Miną lata, zanim polski Netflix będzie jak amerykański
Marta Wawrzyn
26 stycznia 2016, 19:02
W styczniu 2016 Netflix pojawił się praktycznie na całym świecie (z wyjątkiem Chin). Następnie zaczął określać się mianem pierwszej globalnej telewizji i jednocześnie rozpoczął wojnę z użytkownikami, którzy próbują omijać blokady geograficzne, by mieć dostęp do "lepszej" bazy. Gdzie w tym logika? I czy Polacy mają szansę na takiego Netfliksa jak Amerykanie?
W styczniu 2016 Netflix pojawił się praktycznie na całym świecie (z wyjątkiem Chin). Następnie zaczął określać się mianem pierwszej globalnej telewizji i jednocześnie rozpoczął wojnę z użytkownikami, którzy próbują omijać blokady geograficzne, by mieć dostęp do "lepszej" bazy. Gdzie w tym logika? I czy Polacy mają szansę na takiego Netfliksa jak Amerykanie?
Netflix wszedł do Polski. Cieszyliśmy się tym jakieś pięć minut, zanim zauważyliśmy, że Netflix tak naprawdę nie wszedł do Polski. Odblokował tylko swoją usługę na terenie 130 krajów, w których go wcześniej nie było. Każdy z tych krajów dostał swoją własną "bibliotekę", zawierającą te produkcje, na które Netflix ma na danym terenie licencję. I zaczęło się…
Netflix na chłodno? Polska to nie Ameryka
Szybki rzut oka na polskiego Netfliksa pokazał, że nie jest on tak naprawdę polskim Netfliksem. Interfejs jest w języku angielskim, płaci się w euro (i wychodzi suma większa niż płacą Amerykanie, w przeliczeniu na złotówki), a polskie napisy bądź lektor czasem są, a czasem ich nie ma. Do tego dochodzą różnego rodzaju błędy – na początku były problemy z kartami, potem się okazało, że polskie napisy na jednych urządzeniach działają, na innych nie. Za ponad 40 zł miesięcznie naprawdę chciałoby się mieć coś lepszego.
Zwłaszcza że polska baza jest malutka. 26 stycznia, kiedy piszę te słowa, liczy 806 tytułów, w tym 222 seriale i 584 filmy. Amerykanie mają dostęp do 5 681 tytułów, w tym 1 114 seriali i 4 567 filmów. I jak tu się nie wkurzyć? Niektórzy już nawet rzucili się ogłaszać, że Netflix traktuje nas jak Trzeci Świat i powinien się stąd zwijać, tak jak kiedyś zwinął się eBay. To nie jest prawda. Wystarczy zerknąć na porównanie Netfliksa z wszystkich krajów, by zauważyć, że tak naprawdę cały świat – poza Stanami Zjednoczonymi – traktowany jest jak Trzeci Świat. Nawet Kanadyjczycy, Brytyjczycy czy mieszkańcy Ameryki Łacińskiej, gdzie Netflix jest obecny od paru lat, mają dostęp do znacznie mniejszej liczby tytułów niż Amerykanie.
Błagam, Netfliksie, przyjmij łaskawie moje pieniądze!
Jaki jest na to lek? Oczywiście trzeba było znaleźć sposób na ominięcie barier geograficznych i dobranie się do amerykańskiego Netfliksa. To szaleństwo trwa już od kilku lat, ale dopiero kiedy Netflix pojawił się wszędzie i wszędzie okazał się być wybrakowany, wszelkiego rodzaju VPN-y (wirtualne sieci prywatne, dzięki którym można zmienić IP), sprytne wtyczki jak MediaHint czy inne Smartflixy ruszyły do ataku. Serialowa dostała nawet oficjalną informację prasową od jednej z takich firm, po angielsku, zaczynającą się od słów "Dear Marta" (ktoś zrobił research!) i zachęcającą do poinformowania naszych czytelników o możliwościach, jakie daje VPN.
Takie serwisy to nic nowego. Zanim jeszcze zaczął się szał na Netfliksa i zanim stał się on dostępny praktycznie wszędzie, ludzie z całego świata korzystali z tego typu usług, aby oglądać to wszystko co Amerykanie. Było to zawsze bardzo proste – wystarczyło podać numer (choćby i polskiej!) karty płatniczej i amerykański kod pocztowy. Ponoć wszyscy podawali 90210. Co jakiś czas na Reddicie pojawiała się plotka, że Netflix zaczyna blokować VPN-y i wtedy na użytkowników – płacących za dostęp do serwisu! – padał strach. Za każdym razem okazywało się, że żadnego blokowania nie będzie. Netflix przez lata był naciskany przez wytwórnie, żeby to zrobić, ale bronił się, tłumacząc się m.in. tym, że Amerykanie jeżdżą po świecie i wszędzie powinni być w stanie oglądać seriale, za dostęp do których płacą.
