10 najlepszych seriali 2015 wg Andrzeja Mandla
Andrzej Mandel
30 grudnia 2015, 20:02
Kolejne nasze zestawienie i kolejny zwycięzca – chyba najbardziej zaskakujący ze wszystkich. Co oczywiście nie znaczy, że nie zasłużył!
Kolejne nasze zestawienie i kolejny zwycięzca – chyba najbardziej zaskakujący ze wszystkich. Co oczywiście nie znaczy, że nie zasłużył!
Ten rok obfitował w dobre seriale, ale układanie mojej listy top 10 uświadomiło mi, w jak wielkim stopniu mój gust różni się od reszty redakcji. Kompletnie przecież ignoruję takie hity jak "Homeland" albo "The Affair", zaś "Mr. Robot" nie znalazł się na mojej liście głównie dlatego, że nie obejrzałem całości. Z jakichś powodów lubię konkretną, dobrą masówkę z otwartych stacji, a zamiast ambitnych i zmuszających do myślenia seriali wolę czysty eskapizm. Tym bardziej zaskoczył mnie fakt, że na mojej liście wcale nie dominują seriale lekkie, łatwe i przyjemne. Oczywiście – są takie, ale ich reprezentacja jest zaskakująco mała. Ku mojemu przykremu zaskoczeniu na miejsce w top 10 nie zasłużył "Luther", którego powrót wypadł… no właśnie.
10. "Galavant". Nie jest to może serial, który jest faworytem krytyków (ani stacji, choć 2. sezon dostał), ale mnie urzekła jego bezpretensjonalność, inteligentny momentami humor i porządna warstwa muzyczna. Mocną stroną "Galavanta" jest też jego autoironia, która sprawia, że przymyka się oko na warstwę fabularną na poziomie bajki dla dzieci (ale bajki bliżej klasy "Shreka"). "Galavant" jest znakomitym dowodem na to, że można mieć oryginalne pomysły w otwartej stacji i mają one – umiarkowane, ale jednak – szanse powodzenia. To połączenie musicalu, eposu rycerskiego i komedii sprawdza się bowiem dobrze. A i aktorsko jest więcej niż przyzwoite, czego o musicalach najczęściej nie da się powiedzieć…
9. "Bluestone 42". Brytyjskie seriale komediowe są zawsze dobre, choć ich humor nie zawsze jest dla nas (czy Amerykanów) przyswajalny. Ale tematyka "Bluestone 42" jest bliska i nam – to losy jednostki saperów w Afganistanie i zabawne sytuacje, które mogą się przydarzyć wszędzie. Spotkałem się z opiniami krytyków, że widać w "Bluestone 42" trochę "M.A.S.H.", ale pozwolę się z tym nie zgodzić – tu nie ma wymowy pacyfistycznej, tylko krytyka głupoty na każdym szczeblu, a to co innego. Najlepszą postacią był pułkownik i jego ciągłe "Kontynuujcie" przywodzące na myśl najlepszy okres komedii z serii "Do dzieła", tak rozkosznie absurdalnych.
8. "Muppety". Powrót "Muppetów" nie spotkał się, ku mojemu zdziwieniu, z jakimś zachwytem widowni i krytyków. A tymczasem one są świetne! Może humor nie jest specjalnie wyrafinowany, a paradokumentalna maniera może niektórych razić, ale każdy odcinek to 20 minut szczerego śmiechu i dobrej zabawy. Olbrzymią zaletą są gwiazdy pojawiające się w odcinkach (choć to raczej gwiazdy drugiego sortu) – uwielbiam, gdy więksi lub mniejsi aktorzy potrafią się z siebie śmiać. To umiejętność, której raczej brakuje Piggy. Przyzwoicie, z wykorzystaniem wszystkich możliwych komediowych opcji, wykorzystano fakt, że Piggy i Kermit już nie są parą. A olbrzymim plusem dla mnie jest to, że wszystkie pacynki wydają się być na swoim miejscu – za kółkiem, za stołem i wszędzie indziej.
7. "The Blacklist". Perypetie Reda Reddingtona i agentki Keen są mocno niedoceniane przez krytykę, choć publiczność akurat dopisuje przyzwoicie. To zaskakująco dobry procedural z otwartej telewizji, ale krytycy zapewne wciąż mają w pamięci zdecydowanie słabszy pierwszy sezon. Tymczasem "The Blacklist" nie jest już teatrem jednego i wspaniałego Jamesa Spadera, tylko znakomitym thrillerem, w miarę zręcznie mylącym tropy i stojącym (w większości, bo Diego Klattenhoff nadal nie umie grać) na wysokim poziomie aktorskim. Ale nie to decyduje w moich oczach o miejscu "The Blacklist", tylko… muzyka. Jak zajrzycie do Spotify i poszukacie, to znajdziecie niemal kompletną playlistę z serialu. I jest ona naprawdę niezła.
