Złote Globy 2016: 10 najlepszych momentów [wideo]
Marta Wawrzyn
11 stycznia 2016, 20:03
W tym roku Złote Globy były bardziej pijane i niegrzeczne niż ostatnio, o co zadbał prowadzący imprezę Ricky Gervais, któremu znów zapłacili za to, żeby wszystkich obrażał. Wygrał "Mr. Robot" i "Mozart in the Jungle", przegrało "Fargo". Co jeszcze warto zapamiętać z gali?
W tym roku Złote Globy były bardziej pijane i niegrzeczne niż ostatnio, o co zadbał prowadzący imprezę Ricky Gervais, któremu znów zapłacili za to, żeby wszystkich obrażał. Wygrał "Mr. Robot" i "Mozart in the Jungle", przegrało "Fargo". Co jeszcze warto zapamiętać z gali?
Co roku powtarzam, że uwielbiam Złote Globy, tym razem jednak ta moja miłość została wystawiona na ciężką próbę. "Fargo" zostało obrabowane, zaś Kirsten Dunst nie dostała nagrody za prawdopodobnie najlepszą kobiecą rolę, jaką widzieliśmy w zeszłym roku w telewizji. O ile nagrodę dla "Wolf Hall" z biedą jeszcze rozumiem – to naprawdę porządny brytyjski teatr telewizji, ze świetną historią i wybitnymi aktorami w rolach głównych – o tyle Lady Gaga zafundowała mi dziś pobudkę, której długo nie zapomnę. Jak widać, czasem wygrywa po prostu znane nazwisko i szum z nim związany, nawet kiedy głosujący mają więcej niż 15 lat. Tak zawsze było (pamiętacie Złoty Glob dla Madonny za "Evitę"? Wtedy miałam 15 lat i wydawało mi się, że taka nagroda jest jak najbardziej OK) i tak jeszcze długo będzie.
Nie warto temu poświęcać więcej uwagi, bo jak słusznie zauważył Ricky Gervais w jednym z najtrafniejszych żartów wieczoru, Złoty Glob to tylko kawałek metalu, którzy jacyś sympatyczni, lecz pogubieni starzy dziennikarze chcą wręczyć gwiazdom osobiście, po to by móc sobie z nimi zrobić selfie. W tym roku selfie z Kirsten Dunst było wyraźnie mniej cenną rzeczą niż selfie z Lady Gagą. Pora przejść nad tym do porządku dziennego, a zgryźliwym tetrykom pozostaje ten oto GIF. I trzeba było się tak śmiać, Leo?
Pomijając jednak zgrzyty w kategoriach miniserialowych, uważam, że Hollywoodzkie Stowarzyszenie Prasy Zagranicznej znów dokonało znacznie ciekawszych wyborów niż Akademia Telewizyjna. Cieszą mnie nagrody dla "Mr. Robot" i "Mozart in the Jungle", uważam, że Rachel Bloom zasłużyła na swój Złoty Glob tak jak Gina Rodriguez rok temu i doceniam świeżość na liście zwycięzców. Być może ta świeżość jest wręcz przesadna – w ostatnich latach Złote Globy dostają głównie serialowe nowości – ale wydaje mi się, że lepsze to niż w kółko ten sam zestaw, składający się z "Gry o tron", "Modern Family" i na dokładkę jeszcze "Downton Abbey".
Nie będę w tym roku w ogóle komentować kategorii filmowych, bo przez te wszystkie seriale widziałam może z pięć nominowanych filmów i tylko jeden z nich coś dziś wygrał. Choć to na pewno ciekawe, że "Marsjanin" został uznany za komedię i to jeszcze najlepszą.
Średnio mnie również zainteresowały polityczno-społeczne manifesty, których jak zwykle parę było. Wydaje mi się, że rok poprzedni był pod tym względem bardziej interesujący, no a poza tym niekoniecznie w takich galach musi chodzić o to, żeby wygłosić coś ważnego. Tumiwizism Ricky'ego Gervaisa, który z każdym kolejnym wejściem na antenę wyglądał na coraz bardziej "zmęczonego", zdecydowanie mi się udzielił i uważam, że to dobra odmiana (nie mylić z #dobrazmiana). Złote Globy to przede wszystkim wielka popijawa, nie musimy tego traktować ze śmiertelną powagą.
A oto 10 momentów, które moim zadaniem warto obejrzeć, jeśli nie macie czasu albo ochoty na całą galę. Większość z nich dostępna jest na YouTube na oficjalnym kanale NBC.
10. Ciasteczka dla wszystkich! Jak pewnie zauważyliście, nie mam najlepszego zdania na temat "Empire", ale nagrodę dla Taraji P. Henson uważam za zasłużoną. To, co ona wyprawia jako Cookie, jest mistrzostwem świata, i choć takiej ilości tandety wylewającej się z ekranu znieść nie jestem w stanie, to uważam, że akurat ją doceniono nie bez powodu. To dobra aktorka, fajnie było zobaczyć, jak coś wygrywa, a rozdawanie ciasteczek – jedno z nich wręczyła Leonardo di Caprio! – było jednym z sympatyczniejszych momentów gali.
9. Chwila szczerości Jaimie Alexander. Aktorka znana ostatnio z serialu "Blindpost" miała problem z opanowaniem promptera i w końcu wypaliła prosto do mikrofonu: "Dude, who's typing this shit?". Zapewne nie jej pierwszej to pytanie przyszło do głowy.
