13 zimowych nowości, na które czekam najbardziej
Marta Wawrzyn
10 stycznia 2016, 00:00
13. "Fuller House" (26 lutego)
Ciężko stwierdzić, czy to nowość, czy staroć, jeszcze trudniej jest mi ustalić, czy chcę to oglądać, czy nie. "Pełna chata" to po prostu jeden z tych seriali, które mocno kojarzą się z latami 90. i które być może powinno się zostawić w spokoju.
Na pewno jednak zerknę na tego spin-offa, głównie z ciekawości jak prezentuje się to samo w nowym wydaniu. Gdybyście jakimś cudem przegapili poprzedni tysiąc newsów na ten temat, spieszę donieść, że w "Fuller House" powtórzy się historia, którą dobrze znamy – D.J., tak jak jej tata, zostanie młodą wdową, a Stephanie wróci do domu w San Francisco, aby jej pomóc wychowywać dzieci. Nie powróci za to Michelle, bo siostry Olsen nie chciały grać w serialu.
"Fuller House" ma ciągnąć damskie trio – Candace Cameron-Bure, Jodie Sweetin i Andrea Barber – ale na moment wpadnie też dawna ekipa, czyli Bob Saget, John Stamos, Dave Coulier i Lori Laughlin. I choć aktorki, które były świetne jako dzieciaki, wielkiej kariery nie zrobiły, na pewno miło je będzie zobaczyć po latach. Niczego więcej właściwie nie oczekuję.
12. "Colony" (14 stycznia)
Kolejny całkiem ciekawy projekt USA Network – stacji, która jeszcze parę lat temu nie miała do zaproponowania nic poza lekkimi, łatwymi i przyjemnymi serialikami typu "zabili go i uciekł", a teraz wyraźnie stawia na pomysły ambitniejsze i bardziej mroczne. Choć po obejrzeniu pilota "Colony" – niezłym, ale bez przesady – mam pewne wątpliwości, czy będzie z tego hit na miarę "Mr. Robot", na pewno szykuje się solidna rozrywka nie tylko dla miłośników klimatów science fiction.
Twórcą "Colony" jest Carlton Cuse ("Lost"), prym w obsadzie wiedzie Josh Holloway (również "Lost"), a główna oś fabuły to okupacja. Oglądamy losy rodziny żyjącej w Los Angeles, które znalazło się pod panowaniem nie obcego mocarstwa, a kosmitów o wyraźnie wrogich zamiarach. Nie ma tu niczego, czego byśmy nie widzieli – ktoś kolaboruje, ktoś inny działa w ruchu oporu, a najważniejsza i tak jest rodzina – ale całość naprawdę przemyślano i skonstruowano na tyle dobrze, że nie nudziłam się ani przez minutę.
Nawet najbardziej przewidywalne twisty i najbardziej łopatologiczne zagrania dało się znieść, bo ta historia po prostu wciąga, świat przedstawiony ma swój klimat, a i cudny południowy akcent dawnego Sawyera w odbiorze bynajmniej nie przeszkadza. Liczę na jeszcze więcej, ale nawet jeśli ten pilot to szczyt możliwości "Colony", szykuje się przyzwoity serial.
11. "Outsiders" (26 stycznia)
Serial WGN America – to ta mała stacyjka, która wyprodukowała "Manhattan" – opowiada o klanie Farrellów, który od dawna mieszka w Appalachach i teraz musi bronić swojego domu i swojego stylu życia przy pomocy wszelkich dostępnych środków. A jest to bardzo specyficzny styl życia, jak możecie się przekonać, oglądając powyższy trailer. Specyficzny i bardzo atrakcyjny z punktu widzenia mojego jako oglądacza seriali.
Na pewno wyróżnia się tutaj obsada – David Morse ("Treme") gra faceta, który za chwilę zostanie głową rodziny, zaś Thomas M. Right ("The Bridge") wciela się w lokalnego szeryfa biurokratę. Bohaterowie wyglądają na wyrazistych, klimat – niewątpliwie definiowany przez miejsce akcji – też zdecydowanie coś w sobie ma. Jedyny problem? Wydaje mi się to dość podobne do "Synów Anarchii", a ci, jak wiadomo, byli nie do podrobienia.
10. "The Catch" (24 marca")
Ja i nowy serial Shondalandu? Ta przygoda na pewno prędzej czy później skończy się fatalnie. Zwłaszcza że "The Catch" – którego twórczynią nie jest sama Shonda Rhimes, a Jennifer Schuur – na dzieło wybitne, co tu dużo mówić, nie wygląda.
