"New Girl" (5×01): Zmiany (nie)pożądane
Mateusz Piesowicz
7 stycznia 2016, 22:02
Początek 5. sezonu "New Girl" nie przynosi niczego niespodziewanego, co wbrew pozorom jest niezłą nowiną. Oznacza bowiem, że wszystkie elementy są nadal na swoim miejscu i raz lepiej, raz gorzej, ale ciągle działają. Ta przewidywalność jednak za moment się skończy i trudno wyrokować, co to oznacza dla serialu. Spoilery.
Początek 5. sezonu "New Girl" nie przynosi niczego niespodziewanego, co wbrew pozorom jest niezłą nowiną. Oznacza bowiem, że wszystkie elementy są nadal na swoim miejscu i raz lepiej, raz gorzej, ale ciągle działają. Ta przewidywalność jednak za moment się skończy i trudno wyrokować, co to oznacza dla serialu. Spoilery.
Niezmienność – jednocześnie największa siła i słabość "New Girl". Od pierwszego sezonu aż do dzisiaj ani sami bohaterowie, ani ich życie nie ulegli większym zmianom. Oczywiście po drodze było sporo zawirowań obracających się głównie wokół tematu związków i rozstań, ale czy można powiedzieć, by ktoś w ciągu tych pięciu lat wykonał znaczący krok naprzód? Chyba nie.
Jak na początku mieliśmy grupę nieogarniętych bohaterów, tak mamy ich nadal, może w pewnych sprawach nieco mądrzejszych, może trochę dojrzalszych, ale w gruncie rzeczy identycznych. Ta stałość ma swoje grono fanów, ale jego regularnie zmniejszająca się liczebność (to cud, że serial z taką oglądalnością nadal utrzymuje się na antenie), wręcz krzyczy o jakieś odważniejsze ruchy twórców.
Premiera kolejnego sezonu miała coś w tej kwestii zmienić, wszak poprzedni zakończył się zaręczynami i wyprowadzką, a więc zwiastunami całkiem poważnych rewolucji. Obietnice okazały się jednak czcze, a największe komplikacje wynikły z… ciąży. I to nie żadnej z bohaterek, ale najprawdziwszej, z powodu której Zooey Deschanel musiała opuścić serial po nakręceniu pięciu odcinków nowego sezonu, zmuszając twórców do znalezienia zastępstwa. To – w osobie Megan Fox – dopiero przed nami, ale siłą rzeczy już teraz stało się najbardziej wyczekiwanym elementem "New Girl". Tym bardziej, że cała reszta uparcie stoi w miejscu.
Nie oznacza to jednak, że jest źle, bo jak już wspomniałem, cały urok serialu FOX-a bierze się z jego powtarzalności. Dopóki nas nie znudzą te same triki, to możemy się przy nim dobrze bawić. Podobnie było w "Big Mama P", gdzie zmiany były tylko pozorne. Odcinek skupiał się na przyjęciu zaręczynowym Cece i Schmidta oraz lęku dziewczyny o aprobatę matki dla jej wybranka, więc standardowych motywach praktycznie każdego sitcomu. Dlatego też ciekawszych rzeczy trzeba było wypatrywać na drugim planie, gdzie błyszczeli zwłaszcza Nick "porywający" przypadkową Hinduskę i beznadziejny żartowniś Winston.
Główny motyw, czyli zaręczyny, wypadł może nienadzwyczajnie, ale na pewno poprawnie, skłaniając do paru delikatnych uśmiechów, a co wrażliwszych może nawet do wzruszenia. Zwłaszcza w momencie, gdy nieprzejednaną rodzicielkę Cece (no przecież wiadomo, że prędzej, czy później i tak pęknie) zastąpiła Jess i reszta towarzystwa. No właśnie, Jess. O ile przed sezonem myślałem o jej absencji z ciekawością, tak teraz skłaniam się raczej ku drobnemu niepokojowi.
Powód jest prosty – ten odcinek wystarczył, by udowodnić, że bez panny Day trudno jest przetrwać nawet kilka minut, więc co będzie, gdy zabraknie jej na parę odcinków? Tyczy się to nie tylko bohaterów, którzy bez Jess byli jak dzieci we mgle, ale też widzów. Nie wiem wprawdzie jak u Was, ale dla mnie już od jakiegoś czasu najważniejszym powodem, by ciągle wracać do "New Girl" była Zooey Deschanel, która łączy wszystkie tutejsze elementy w jedną całość, jak najtrwalszy klej.
Pomijając powód jej tymczasowej nieobecności (nie mam pojęcia, czemu zdecydowano się na tak idiotycznie wyglądający upadek), zniknięcie Jess było dobrym pomysłem, bo nadało odcinkowi nieco dynamiki. Nie tylko w postaci jej pomysłu by dokooptować Schmidta do grupy MaHotMoves Gandhi (świetna nazwa swoją drogą), ale również w triumfalnym przybyciu na elektrycznym wózku inwalidzkim.
Tu jednak znów wracamy do punktu wyjścia i pytania, które będzie nam towarzyszyć jeszcze przez jakiś czas – czy "New Girl" bez Jess ma jakikolwiek sens? Owszem, serial potrzebuje świeżej krwi, ale czy słabująca z roku na rok produkcja przetrwa tak poważny cios, to mam poważne wątpliwości. Oczywiście jest możliwość, że zastępstwo będzie strzałem w dziesiątkę, lecz na ten moment trudno to sobie wyobrazić.
Tak czy inaczej, niektóre rzeczy na pewno nie ulegną zmianie. Nick nadal będzie rozbrajająco nieporadny, Winston wtrąci swoje trzy grosze, a Cece i Schmidta czeka jeszcze niejedna przeszkoda przed powiedzeniem sobie "tak". Wszystko powinno dać parę okazji do uśmiechu i zadowolić stałych fanów, ale zdaje się, że 2016, ogłoszony przez Jess "naszym rokiem", jest coraz bliższy, by zostać naszym ostatnim rokiem.