8. Wszystkie wycięte przekleństwa. Podczas gali padło wyjątkowo dużo przekleństw (nie tylko z ust prowadzącego, choć głównie), które NBC uprzejme było wyciąć, więc tylko po minach publiki zgadywałam, że ktoś powiedział coś śmiesznego. I tak sobie myślę, że chętnie bym zobaczyła galę, podczas której nikt nie cenzuruje ostrzejszych żartów. W końcu to śmieszne, że dziś w otwartej telewizji można pokazywać najbardziej okrutną przemoc, a na widok kawałka damskiej piersi czy jednego fucka Amerykanie dostają niezrozumiałych spazmów. Przekleństwa używane w ograniczonych ilościach potrafią bawić, o czym przekonuje nas co tydzień John Oliver. Złote Globy w HBO – co Wy na to?
7. Maura Tierney w wielkich okularach. Tutaj warto zatrzymać się na chwilę. Po pierwsze, aż trudno uwierzyć w to, że to pierwsza tak prestiżowa nagroda dla Maury Tierney, która parę świetnych ról przecież ma na swoim koncie. Po drugie, zawsze doceniam aktorki, które nie przebierają się na galę za księżniczki z bajki, tylko po prostu pozostają sobą. Maura Tierney w ogromnych okularach wyglądała jak Helen z "The Affair" i chwała jej za to.
6. Jon Hamm znów wygrał i tym razem użył schodów. Wszelkie zaszczyty, które spotykają Jona Hamma na koniec przygody z "Mad Men", to i próba wynagrodzenia mu tych wszystkich lat, kiedy wygrywali inni, i nagroda pocieszenia dla serialu. Świetnie, że ją otrzymał na koniec, w końcu mówimy tu o facecie, który zagrał jedną z najważniejszych postaci w historii telewizji. Smutne oczy Ramiego Maleka, który chyba liczył na wygraną, cieszą mnie trochę mniej, ale wydaje mi się, że wszystko jeszcze przed nim, jeśli tylko "Mr. Robot" na stałe dołączy do grona najlepszych. Czego sobie, Wam i Panu Robotowi życzę.
5. Eva i America, czyli latynoski dream team. Eva Longoria i America Ferrera, które razem wręczały nagrodę, bardzo ostro wykpiły to, jak niepoważnie Hollywood traktuje latynoskie aktorki. I super!
4. Aziz Ansari znosi przegraną z godnością… bo wie, że i tak wygra internety!
3. Gael García Bernal prawie jak Rodrigo. Wielka wygrana "Mozart in the Jungle" to jeden z lepszych momentów imprezy – miło widzieć, jak ktoś nagradza świeżość i pomysłowość, a nie kolejne sitcomy o rodzinach bądź grupkach przyjaciół. Aziz Ansari nie przewidział, że przegra nie z Jeffreyem Tamborem, a właśnie z Bernalem, ja się tego spodziewałam. Ale ponieważ nigdy wcześniej nie widziałam Bernala odbierającego cokolwiek – aż trudno uwierzyć, jak mało zaszczytów go do tej pory spotkało! – zdziwiłam się, że na scenie zachowywał się i mówił jak serialowy Rodrigo, tylko czegoś kolorowego we włosach zabrakło. Tak właśnie sobie wyobrażałam kręcenie "Mozarta" – wszyscy przychodzą na plan, są przez cały dzień sobą, słuchają muzyki, grają muzykę i voila, mamy serial!
2. "Mr. Robot" doceniony. Przed galą byłam przekonana, że wygra albo "Gra o tron", albo któryś z seriali lżejszych i łatwiejszych, a tu proszę. Mój faworyt z najważniejszą nagrodą. Fantastycznie ta ekipa wyglądała na scenie, Sam Esmail wyglądał na lekko oszołomionego, ale nie zapomniał podziękować Emmy Rossum za polecenie Ramiego Maleka (którego wielkie oczy trochę się rozpogodziły). Ciekawa jestem, czy mamy tutaj hit jednego sezonu, czy coś więcej, niemniej jednak w tym momencie ta wygrana rzeczywiście mnie cieszy. A przy okazji warto zauważyć, że znalazła się nawet nagroda dla Christiana Slatera – czyżby za to, że po raz pierwszy nie zabił serialu?
1. Ricky Gervais ma to wszystko wiecie gdzie. Świetne były poprzednie lata z Tiną i Amy, ale Ricky Gervais to jednak mistrz! Nawet jeżeli tym razem obrażał wszystko i wszystkich z trochę mniejszą werwą niż poprzednio, każde jego wyjście przynosiło coś ciekawego i sprawiało, że miałam ochotę otworzyć piwo, choć oglądałam imprezę o 8. rano. Nietrafionych żartów właściwie nie było – wszystko, począwszy od nieszczęsnej równości płac, poprzez ogromniaste jaja Jeffreya Tambora, aż po "Matt Damon, czyli jedyna osoba, której Ben Affleck nie zdradził", było na swój sposób zabawne.
Wycieczek osobistych trochę się znalazło, nie zabrakło też niecenzuralnych słów (wyciętych przez NBC) i ogłaszania przy każdym wejściu tego, co wszyscy myśleliśmy – że impreza jest długa i mogłaby już się skończyć. Bardzo ostro Ricky sobie zażartował z Romana Polańskiego, mówiąc, że "Spotlight", film o pedofilii w Kościele katolickim, to pewnie dla niego "najlepszy film randkowy w historii". Padł też żart na temat "Listy Schindlera". Ale chyba najpiękniejszy był ten moment, kiedy szacowny prowadzący oznajmił dosadnie, do czego używa swoich Złotych Globów. To prawdopodobnie była najrozsądniejsza myśl, jaką ktokolwiek kiedykolwiek na tej scenie wygłosił. Do zobaczenia za rok, miejmy nadzieję!