Polowanie na myśliwych. Recenzja "Making a Murderer" – serialu dokumentalnego Netfliksa
Mateusz Piesowicz
25 stycznia 2016, 22:03
W noworocznym szale umknęło nam kilka rzeczy, na które nasi niezawodni czytelnicy mocno zwracali uwagę. Nadrabiamy dziś jedną z tych zaległości, którą jest netfliksowy dokument "Making a Murderer". Spoilery z gatunku tych, których nie dało się uniknąć.
W noworocznym szale umknęło nam kilka rzeczy, na które nasi niezawodni czytelnicy mocno zwracali uwagę. Nadrabiamy dziś jedną z tych zaległości, którą jest netfliksowy dokument "Making a Murderer". Spoilery z gatunku tych, których nie dało się uniknąć.
Debiutujący jeszcze w grudniu na Netfliksie dziesięcioodcinkowy serial autorstwa Laury Ricciardi i Moiry Demos to rzecz zdecydowanie warta uwagi. Nie tylko ze względu na echo, jakim się odbiła jego premiera za oceanem, ale po prostu dlatego, że to kawał dobrego dokumentu, który pochłania się jednym tchem. Brzmi znajomo? Oczywiście, przecież to zdanie pasuje jak ulał do serialu, którym zachwycaliśmy się kilka miesięcy temu i który ochoczo umieszczaliśmy wśród najlepszych zeszłorocznych produkcji. Myli się jednak ten, kto sądzi, że "Making a Murderer" to kopia "Przeklętego". W gruncie rzeczy jedyną wspólną cechą tych dokumentów jest towarzyszący im rozgłos.
Produkcja Netfliksa opowiada głośną historię Stevena Avery'ego, człowieka oskarżonego i uwięzionego za przestępstwo, którego nie popełnił. I jeśli nie chcecie wiedzieć niczego więcej, to w tym momencie powinniście przestać czytać. Szczegółów oczywiście nie podam, ale nie dało się napisać tego tekstu bez ujawnienia pewnych informacji (które oczywiście możecie równie dobrze znaleźć gdziekolwiek indziej), wiec lojalnie uprzedzam.
Głównym bohaterem jest zatem wspomniany Steven Avery. Prosty człowiek mieszkający wraz z całą rodziną w hrabstwie Manitowoc w Wisconsin. Człowiek nie cieszący się szczególną sympatią otoczenia, ale też niewyrządzający nikomu specjalnych szkód. Przynajmniej dopóki nie został oskarżony o napaść seksualną i próbę zabójstwa przypadkowej kobiety, Penny Beerntsen, za co trafił do więzienia na osiemnaście długich lat. Dla "Making a Murderer" ta historia jest punktem wyjścia, ale najważniejsze dla serialu rzeczy dzieją się później, gdy Avery zostaje uniewinniony i wypuszczony na wolność. Wtedy dopiero zaczyna się właściwa fabuła, która przedstawia losy bohatera po tym, jak oskarżono go o kolejne przestępstwo – morderstwo Teresy Halbach.
Na tym skończymy spoilery, bo i podawanie ich nie ma większego sensu. Takie historie śledzi się najlepiej, nie znając ich ostatecznego rezultatu, a droga obrana przez twórczynie pozwala zagłębić się w ogromną ilość detali, których samodzielne odkrywanie i weryfikacja daje wielką satysfakcję. Nie trzeba jednak specjalnego geniuszu, by pojąć, w jakim kierunku podąża netfliksowy dokument. Przez większość z jego dziesięciu odcinków oglądamy starannie udokumentowany proces "tworzenia mordercy" przez amerykański system sprawiedliwości. Podglądamy pracę organów ścigania począwszy od lokalnej policji działającej przy sprawie Penny Beerntsen w 1985 roku, a skończywszy na prokuratorach i sądzie, przed którym stanął Steven Avery ponad dwadzieścia lat później. Tylko od nas zależy, jak zinterpretujemy to, co widzimy na ekranie.
Co wcale nie oznacza, że nie będziemy nakierowywani na pewien tok myślenia. "Making a Murderer" pozornie jasno opowiada się po stronie Stevena Avery'ego – to on jest tu głównym bohaterem, jego rodzina, przyjaciele i adwokaci wypowiadają się przed kamerą. Zauważcie, że drugą stronę, czyli oskarżycieli, krewnych ofiary i osoby nieprzychylne Avery'emu, obserwujemy albo w trakcie procesu, albo podczas oficjalnych wypowiedzi z materiałów archiwalnych. Poza nielicznymi wyjątkami brakuje natomiast materiału z ich udziałem nakręconego specjalnie na potrzeby serialu. Czy taka sytuacja wynika z braku chęci współpracy drugiej strony, czy ze stronniczości twórczyń, pewnie nigdy się nie dowiemy.