Główną bohaterką jest Alice, silna kobieta, zawodowo zajmująca się ściganiem oszustów. Problem w tym że właśnie planuje ślub z jednym z nich, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, kim on jest naprawdę. Kiedy sama staje się ofiarą przekrętu, nie pozostaje jej nic innego, jak odszukać swojego niedoszłego męża i wymierzyć sprawiedliwość, zanim cała sprawa zrujnuje jej karierę. Czyli schematy, schematy, schematy. I potencjalna opera mydlana.
Zanim jeszcze zdążył ujrzeć światło dzienne, serial przeżył kilka zmian showrunnerów, jego twórczyni odeszła z powodu "nieporozumień kreatywnych", zmieniali się też aktorzy, a odcinek pilotowy kręcono od nowa. Ogólnie światełek ostrzegawczych jest tu niestety bardzo dużo, a i zwiastun prezentuje się raczej przeciętnie.
Czemu więc "The Catch" jest na tej liście, i to wyżej niż "Outsiders" albo "Colony"? Powód tak właściwie jest jeden, nazywa się Mireille Enos i prezentuje się prześlicznie w rozpuszczonych rudych włosach. Nawet jeśli schemat rzeczywiście będzie tu gonił schemat, dla tej pani mogę to znieść. Ale liczę na to, że jednak wyrośnie z tego przyzwoite guilty pleasure.
9. "Underground" (9 marca)
Serial telewizji WGN America, opowiadający o o niewolnikach, którzy zakładają podziemną organizację, pomagającą w odzyskiwaniu wolności. Czyli rzecz niekoniecznie rewolucyjna – nie tak dawno w końcu oglądaliśmy film "12 Years a Slave" – ale prawdopodobnie wystarczająco interesująca, żebym chciała obejrzeć cały sezon. W trailerach powyżej i poniżej możecie poznać niewolników i ich panów z plantacji, a także zapoznać się z tytułowym podziemiem.
Choć do WGN zaufanie mam póki co ograniczone (mają plusa za "Manhattan", ale to tylko jeden serial), na pewno tematyka jak na telewizję prezentuje się dość świeżo, a i obsada wygląda nieźle – grają tu Jurnee Smollett-Bell, Aldis Hodge czy Christopher Meloni.
8. "The Family" (3 marca)
Pamiętam takie czasy, kiedy seriale amerykańskich telewizji ogólnodostępnych wypełniały podobne zestawienia niemal w całości. Wydaje mi się, że nawet rok temu było ich jeszcze sporo. Tym razem "The Catch" i "The Family" to jedyne pozycje spoza kablówek i platform internetowych, które znalazły się na mojej liście. I szczerze mówiąc, nie zdziwię się, jeśli obie mnie zawiodą – w końcu to ABC, gdzie często fajne pomysły okazują się prowadzić donikąd.
W tym przypadku podoba mi się obsada – a zwłaszcza Joan Allen w roli głównej – a także sam pomysł. Otóż "The Family" to thriller opowiadający o powrocie syna polityków, który znikł 10 lat wcześniej i został uznany za zmarłego. Rodzina przyjmuje tajemniczego młodego człowieka z otwartymi ramionami – ale czy on rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje? Tego nie wiemy i miejmy nadzieję, że odpowiedź nie będzie ani przekombinowana, ani zbyt banalna.
A przede wszystkim liczę na Joan Allen i jej postać, która na początku serialu ma startować w wyborach, co na pewno podkręci fabułę. Oby tylko to nie była polityka dla kur domowych w stylu "Skandalu" – chcę porządnego dramatu, takiego z pazurem. To jak będzie, drogie ABC?
7. "Love" (19 lutego)
Nowa komedia Judda Apatowa znalazła się bardzo wysoko na liście, również dlatego że będzie to pierwszy serial Netfliksa, który będziemy mogli oglądać razem z Amerykanami. 19 lutego przekonamy się, że po prostu fajnie jest mieć swobodny, legalny dostęp do tego, co ogląda reszta świata.
O samym serialu na razie wiemy mniej niż byśmy chcieli, bo wszystko, co wypuszczono, to krótki teaser. Tematem ma być miłość, zaś głównymi bohaterami nerdowaty Gus (Paul Rust) i szalona Mickey (Gillian Jacobs), którzy miotają się pomiędzy radością i upokorzeniami związanymi z bliską relacją z drugą osobą, intymnością i innymi rzeczami, których czasem chciałoby się uniknąć. To dosłowne tłumaczenie oficjalnego opisu serialu.
Na pewno obsada wygląda fajnie, do Judda Apatowa można mieć zaufanie, że wie, co robi, a cała reszta, no cóż, wyjdzie w praniu. Nie sądzę, żeby akurat ta komedia o miłości miała odmienić moje życie lub/i przejść do historii telewizji, niemniej jednak liczę na pięć godzin dobrze zrobionej, bezpretensjonalnej rozrywki na wysokim poziomie. I myślę, że się nie zawiodę.
