Serialowa alternatywa: "Spotless"
Mateusz Piesowicz
16 grudnia 2015, 21:32
Serialowi antybohaterowie rozmnożyli się w ostatnich latach jak grzyby po deszczu i dzisiaj nikogo już nie dziwi obecność na ekranie postaci wątpliwych moralnie czy brutalnych. Praktycznie żaden szanujący się dramat nie może się obejść bez tego typu charakterów. Czy w tym tłoku jest miejsce na kolejnych, którzy zainteresowaliby widownię? "Spotless" udowadnia, że tak.
Serialowi antybohaterowie rozmnożyli się w ostatnich latach jak grzyby po deszczu i dzisiaj nikogo już nie dziwi obecność na ekranie postaci wątpliwych moralnie czy brutalnych. Praktycznie żaden szanujący się dramat nie może się obejść bez tego typu charakterów. Czy w tym tłoku jest miejsce na kolejnych, którzy zainteresowaliby widownię? "Spotless" udowadnia, że tak.
Francusko-brytyjski serial produkcji Canal+ (wykupiony niedawno przez amerykańską stację Esquire) stworzyli Corinne Marinnan ("CSI", "Crossing Lines") i Ed McCardie (brytyjskie "Shameless"), co świadczy o tym, że o żadnej amatorszczyźnie nie może być mowy. "Spotless" zgrabnie łączy w sobie wątek kryminalny z prywatnymi, tworząc dobrze napisaną i wciągającą historię, której najmocniejszymi punktami są bez wątpienia dwaj bohaterowie – bracia Jean i Martin Bastière. Para, jakich wiele było wcześniej i w telewizji, i w kinie, czyli rodzeństwo, które nie ma ze sobą praktycznie nic wspólnego.
Jean (Marc-Andre Grondin) to przykładny ojciec i mąż pracujący w firmie sprzątającej w Londynie. Martin (Denis Menochet) jest natomiast czarną owcą rodziny, kryminalistą, którego do stolicy Wielkiej Brytanii przygnały kłopoty z prawem. Jak łatwo się domyślić, spotkanie braci po latach nie przebiegnie w przyjaznej atmosferze i przysporzy kłopoty zarówno jednemu, jak i drugiemu. Do tej pory wszystko w normie, prawda? To może wspomnę, że Jean to jednak nie do końca przykładny ojciec rodziny, bo i kochankę ma na boku, i problemy finansowe na głowie. A ta firma sprzątająca, w której pracuje, też jest daleka od normalności – czyszczą bowiem miejsca zbrodni z tego, co zostało po ofiarach. Już robi się dziwniej? To jeszcze tylko powiem, że kłopoty Martina z prawem mają bardzo konkretną formę. Mianowicie zmarłej dziewczyny, w której żołądku znajdują się przemycone narkotyki. No, teraz to wygląda jak porządnie pokręcony kryminał.
Takim właśnie jest "Spotless", który czerpie garściami od bardziej utytułowanej konkurencji (z "Breaking Bad" na czele), ale robi to na tyle dobrze, że nie mamy wrażenia obcowania z kopią. Widać, że twórcy uważnie oglądają współczesną telewizję, bo sięgnęli po masę elementów, które gdzieś już widzieliśmy. Poczynając od wspomnianego antybohatera, poprzez swobodę obyczajową i dużą dawkę dosłownej przemocy, aż do takich banałów scenariuszowych, jak romans, kryzys rodzinny czy trauma z przeszłości. Udaje się jednak uniknąć pułapki, w której wpada większość podróbek – to nie jest kopia w skali 1:1, a jedynie inspiracja i dopasowanie pewnych elementów do własnej historii. Tę natomiast "Spotless" niewątpliwie ma, do tego całkiem nieźle przemyślaną.
Cała fabuła opiera się na relacji między braćmi, którzy niespodziewanie zostają wyciągnięci ze swojego naturalnego środowiska i wrzuceni w kompletnie nieznane rejony. Dla Jeana jest to kontakt ze światem przestępczym i współpraca z lokalnym gangsterem Nelsonem Clayem (świetny Brendan Coyle z "Downton Abbey", którego próbkę macie poniżej), dla którego tuszuje ślady zbrodni jeszcze przed przyjazdem policji. Dla Martina natomiast wyzwanie stanowi odnalezienie się w domu brata, pomiędzy jego żoną i dziećmi. Dodając do tego brak zaufania między bohaterami i tajemnice z dzieciństwa, mamy serial, którego poszczególne trybiki zazębiają się, tworząc skomplikowane i wzajemnie się przenikające warstwy – fabularną i psychologiczną.
Scenariusz został napisany w taki sposób, by żadna z nich nie przysłaniała drugiej. Dzięki temu udaje się zachować niezbędną równowagę, a serial balansuje pomiędzy kryminałem a psychodramą oraz mrokiem a humorem. Tego ostatniego jest zresztą w "Spotless" naprawdę sporo i to na całkiem niezłym poziomie. Czarny humor to swego rodzaju osłona przed nadmiernym mrokiem – niektóre sceny tutaj potrafią porządnie zapaść w pamięć, a co wrażliwszych zmusić do odwrócenia wzroku od ekranu, jednak twórcy potrafią rozładować to napięcie, wprowadzając pewnego rodzaju lekkość do aktów brutalnej przemocy (lub sprzątania tego, co po nich zostało). Nie ma więc mowy o depresyjnych klimatach, nawet pomimo tego, że Londyn jest tu równie ponury, co zazwyczaj, a sceny retrospekcji mocno przypominają skandynawskie kryminały, choć rozgrywają się we Francji.
"Spotless" podąża więc utartymi ścieżkami, ale czyni to na tyle starannie, że znane chwyty bierzemy za coś świeżego i nie dostrzegamy szwów spinających motywy podpatrzone u konkurencji. Swoje robią dobra obsada i przepiękne zdjęcia (te ukazujące proces sprzątania miejsc zbrodni to prawdziwy majstersztyk), a sam scenariusz oferuje kilka zwrotów akcji. Może niekoniecznie zaskakujących, ale dla fanów nieco innych opowieści kryminalnych szukających alternatywy dla powtarzalnych procedurali, będzie jak znalazł.