięciem bożym były po prostu satysfakcjonujące.
Właśnie m.in. takim odcinkom bycie nieco umęczonym widzem tego serialu stacji The CW nagle na moment nabrało odrobinę sensu.
"South Park" – sezon 19, odcinek 10 ("PC Principal Final Justice")
Andrzej Mandel: Finał sezonu "South Park" był tak dobry, jak poprzednie odcinki. Zręcznie wyśmiano amerykański stosunek do broni, natrętność reklam i parę innych rzeczy, z polityczną poprawnością włącznie. Przez dwadzieścia parę minut można było się pośmiać, ale i – jak zawsze zresztą – "South Park" zmusza do zastanowienia.
Rewelacyjnie wypadły zwłaszcza wszystkie sceny z bronią i rozmowami toczonymi z pistoletami wymierzonymi w siebie nawzajem przez członków rodziny. Cartman i jego matka czy rodzina Stana odnaleźli sporo porozumienia. Znaczy, Cartman to wreszcie posłuchał matki. Zwróćcie też uwagę, jak twórcy "South Park" obśmiali wystawy broni (ale i zwierząt zarazem) – bezpośrednio, mało subtelnie, ale niesamowicie zręcznie.
Duży plus za postać PP Dyrektora (PC Principal), który miał swoje sposoby na sprawdzanie, kto jest człowiekiem, a kto reklamą.
"Doktor Who" – sezon 9, odcinek 12 ("Hell Bent")
Bartosz Wieremiej: Ostatni akt historii, w którym godnie pożegnano Clarę (Jenna Coleman), a dla samego Doktora (Peter Capaldi) los okazał się bardzo okrutny. Dotarliśmy także na Gallifrey a Dwunasty, zanim raz jeszcze uciekł ze swojej rodzimej planety, zafundował współbratymcom całkiem przyzwoity zamach stanu. Były regeneracje i nowa TARDIS w stanie klasycznej wersji z tymi fajnym, okrągłymi rzeczami na ścianach. Była Me (Maisie Williams) chyba w najlepszym wydaniu ze wszystkich dotychczasowych. Ostatecznie Clara zwiedza teraz wszechświat na własną rękę, a moim zdaniem to chyba najlepsza rzecz, jaką można było zrobić z tą postacią.
To był po prostu bardzo dobry i szalony finał. Dostarczający wszystkich emocji, które powinny być serwowane przez ostatnie odcinki w serii. Świetnie też się komponował, z poprzednimi dwoma w tej ostatniej, trzyodcinkowej historii. Z jednej strony jest zupełnie inny niż "Heaven Sent" i "Face the Raven". Z drugiej nie był od nich oderwany, a jednocześnie nie zawodził oczekiwań, jakie mogły zostać przez nie rozbudzone.