Ale wiadomo było, że Amerykanie jeżdżący po świecie – w pewnym momencie argumentem byli nawet żołnierze stacjonujący w bazach za granicą! – to tylko ułamek procenta zagranicznych klientów Netfliksa. Serwis miał jednak wymówkę, by tolerować to, co określa się mianem "piractwa VPN". Warto zauważyć, że to sytuacja kompletnie absurdalna. Piratami nazywa się ludzi, którzy płacą za usługę tak jak Amerykanie, tyle że mieszkają poza Ameryką, co samo w sobie czyni ich gorszym gatunkiem klienta. Niezależnie od tego, czy mieszkamy w Warszawie, Sydney czy Lagos, dla wytwórni filmowych z Hollywood jesteśmy kimś gorszym niż Amerykanie. Przy czym oczywiście nie chodzi tu o żadne emocje, a o pieniądze.
Sprawa jest prosta: abyśmy byli dobrymi klientami, każdy film najpierw musimy zobaczyć w kinie, potem kupić go na DVD i dopiero potem będziemy mogli go oglądać legalnie w serwisie VoD, który będzie stać na wciąż horrendalnie drogą licencję. W przypadku seriali licencje sprzedaje się zagranicznym stacjom telewizyjnym, często na długie lata. Dlatego na polskim Netfliksie nie ma niczego z serialowej klasyki – ani "Z Archiwum X", ani "Twin Peaks", ani "Przyjaciół" czy "Gilmore Girls". Nie ma też "House of Cards", bo licencję sprzedano nc+, nikt z nas nie wie, na jak długo, bo "polski Netflix" nie ma biura, w którym można by o to zapytać.
Wojna z VPN-ami trwa. Ale trudno ją traktować serio
Nie oszukujmy się, zanim polski Netflix zacznie być choć w połowie tak bogaty jak amerykański, miną pewnie nawet nie miesiące, a lata. A tymczasem polskim użytkownikom – jeśli nie chcą być traktowani jak klienci drugiej kategorii – pozostaje zabawa z serwisem, za dostęp do którego płacą, w kotka i myszkę. Tak jak robi to wielu użytkowników spoza USA. Netflix niedługo po tym jak stał się dostępny wszędzie, zapowiedział oficjalnie, że rozpocznie walkę z tymi z nas, którzy próbują oszukać system i dostać się do "lepszej" bazy, do której nie mają prawa.
Po tygodniu od tej zapowiedzi rzeczywiście coś się zaczęło dziać. Użytkownicy, korzystający z VPN-a o nazwie uFlix zaczęli zgłaszać, że Netflix zaczyna ich blokować. Po internecie krążą takie oto "przerażające" screeny z komunikatami, które zaczęły się pojawiać na ekranach niezdyscyplinowanych klientów serwisu.
Trwało to może kilka godzin, bo Netflix zablokował po prostu podejrzane numery IP. Wystarczyło, że uFlix przeniósł się na inne numery i voila, znów wszyscy byli z powrotem w Ameryce.
Hi everyone! The new fix is in place. Please test it out. If anyone gets proxy/vpn error issues, please submit a ticket immediately. Thanks!
— uFlix (@uFlixDNS) January 21, 2016
Cała sytuacja była dość śmieszna i nie mam wątpliwości, że jeszcze się powtórzy. Dopóki użytkownicy Netfliksa z całego świata nie są traktowani tak samo, będą powstawały kolejne firmy, które dzięki paru prostym hakerskim sztuczkom pomogą "pokrzywdzonym". I będą one walczyć z kolejnymi ograniczeniami narzucanymi przez Netfliksa, z bardzo prostego powodu: na ich usługi jest zapotrzebowanie. Jak zauważył TechCrunch, takie blokady zawsze będą trwały krótko. Podobną wojnę ma za sobą Hulu – zakończyła się ona przegraną (to znaczy korzystając z VPN-a, wciąż można oglądać to co Amerykanie), ale osiągnięto jeden cel. Wytwórnie dały serwisowi spokój.