6. "Bosch". Ten klimatyczny serial kryminalny na Serialowej został mocno niedoceniony. Tymczasem jest to kawał porządnego dania ze znakomitą czołówką (szczególnie muzycznie) przywodzącego na myśl stare dobre kryminały z dawnych lat. Coś w atmosferze "Boscha" nieustannie przypominało mi filmy noir, mimo że trudno dopatrzyć się tu bezpośredniej inspiracji. Jedyną, acz zasadniczą wadą serialu był czarny charakter. Być może kwestią fundamentalną było dobranie nieodpowiedniej osoby do roli. Niemniej, trudno nie mieć w pamięci charakterystycznego detektywa.
5. "Daredevil". Trudno jest zignorować rewelację, jaką był "Daredevil" – od czołówki, poprzez świetną grę aktorską, aż po ukazanie superbohatera w sposób mocno oryginalny. Jak na serial o superbohaterach świetnie wypadli też "ci źli", bo są ewidentnie ludźmi, z którymi można sympatyzować i których można zrozumieć, co wciąż nie jest w wielu serialach oczywiste. Najlepszą postacią w całym 1. sezonie "Daredevila" jest moim zdaniem Wilson Fisk, świetnie zagrany przez Vincenta D'Onofrio.
4. "Wikingowie". Mimo słabszego sezonu (nadmiar denerwującego obecnie Flokiego), "Wikingowie" wciąż wciskają w fotel i nadal trzymają w napięciu. Owszem, trzeba przymykać oko na pewne nieścisłości w historycznych detalach, trzeba też czasem poczekać aż coś się zacznie dziać, ale jak się dzieje, to już na całego. Tak jak w czasie oblężenia Paryża – jak może pamiętacie z naszego wywiadu z Clivem Standenem, niektórzy na planie "Wikingów" nie wysługują się kaskaderami. A precyzja w konstruowaniu intryg i charyzmatyczna gra Travisa Fimmela zyskują serialowi fanów na całym świecie – w pewnym momencie "Wikingowie" byli na 9gag popularniejsi od "Gry o tron".
3. "The Knick"Przyznam szczerze, że ten serial ma w sobie potężnego kopa, a oglądanie go wymaga ode mnie długich przerw między odcinkami z uwagi na to, że wbijają mnie w melancholię. Ale gdy już go oglądam, zachwycam się rewelacyjnie przedstawionym tłem historyczno-społecznym (i wyczuwam lekkie aluzje do współczesności), podziwiam grę aktorów i dbałość o detale, po czym padam na kolana przed Clivem Owenem i myślę sobie "Graj tak więcej i częściej". I nie chodzi tu o to, że "The Knick" to teatr jednego aktora, ale o to, jak Owen tworzy swoją postać. Czy trzeba czegoś więcej? No właśnie.
2. "South Park" W 19. sezonie ten serial wciąż ma niesamowitą świeżość, a zapowiada się, że i kolejne lata będzie nas bawił. "South Park" to fenomen (także dlatego że, jak powiedział, Trey Parker "nikt tego pie…onego serialu nie zdjął"). Po nieco słabszym poprzednim sezonie tym razem wszystko było na swoim miejscu i śmieszyło jak powinno. Zmuszając przy tym do myślenia, a to jest coś, do czego seriale tak często nie zmuszają, nawet te najambitniejsze. Stan, Kyle, Kenny i Cartman przegrali tylko o włos pierwsze miejsce na mojej liście.
1. "The Americans" Fakt, że ten znakomity serial stacji FX nie dostał jeszcze żadnej nagrody, odbieram jako niesprawiedliwość. Nie mówiąc o tym, ze bardziej chwalone jest takie "Homeland", sprowadzające się do podziwiania histerii głównej bohaterki w każdym odcinku na tle międzynarodowego szpiegostwa. Tymczasem "The Americans" to pełnokrwiste danie o szpiegach takich jak my – oni są między nami, to nasi sąsiedzi, którzy mają podobne marzenia, podobne problemy z dziećmi i… potrafią zabić bez mrugnięcia okiem.
W 3. sezonie "The Americans" działo się tyle, że chwilami ciężko było to ogarnąć za jednym podejściem. Ładunek emocjonalny tego serialu też jest potężny, ale to, co mnie zachwyca najbardziej, to dbałość o szczegółowe oddanie lat 80., a także mentalności ówczesnych Amerykanów i Rosjan. Niezmiennie zachwyca mnie także gra aktorska – Keri Russell, Matthew Rhys i Noah Emmerich powinni być zasypywani nagrodami.