6. "The Path" (30 marca)
Od "The Path" zaczyna się lista seriali, które są tej zimy jazdą obowiązkową. Trailer powyżej jest świeżutki – dziś się ukazał – i wygląda raczej enigmatycznie. Ale zdecydowanie to kupuję ze względu na Jasona Katimsa, Aarona Paula i resztę obsady, a także kontrowersyjną tematykę. Wydaje mi się, że sekta, którą zobaczymy na ekranie, będzie miała coś wspólnego z prawdziwymi ruchami tego typu, i jak najbardziej jestem ciekawa, jak też może wyglądać życie rodziny uwikłanej w działalność takiego przedsięwzięcia.
Obsada wygląda więcej niż wyśmienicie – dla Aarona Paula to szansa, żeby przestać być Jessem Pinkmanem, Michelle Monaghan kupuję w każdej wersji, zaś pomysł, aby z Hugh Dancy'ego zrobić charyzmatycznego guru, wydaje mi się bez mała fascynujący. Uważam, że to się może udać, a czy będzie jeden z największych hitów roku? Zobaczymy.
5. "American Crime Story: The People v. O.J. Simpson" (2 lutego)
Możliwe, że "American Crime Story" byłoby na mojej liście jeszcze wyżej – choć doprawdy nie wiem, co musiałoby w takim razie spaść – ale moje zaufanie do Ryana Murphy'ego i spółki jest jednak trochę ograniczone, po tym jak zaczęli produkować seriale taśmowo i coraz mniej jest w nich fabuły. Wiecie, do czego piję.
Na pewno jednak ten konkretny serial zapowiada się bardzo, bardzo dobrze. Po pierwsze, świetny jest sam pomysł, by zrobić antologię o słynnych morderstwach, kontrowersyjnych procesach i prawniczych bataliach, którymi żyła Ameryka. Scenariusze powinny wręcz napisać się same. Po drugie, obsada na ten sezon prezentuje się więcej niż wyśmienicie: Cuba Gooding Jr., Sarah Paulson, John Travolta, David Schwimmer, Selma Blair. Po trzecie, zwiastun jest świetny, nie ma niczego, do czego mogłabym się przyczepić.
A i sprawę na początek wybrano idealnie – procesem O.J. Simpsona dręczono mnie na studiach tak długo, że aż przestałam zauważać w tym cokolwiek ciekawego, ale obiektywnie to fascynujący przypadek, pokazujący specyfikę amerykańskiego systemu prawnego. Liczę na to, że Ryan Murphy na tyle tę historię podkręci, że będzie się ją oglądało jak prawdziwy dreszczowiec, nawet jeśli zna się dobrze zakończenie.
Poza tym o ile tasiemców kryminalnych czasem mam już dość – nawet jeśli są świetne, klimatyczne i logicznie skonstruowane – tak seriale prawnicze mogłabym oglądać i oglądać. W Ameryce każdy większy proces to show, w którym sprawiedliwość gdzieś ginie pomiędzy prawniczymi sztuczkami i manipulacjami. A ja zdecydowanie lubię seriale, które potrafią to pokazać w atrakcyjny sposób.
4. "Billions" (17 stycznia)
Bardzo poważne dramaty o świecie wielkich finansów to nie do końca moja bajka, ale muszę przyznać, że wypuszczony przedpremierowo pilot mnie przekonał. To przede wszystkim serial znakomity aktorsko – nie tylko Paul Giamatti i Damian Lewis grają koncertowo, równie świetnie wypada chociażby Maggie Siff, która wciela się w psycholożkę uwikłaną w relacje z obydwoma głównymi bohaterami.
Zamysł jest taki, żeby pokazać świat wielkiej kasy, wpływów i korupcji. Po jednej stronie mamy więc twardego prokuratora z koneksjami politycznymi, którego gra Paul Giamatti, a po drugiej ambitnego szefa funduszu hedgingowego (Damian Lewis), który pochodzi z klasy robotniczej i sam doszedł do wielkich pieniędzy. Zapewne nie obyło się bez przekrętów po drodze, ale czy da się je udowodnić?
Pilot to i świetna zabawa w kotka i myszkę, i niesamowite starcie charakterów, i przede wszystkim genialny teatr dwóch aktorów. Zresztą Maggie Siff – która ma mniejszą rolę – obu panom w niczym nie ustępuje, wręcz przeciwnie, kradnie wiele scen. A do tego jest jeszcze Malin Akerman. "Billions" to serial obsadzony równie dobrze co "American Crime Story", jeśli nie lepiej. A i historia z czasem będzie pewnie wciągać coraz bardziej, w miarę jak będą rosły stawki w tej grze i będzie robiło się coraz bardziej niebezpiecznie.