Faktem jednak pozostaje, że materiał przedstawiony w serialu, zawierający zarówno wypowiedzi przed kamerą, jak i archiwalia jest ogromny, i w większości przypadków trudno z nim polemizować. Ricciardi i Demos włożyły ogrom pracy w "Making a Murderer" i zadbały o to, by przedstawione w nim informacje miały odpowiednie umocowanie w dowodach. W tego typu produkcji jest to tym ważniejsze, że siłą rzeczy większość zebranego materiału (serial powstawał ponad dziesięć lat, w czasie których nakręcono siedemdziesiąt godzin materiału) musi odpaść w trakcie montażu. Jak podkreślały twórczynie, odpierając zarzuty o stronniczość, musiały pominąć niektóre elementy, ponieważ nie prowadziły śledztwa, lecz kręciły serial, który w możliwie największym stopniu miał odzwierciedlać rzeczywistość. Pytanie, czy wśród pominiętego materiału były rzeczy, które w znaczącym stopniu wpłynęły na odbiór całości. Laura Ricciardi i Moira Demos twierdzą, że nie. Osoby bezpośrednio zaangażowane w sprawę, w które serial uderzył, powiedzą oczywiście coś innego. My możemy tylko spekulować.
Nie podlega dyskusji jedna kwestia – "Making a Murderer" jest dokumentem wstrząsającym. A by ten cel osiągnąć, twórczynie nie uciekały się do tanich sztuczek czy grania na emocjach, lecz postawiły na rzetelną pracę, dzięki której widzowie mogą wysnuć własne wnioski. Materiał do tego mamy gigantyczny, bo serial wypełniają archiwalia zabrane w sprawach na przełomie kilkudziesięciu lat. Nie martwcie się jednak, że utoniecie w zalewie faktów, dowodów i dokumentów – wszystko zostało przedstawione w sposób jasny i czytelny. Tam gdzie było to wymagane, obraz dopełniały dodatkowe informacje, zawsze jednak bezstronne i pozbawione osobistych wycieczek. Na początku możemy to odebrać jako wadę, choćby z tego powodu, że nie otrzymujemy wielu informacji o samym Averym, ale z biegiem czasu takie posunięcie staje się zrozumiałe. Jakiekolwiek zabiegi zbliżające odbiorców do bohatera były niepożądane, bo widz ma rozstrzygnąć na podstawie przedstawionych mu dowodów, a nie osobistych sympatii.
Te oczywiście mogą się po jakimś czasie pojawić, a wręcz dziwne, gdyby ich nie było, ale mogę z pewnością powiedzieć, że nie było w tym intencji twórczyń. Pod tym względem udało się zachować absolutną bezstronność, co osiągnęło apogeum w odcinkach skupionych na procesie Stevena. Gdyby nie umieszczono tam nielicznych odautorskich wstawek, to praktycznie całość można by uznać za dokumentację wideo sprawy, a nie serial. To wszystko sprawiło, że okoliczności przedstawione w "Making a Murderer" robią tym większe wrażenie, a wątpliwości wystosowywane przez obrońców i ich odbiór wśród organów sprawiedliwości często jest szokujący. Przez to możemy ulegać wrażeniu stronniczości, którego pewnie nigdy do końca się nie pozbędziemy, ale po tym, co zobaczyłem, jestem w stanie uwierzyć autorkom serialu na słowo, gdy mówią, że nie zajmują stanowiska w sprawie Stevena Avery'ego.
Niezależnie od tego, po której stronie barykady sami się opowiemy, faktem pozostaje, że "Making a Murderer" to naprawdę znakomity serial. W odpowiednim stopniu uczciwy, by nie stać się łzawym dramatem i na tyle poruszający, że trudno obejrzeć go bez emocji. Do tego tak piekielnie wciągający, że gdy zaczniecie oglądać, to nie da Wam spokoju, dopóki nie zobaczycie napisów końcowych ostatniego odcinka. A jeśli nadal będzie Wam mało, to dalsze wydarzenia dopisuje już samo życie i kto wie, być może doczekamy się ich serialowej kontynuacji – Ted Sarandos z Netfliksa nie wykluczył takiej opcji.