Świat bez barier geograficznych? Tego chcemy i my, i Netflix
Wydaje się, że właśnie o to chodzi: o święty spokój, a przede wszystkim o to, żeby nie zostać pozwanym. Netflix nie blokuje nam seriali, bo jego szefowie są złośliwymi ludźmi, a dlatego, że nie ma wyjścia. Grożą mu pozwy, których nie wygrałby, gdyby przynajmniej nie próbował walczyć z tymi paskudnymi piratami, płacącymi 7,99 dolarów miesięcznie za dostęp do lepszej bazy. Dlatego próbuje. I robi to tak, żeby przypadkiem nie stracić zbyt wielu klientów. Wired niedawno podawał, że aż 20 mln (na 75 mln) użytkowników Netfliksa to… Chińczycy. Mieszkańcy jednego z kilku krajów, gdzie Netfliksa oficjalnie nie ma! Nie ma i nie będzie mowy o zablokowaniu usługi dla takiej armii klientów.
Netflix chce być telewizją globalną – zaczął nawet tak się określać w informacjach prasowych. Ma ambicje, żeby pokazywać dokładnie to samo o tej samej porze na całym świecie. Slash Gear pisze, że być może skazana na porażkę wojna z VPN-nami jest prowadzona głównie po to, aby pokazać wytwórniom, iż na ograniczeniach geograficznych można tylko stracić.
Ale nawet jeśli tak jest i jeśli ambicją Netfliksa jest rzeczywiście ujednolicenie oferty na całym świecie, te przepychanki potrwają latami i fani popkultury nieprędko zaczną zyskiwać. Licencje na seriale posprzedawane są na lata bardzo różnym telewizjom operującym na międzynarodową skalę. Nawet Netfliksa nie stać na to, żeby wykupić je wszystkie. Dlatego serwis dąży do tego, żeby przyciągać przede wszystkim własnymi produkcjami. W tym roku ma zadebiutować 31 seriali Netfliksa, a serwis planuje wydać 6 miliardów dolarów – z czego 5 miliardów na własne produkcje, a "tylko" miliard na licencje. W przyszłym roku już prawdopodobnie każdy weekend mamy spędzać z nowym sezonem serialu Netfliksa. Niektóre z nich to szalenie drogie produkcje kostiumowe (jak "The Crown", które ma budżet 160 mln dolarów), inne to zwykłe sitcomy. Netflix chce mieć w swojej ofercie coś dla każdego – kobiet, facetów, fanów komiksów i science fiction, komedii, kryminałów. Nie chce być zależny od tego, czy uda się kupić licencję na jakiś tytuł, czy nie.
Daredevil – Now Streaming Worldwide – Only on Netflix
Across the globe, the streets just got safer. #Daredevil #NetflixEverywhere
Posted by Marvel's Daredevil on Wednesday, January 6, 2016
I choć i Netflix, i jego użytkownicy zgodnie marzą o świecie bez barier geograficznych, to jest prawdopodobnie najlepszy pomysł na ogólnoświatową telewizję w świecie, w którym w globalnym internecie obowiązują absurdalne prawa lokalne. Walczyć za pomocą tego, co samemu się wyprodukowało. Netflix nie odkrył tu wcale prochu, HBO wpadło na to znacznie wcześniej i wcześniej miało na to środki. Najnowszy, 5. sezon "Gry o tron" był dostępny o tej samej porze w 170 krajach. Również w Polsce jest już standardem, że wszystkie seriale HBO dostępne są zaraz po amerykańskiej premierze. Także w HBO GO. Z polskimi napisami i lektorem, czyli czymś, co w Netfliksie jest zjawiskiem raczej rzadkim.
Krótko mówiąc, uważam emocje związane z Netfliksem za niepotrzebne. W Polsce to tylko kolejny serwis VoD, który na razie ma średnią ofertę, ale ma też kilka zalet, takich jak aplikacje na wszelkie możliwe urządzenia. Można korzystać, można testować, można porzucić po miesiącu, nie trzeba od razu kupować ani się uzależniać. Bo prawda jest taka, że na razie nie ma tam za bardzo od czego się uzależnić, zwłaszcza jeśli trochę seriali się widziało.
Ale na pewno to, co wydarzyło się w styczniu 2016 roku, jest przełomem, tak jak wcześniej przełomem była premiera "Gry o tron" na całym świecie o tej samej porze. Lokalne licencje w końcu muszą umrzeć śmiercią naturalną, zmiecione z powierzchni ziemi przez fanów popkultury z całego świata, którzy nie chcą być traktowani gorzej niż Amerykanie. Ale prędzej doczekają się tego nasze dzieci niż my. Nam muszą wystarczyć do szczęścia "Daredevil" i "Jessica Jones". Bo "House of Cards" na polskim Netfliksie nie ma i nie wiadomo, kiedy to się zmieni.