Krótko mówiąc, po obejrzeniu pilota "Billions" spodziewam się po tej produkcji wszystkiego co najlepsze. I Wam też ją polecam, nawet jeśli uważacie, że to nie do końca Wasza bajka.
3. "11.22.63" (15 lutego)
Hulu ciągle szuka swojego wielkiego hitu – takiego na miarę "House of Cards" – i myślę, że trafi już w najbliższych miesiącach. Albo z "The Path", albo właśnie z ekranizacją książki "Dallas '63" Stephena Kinga, która zapowiada się więcej niż dobrze. Samej powieści nie czytałam, ale może to i lepiej, przynajmniej nie wiem, co mnie czeka. Zaś zwiastuny serialu i klimat retro na zdjęciach wyglądają po prostu super.
Serial, dokładnie tak jak książka, opowiadać będzie historię nauczyciela angielskiego, który odbywa podróż w czasie do roku 1958, by zapobiec zamachowi na prezydenta Johna F. Kennedy'ego pięć lat później. Główną rolę gra James Franco, w ekipie producentów znajduje się J.J. Abrams. Klimatu z pewnością nie zabraknie i liczę na to, ze fabuła też mnie nie zawiedzie.
Serialowe adaptacje Kinga nie kojarzą mi się co prawda ostatnio najlepiej – wszystko przez nieszczęsne "Pod kopułą" – ale wydaje mi się, że mamy tu do czynienia z serialem troszkę innego kalibru. "Pod kopułą" było typową łopatologiczną produkcją telewizji ogólnodostępnej, zaś Hulu nie musi się martwić, czy aby na pewno serial zrozumieją wszyscy. Dlatego mam nadzieję na ambitny dramat, z porządnymi twistami i w moim ukochanym klimacie.
2. "Baskets" (21 stycznia)
"Baskets" przekonał mnie do siebie tak naprawdę kilka dni temu, po tym jak telewizja FX wypuściła pełny zwiastun. Wydaje mi się, że ta stacja ma nosa do niezłych komedii, a Louis C.K. za kulisami i Zach Galifianakis w głównej roli to dla mnie bardzo duża zachęta. Zwłaszcza ten pierwszy – jego ponure żarty są najlepsze na świecie.
Pomysł na "Baskets" – czy może raczej "Basketsa", bo to nazwisko głównego bohatera – jest rewelacyjny. Otóż Galifianakis wciela się w faceta, który chce zostać francuskim klaunem i w tym celu jedzie do Paryża uczyć się fachu w elitarnej szkole. Niestety szybko z niej wylatuje i kończy w rodzinnym miasteczku Bakersfield, w czymś, co przypomina kowbojski cyrk. Jego życie wygląda jak najsmutniejsza komedia o klaunie, jaką można sobie wyobrazić.
Spodziewam się, że w serialu nie zabraknie inteligentnych żartów i życiowych prawd, a całość będzie może nie równie odkrywcza – bo to chyba niemożliwe – ale przynajmniej równie pochłaniająca co "Louie". A na razie mogę tylko powiedzieć, że lepiej zapowiadającej się komedii tej zimy nie widzę.
1. "Vinyl" (15 lutego w Polsce)
Nie oszukujmy się, to jest tak naprawdę największy pewniak na tej liście. Gwarantem wysokiej jakości jest nie tylko HBO, które na swoich serialach nie oszczędza, ale też Martin Scorsese, Terence Winter i na dodatek jeszcze Mick Jagger, którzy stoją za kulisami. Panowie zabiorą nas w podróż do Nowego Jorku z lat 70., ale trochę inną niż Baz Luhrmann, który zaplanował na ten rok "The Get Down", kolejny świetnie zapowiadający się serial muzyczny.
W "Vinylu" nie zabraknie muzyki – ale będzie to przede wszystkim stary dobry rock'n'roll. A poza tym ma być niegrzecznie, seksownie i dziko, jak to w HBO. Znany z "Zakazanego imperium" Bobby Cannavale będzie miał szansę pokazać pełnię swoich aktorskich umiejętności jako szef wytwórni muzycznej, który nie boi się ryzykować, zaś Olivia Wilde prezentuje się niczym nimfa w roli jego żony.
Zwiastuny wyglądają znakomicie i choć nie jestem przekonana, że będzie to najbardziej odkrywczy serial na świecie, uważam, że "Vinyl" zdecydowanie pozostawi po sobie dobre wrażenie. Nie ma po prostu innej opcji – jest tu klimat, niezła muzyka, świetni aktorzy. Oby tylko nie zabrakło równie mocnej historii.